niedziela, 23 marca 2014

Rozdział 3.



Remus następnego dnia obudził się około dziesiątej rano. Bolały go wszystkie mięśnie, kości, każdy fragment skóry. Najbardziej nieznośny jednak był ból głowy. Otworzył oczy i od razu oślepiło go słońce. Doczołgał się do łóżka i resztkami sił zawołał mamę.
- Remusku! Kochanie - podeszła do synka, który dosłownie kilka sekund wcześniej zdążył okryć się kołdrą. Był nago, nie chciał, żeby jego mama go widziała.
- Cześć mamuś - powiedział ochrypłym, słabym głosem.
- Oh, Remmy - Hope przytuliła go i pocałowała jego spocone czoło.
- Mamo… Dasz mi eliksiry?
- Oczywiście kochanie. Ale będę musiała cię umyć.
- Ja… Wiem.
Po chwili jego mama wróciła z eliksirami na tacy, miseczką i małą gąbką. Remusowi w tym czasie udało się wstać, wyjąć z szafki bokserki i ubrać je. Był z siebie dumny. Położył się z powrotem na łóżku, ale tym razem nie przykrywał się.
- Wypij, synku. Jak się czujesz?
- Jak zawsze po pełni… - uśmiechnął się blado w odpowiedzi.
Jego mama odwzajemniła uśmiech. Pierwszy eliksir miał ciemno zielony kolor i smakował jak brokuły z awokado, i zbyt dużym dodatkiem soli. Był to eliksir regeneracyjny. Kolejny miał krwistoczerwoną barwę, a smakował wanilią i malinami. Ten miał zmniejszyć ból, a był tak słodki, że po wypiciu go, Remusowi chciało się wymiotować jeszcze bardziej, niż po wypiciu eliksiru regeneracyjnego. Trzeci eliksir był brązowy, smakował jak sałata ze zbyt dużą ilością ziela angielskiego. To był eliksir uspokajający.
- Wiem, że nie są dobre. Nie da się inaczej, Remusku - w czasie, gdy Remus pił eliksiry i z każdym łykiem coraz bardziej się krzywił, jego mama namoczyła gąbkę wodą utlenioną.
- Będzie bolało.
Gdy tylko dotknęła jego ran krzyknął z bólu. Był osłabiony. Gdyby nie pełnia, prawie nic by nie poczuł. Jednak teraz bolało go jeszcze bardziej niż zwykłego człowieka.
- Przepraszam! - Powiedziała jego mama gorączkowo. Nienawidziła świadomości, że zadaje synowi ból. Remus dotknął jej ręki.
- Spokojnie. Zawsze mnie boli. Proszę nie zwracaj uwagi, mamusiu.
- Ale...
- Spokojnie. - Podniósł się i pocałował matkę w czoło.
Po około dziesięciu minutach, każda rana na ciele Remusa była odkażona. Minęło kolejne pięć minut i jego mama skończyła prowizoryczne mycie jego ciała.
- Dziękuje. Kocham cię, mamo. Przytulisz mnie?
Siedzieli przez chwilę przytuleni do siebie. Remus zawsze uważał, że nie zasługuje na takich niesamowitych rodziców. 
- Teraz wypij eliksir usypiający, dobrze?
- Dobrze - uśmiechnął się.
Wypił ostatni eliksir, który nie miał koloru, ani smaku.
Po kilku sekundach zasnął.
*
Następnego dnia, Remus obudził się o ósmej. Jego ojciec był już w domu i gdy tylko usłyszał, że syn wstał, zaczął przygotowywać śniadanie. Chciał, aby dzisiejszy dzień był idealny.
Młody Lupin ubrał się i zszedł na dół.
- Cześć tato - powiedział.
- Dzień dobry Remmy! Jak się czujesz?
- Teraz już dobrze - uśmiechnął się szeroko.
   

- Zjedz szybko. Mamy dzisiaj całą masę roboty!
- Co to znaczy? Co ty planujesz, tato?
- Jak to co? Pokątna!
Przez całe zamieszanie z pełnią, Remus zapomniał o tym, co stało się dwa dni temu! Przecież za niecałe dwa miesiące idzie do Hogwartu! Uśmiechnął się jeszcze szerzej (jeśli to możliwe) i szybko pochłonął bekon i trzy kanapki z serem.
- Idziemy!! - Krzyknął.
- Jak dziecko... - jego tata przytulił go i rozczochrał mu włosy. Też się uśmiechał.
Po chwili stali już przy kominku.
- Weź trochę proszku fiuu. Tylko nie zbyt dużo. Pierwszy raz przemieszczasz się w taki sposób, więc słuchaj.
- Dobrze tato. Skupienie maksymalne. Serio - mina Remusa była wręcz przeciwna do tego co mówił.





- Przestań i się skup! - odpowiedział Lyall, także się śmiejąc. - Bierzesz ten proszek i wrzucasz do ognia. Wchodzisz w płomienie i WYRAŹNIE mówisz miejsce w jakim chcesz się znaleźć. W tym przypadku mówisz 'pokątna'.
- Rozumiem. Tak. Wszystko jasne. - Remus się powstrzymał się od śmiechu.
- Możesz?
- Ależ oczywiście. Wybacz. Już się nie śmieję.


- Dobra, powiedzmy, że może być. No to proszę, wykorzystaj to co powiedziałem w praktyce.
Po chwili byli na pokątnej.
- Woow! Jak tu... Jest... Magicznie!
- Twoja odkrywczość mnie przeraża.
- Tato!! - Powiedział Remus z udawanym wyrzutem.
Kupili szaty, podręczniki, kociołek i inne rzeczy potrzebne w Hogwarcie (oczywiście, to co się dało, było używane).
- Teraz ty idziesz po różdżkę, a ja zaraz do ciebie przyjdę. Dobrze? - powiedział jego tata.
- Jasne.
Remus skierował się do sklepu pana Olliwandera. Otworzył drzwi i wszedł do niewielkiego, dusznego pomieszczenia. W środku były dwie osoby. Chłopak, który mógł mieć jedenaście lat i dziewczyna, wyglądająca na dwanaście, może trzynaście lat. Dziewczyna siedziała na fotelu przy stoliku, po lewej stronie pomieszczenia. Usiadł obok niej.
- Cześć - powiedziała z uśmiechem. 


- Cześć - odpowiedział. - Jestem Remus Lupin.
- Megan Night. Ile masz lat?
- Trzynaście.
- Po co tutaj przyszedłeś? Zepsuła ci się różdżka?
- Nie, ja... Dopiero w tym roku idę do Hogwartu - Miał nadzieje, że nie spyta dlaczego.
- Czemu? - Jak zwykle jego nadzieje legły w gruzach.
- Bo... No...
- Jak nie chcesz to nie mów. Też mam trzynaście i też dopiero idę do Hogwartu, więc... - powiedziała. - Chciałabym być w Gryffindorze. A ty?
- Ja też. Ale nie wiem, gdzie bardziej pasuje. Dla mnie równie dobry byłby Ravenclaw. Uwielbiam się uczyć i czytać książki.
- Nie tylko ty! Książki zawsze są lepsze od szarej rzeczywistości i dlatego uwielbiam zapadać się w ich świat. To jest najlepsza rzecz, jaką można robić w wolnym czasie.
- Taak... Znasz tego chłopaka? - Wskazał na blondyna o niebieskich oczach stającego przed ladą.
- Nie, ale wiem, że nazywa się Peter i, że przymierza już chyba dziesiątą różdżkę.
- Merlinie... Już mi się nudzi...
- Czytałeś "Portret Doriana Graya" ?
- Oczywiście! Świetna książka!
- Mi się najbardziej podobał moment, kiedy...
Rozmawiali około pięciu minut. Chłopiec zwany Peterem, w końcu znalazł odpowiednią różdżkę i Megan mogła podejść do lady. Jej miejsce zajął Peter.
- Nareszcie znalazłeś, co?
- Tak, nawet nie wiesz... Nudne to jest, stać tak pół godziny i machać różdżką wewte i w kółko - uśmiechnął się- Peter Pettigrew. Mam jedenaście lat, Hogwart w tym roku.
- Remus Lupin, trzynaście. Też dopiero idę do Hogwartu. Błagam nie pytaj czemu. Zaakceptuj.
Peter zaczął się śmiać. Po chwili do sklepu weszła kobieta, która musiała być jego mamą, bo zawołała go. Pettigrew wstał, zabrał swoje rzeczy i zwrócił się do Remusa.
- Do zobaczenia w Hogwarcie, Remusie!
- Do zobaczenia.
Gdy Megan znalazła swoją różdżkę, Remus zaczął się denerwować. Pożegnał niedawno poznaną dziewczynę i podszedł do lady.
- Witaj Remusie. Pierwszy wilkołak w historii Hogwartu, co?  Zacznijmy od razu. - Powiedział człowiek, który musiał być panem Olliwanderem. Miał siwe włosy, krótką brodę i szare, szkliste oczy. Zniknął w głębi sklepu, lecz po chwili powrócił z kilkoma opakowaniami różdżek w rękach.
-Może najpierw ta. Trzynaście i trzy czwarte cala, dąb, włos z głowy wili. Nowatorskie połączenie, ale... Może akurat?
Remus wziął różdżkę do ręki i machnął nią. Fotel na którym jeszcze przed chwilą siedział wzniósł się o kilka cali w górę i opadł z powrotem na ziemię.
- Blisko, ale to nie to... Może ta? Cyprys i włos jednorożca. Dziesięć i jedna czwarta cala...
Gdy palce Remusa dotknęły delikatnego drewna, poczuł mrowienie. Machnął różdżką, a z jej końca wystrzelił snob srebrnych iskier.
- Tak! Oh, za drugim razem! Masz szczęście, Remusie! - powiedział - siedem galeonów, poproszę.
Po odliczeniu siedmiu złotych monet, Remus zamierzał wyjść, jednak nie pozwolono mu.
- Mam nadzieję, że będzie pan ostrożny. Tam, w Hogwarcie. Nie życzę panu źle, panie Lupin, nigdy, Jest pan bardzo miłym chłopcem... Cóż, życzę szczęścia. Przyda się panu, żeby nikt się nie dowiedział o pana dolegliwości. Miłych lat nauki.
- Dz-dziękuję... Do widzenia.... - powiedział Remus zmieszany.
Gdy tylko wyszedł ze klepu zobaczył swojego tatę, z jego wszystkimi rzeczami. Jednak trzymał coś jeszcze. Klatkę z dużą, ciemnobrązową sową. Miała szpiczaste uczy, duże szare oczy, a na skrzydłach gdzieniegdzie, przebijały się szare, prawie srebrne pióra.
- To dla ciebie. Na pewno się dogadacie - Lyall uśmiechnął się do syna.
- Ja... Nie tato! Na pewno była droga...
- Podoba ci się?
- Tak, ale...
- No to super. Wracamy!
W domu byli około dwudziestej. Zjedli razem z mamą kolację, po czym każdy zajął się sobą. Lyall zaczął czytać gazetę, Hope wyszła do ogrodu, a Remus wrócił do pokoju. Usiadł na swoim łóżku i rozłożył na nim wszystkie nowe rzeczy. Dla sowy znalazł dwie miseczki (jedną do wody, drugą do jedzenia), jej klatkę postawił obok siebie i otworzył drzwiczki. Przez chwilę patrzał na nią, a ona wydawała się oceniać swojego nowego właściciela. Po chwili wyleciała z klatki i usiadła na jego kolanie. Remus dotknął jej główki.
- Jak ja mam cię nazwać? - Nigdy nie był dobry w wymyślaniu imion. Swojego starego misia nigdy nie nazwał. Zawsze mówił na niego po prostu 'miś'. Ale na sowę nie będzie przecież wołał 'sowa'. To byłoby głupie i bez sensu.
- Merlinie, nigdy nie potrafiłem wymyślać imion, a teraz... Chwila, wiem! Nów. To będzie twoje imię. Nienawidzę pełni, a ciebie już uwielbiam. Jesteś Nów.
Sowa zahukała w odpowiedzi i zatrzepotała skrzydłami. Remus zaczął oglądać nowe podręczniki. Po kilku godzinach położył się i zasnął.
*
Nów wyleciał przez okno, jednak po godzinie wrócił. Dla takiej sowy jak on, która widziała tylu ludzi, czuła ich zapachy, zadziwiający był zapach nowego właściciela. Pachniał tak.. Inaczej. Lasem. Jak wilk. Nów od razu zdobył do niego zaufanie, a jego imię bardzo mu się podobało. Usiadł w swojej klatce, napił się wody i jeszcze raz spojrzał na swojego pana. Zatrzepotał skrzydłami i po chwili zasnął.
*

Długo nie dodawałam notki, bo straciłam wenę. Nie wiem, na jakim poziomie jest to, ale mam nadzieję, że nie jest aż tak źle. Niedługo będzie Hogwart. Może nawet w następnym rozdziale, taak. Pewnie zastanawiacie się, czy zamierzam zaczynać od zera, od pierwszego roku. Powiem wam tyle: nie do końca. Zobaczycie jak to będzie zrobione. Jeszcze nie mam 100 procentowego planu na wszystko, ale zarys jest. Piszcie co sądzicie, czekam na opinie!!
:)
Ps. Ach, no tak! Już pamiętam co jeszcze chciałam wam powiedzieć. Przepraszam za tak dużą ilość gifów, ale tak jakoś mnie naszło, żeby wam uzmysłowić, jak to Remus słodko się uśmiecha i takie tam :P

3 komentarze:

  1. Fajna notka.
    Mam pewne zastrzeżenia
    Jedna czwarta cala...
    To jest około jednego centymetra. Trochę za krótka ta różdżka.
    Po za tym jest ciekawie.
    Czekam na nową notkę.
    PS.
    Ciekawe dla czego ta dziewczyna tez idzie później do Hogwartu?...

    Pozdro Tonks <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobrze, że zwróciłaś mi ma to uwagę. Źle napisałam Miało tam być 10 i 1/4 cala, a wyszło... No, już poprawiłam ;)
      Dziękuję za komentarz!
      Megan Lunaris Moony
      Ps. Co do Megan, sprawa wyjaśni się za jakiś czas... :)

      Usuń
  2. Coś czuję, że Megan będzie bratnią duszą Remusa! Już widać jak świetnie się dogadują :D A Pan Ollivander jak zawsze wszystko wie :)
    I Peter...cóż nie przepadam za nim :C Po tym jak zdradził Lily i Jamesa :C

    OdpowiedzUsuń