- Remus błagam… Przecież sama mogę ugotować obiad! - Hope
Lupin nienawidziła, kiedy jej syn robił coś za nią.
- Oh mamo, przestań - podszedł do niej i pocałował ją w policzek. – Odpocznij. Ja to zrobię.
- No dobrze…
- Właśnie.
- Cześć wszystkim!- Do domu wszedł Lyall. Ojciec Remusa.
- Cześć tato - powiedział Remus.
- A ty, co? Chcesz mnie otruć? JA nie zjem obiadu, który TY ugotujesz - uśmiechnął się.
- Nie martw się, chyba aż tak źle nie będzie. Z resztą, mówisz tak za każdym razem, gdy ja gotuję obiad. Nie przesadzaj…
- Prosiłam go, ale Remus jest mądrzejszy. Błagam cię zrób coś. On postawił sobie za punkt honoru wyręczanie mnie, we wszystkich pracach domowych! - Powiedziała Hope.
- A to źle? - Zapytał Lyall.
- I ty Brutusie przeciwko mnie? Jak tak możesz…
- Widzisz mamo? Uspokój się… - Powiedział Remus.
Na obiad ugotował naleśniki. Wyszły mu bardzo dobre, sam dziwił się, jak mu się to udało. Remus zauważył, że wiele prac, których normalni ludzie w jego wieku nigdy by nie wykonali, on potrafi zrobić bez większego wysiłku. Zrobienie prania, ugotowanie obiadu, posprzątanie domu, czy zrobienie zakupów nie było dla niego problemem. Jednak to wszystko przypominało mu, jak bardzo różni się od swoich rówieśników. Miał trzynaście lat, a ciągle był w domu. Nie chodził do Hogwartu tak jak wszystkie dzieciaki z czarodziejskich rodzin. Spojrzał na wazon, w którym stały czerwone róże. Rozbił się.
- Co się stało?! - Krzyknęła jego mama.
- Yyy, to chyba ja…- powiedział Remus.
- Nic się nie stało - Lyall wyciągnął różdżkę - Reparo.
Wazon złożył się i wrócił na swoje dawne miejsce. Remusowi zrobiło się przykro. Coraz częściej psuł różne rzeczy w domu. Albo tak jak teraz- spojrzeniem, z powodu tego, że jest czarodziejem, lub po prostu ze złości- ponieważ był wilkołakiem.
Poszedł do swojego pokoju, położył się na łóżku. Nic się tutaj nie zmieniło. Przez cały czas, po lewej stronie drzwi stało biurko, po prawej przy prostopadłej ścianie mała komoda. Obok niej etażerka i łóżko. Przy równoległej ścianie szafa na ubrania i różne inne rzeczy. Jedno okno wystarczyło, by oświetlić mały pokoik Remusa. Znajdował się on na piętrze. Naprzeciwko jego pokoju była łazienka, a obok niej sypialnia rodziców. Na dole salon i kuchnia. Domek Lupinów był malutki, lecz przytulny.
Tak, więc Remus leżał na łóżku. Wyjął z szafki w etażerce dwie części swojej niegdysiejszej Przytulanki. Przypomniał sobie ten wieczór, gdy Grayback przemienił go w wilkołaka.
- Co się dzieje z naszym Remim? - Usłyszał głos swojej matki. Nie powiedział im o tym, że ma wyczulone zmysły, nie wiedzieli, że słyszy, o czym rozmawiają.
- Nie wiem. Mam nadzieję, że to nic złego.
- Boję się o niego. Nie ma, z kim pogadać. Oh, nienawidzę tego całego Dippeta, za to, że nie pozwolił Remusowi uczyć się w Hogwarcie! - Chociaż mama Remusa była mugolką, wiedziała, że jej syn powinien chodzić do szkoły dla czarodziejów.
- Uspokój się kochanie - Hope płakała.
- Oh mamo, przestań - podszedł do niej i pocałował ją w policzek. – Odpocznij. Ja to zrobię.
- No dobrze…
- Właśnie.
- Cześć wszystkim!- Do domu wszedł Lyall. Ojciec Remusa.
- Cześć tato - powiedział Remus.
- A ty, co? Chcesz mnie otruć? JA nie zjem obiadu, który TY ugotujesz - uśmiechnął się.
- Nie martw się, chyba aż tak źle nie będzie. Z resztą, mówisz tak za każdym razem, gdy ja gotuję obiad. Nie przesadzaj…
- Prosiłam go, ale Remus jest mądrzejszy. Błagam cię zrób coś. On postawił sobie za punkt honoru wyręczanie mnie, we wszystkich pracach domowych! - Powiedziała Hope.
- A to źle? - Zapytał Lyall.
- I ty Brutusie przeciwko mnie? Jak tak możesz…
- Widzisz mamo? Uspokój się… - Powiedział Remus.
Na obiad ugotował naleśniki. Wyszły mu bardzo dobre, sam dziwił się, jak mu się to udało. Remus zauważył, że wiele prac, których normalni ludzie w jego wieku nigdy by nie wykonali, on potrafi zrobić bez większego wysiłku. Zrobienie prania, ugotowanie obiadu, posprzątanie domu, czy zrobienie zakupów nie było dla niego problemem. Jednak to wszystko przypominało mu, jak bardzo różni się od swoich rówieśników. Miał trzynaście lat, a ciągle był w domu. Nie chodził do Hogwartu tak jak wszystkie dzieciaki z czarodziejskich rodzin. Spojrzał na wazon, w którym stały czerwone róże. Rozbił się.
- Co się stało?! - Krzyknęła jego mama.
- Yyy, to chyba ja…- powiedział Remus.
- Nic się nie stało - Lyall wyciągnął różdżkę - Reparo.
Wazon złożył się i wrócił na swoje dawne miejsce. Remusowi zrobiło się przykro. Coraz częściej psuł różne rzeczy w domu. Albo tak jak teraz- spojrzeniem, z powodu tego, że jest czarodziejem, lub po prostu ze złości- ponieważ był wilkołakiem.
Poszedł do swojego pokoju, położył się na łóżku. Nic się tutaj nie zmieniło. Przez cały czas, po lewej stronie drzwi stało biurko, po prawej przy prostopadłej ścianie mała komoda. Obok niej etażerka i łóżko. Przy równoległej ścianie szafa na ubrania i różne inne rzeczy. Jedno okno wystarczyło, by oświetlić mały pokoik Remusa. Znajdował się on na piętrze. Naprzeciwko jego pokoju była łazienka, a obok niej sypialnia rodziców. Na dole salon i kuchnia. Domek Lupinów był malutki, lecz przytulny.
Tak, więc Remus leżał na łóżku. Wyjął z szafki w etażerce dwie części swojej niegdysiejszej Przytulanki. Przypomniał sobie ten wieczór, gdy Grayback przemienił go w wilkołaka.
- Co się dzieje z naszym Remim? - Usłyszał głos swojej matki. Nie powiedział im o tym, że ma wyczulone zmysły, nie wiedzieli, że słyszy, o czym rozmawiają.
- Nie wiem. Mam nadzieję, że to nic złego.
- Boję się o niego. Nie ma, z kim pogadać. Oh, nienawidzę tego całego Dippeta, za to, że nie pozwolił Remusowi uczyć się w Hogwarcie! - Chociaż mama Remusa była mugolką, wiedziała, że jej syn powinien chodzić do szkoły dla czarodziejów.
- Uspokój się kochanie - Hope płakała.
To moja wina! Przeze mnie płacze! Przeze mnie jest smutna!
Remus do końca dnia nie wyszedł z pokoju.
*
Minął tydzień. Rodzice Remusa wciąż martwili się o niego. Mało jadł, gdy tylko ojciec wyciągał różdżkę szybko szedł do innego pokoju. Często wychodził z domu, błąkał się po lesie, opanował nawet przemiany w wilka poza pełnią (wcześniej nie potrafił tego zrobić). Zbliżał się wrzesień.
- Kolejny rok szkolny w domu? Suuper…- powiedział sam do siebie Remus.
Nie mogąc opanować uczucia niesprawiedliwości wobec niego, smutku i złości przemienił się w wilka- wilkołaki często przechodzą niekontrolowane przemiany, gdy targają nimi silne emocje. Po godzinie (a może dwóch?) wrócił do domu.
- Remus? - Usłyszał głos swojego taty.
- Hmm…?
- Powiedz mi, co się z tobą dzieje?
- Z-ze mną? Nic… Przecież zachowuję się normalnie, o co ci chodzi tato?
- Normalnie? Nie sądzę. Często znikasz bez uprzedzenia, mało jesz, nie rozmawiasz z nami…
- A ty jakbyś się czuł, gdybyś przez trzy lata musiał siedzieć w domu? Tato, to tylko wydaje się takie łatwe…
- Remi… - Lyall przytulił Remusa. – Postaram się zrobić coś. Musisz iść do Hogwartu.
- Nie - ojciec spojrzał na niego zaskoczony - nie mogę iść do szkoły. Nie kontroluję się. A jak zrobię komuś krzywdę?
- Przecież… Remus proszę cię! Musisz…
- Nie. Nie muszę. Ja po prostu nie mogę. Dippet miał rację. Jestem niebezpieczny.
Zostawił ojca samego w kuchni, a sam poszedł do pokoju. Miał wyrzuty sumienia.
*
Minął tydzień. Rodzice Remusa wciąż martwili się o niego. Mało jadł, gdy tylko ojciec wyciągał różdżkę szybko szedł do innego pokoju. Często wychodził z domu, błąkał się po lesie, opanował nawet przemiany w wilka poza pełnią (wcześniej nie potrafił tego zrobić). Zbliżał się wrzesień.
- Kolejny rok szkolny w domu? Suuper…- powiedział sam do siebie Remus.
Nie mogąc opanować uczucia niesprawiedliwości wobec niego, smutku i złości przemienił się w wilka- wilkołaki często przechodzą niekontrolowane przemiany, gdy targają nimi silne emocje. Po godzinie (a może dwóch?) wrócił do domu.
- Remus? - Usłyszał głos swojego taty.
- Hmm…?
- Powiedz mi, co się z tobą dzieje?
- Z-ze mną? Nic… Przecież zachowuję się normalnie, o co ci chodzi tato?
- Normalnie? Nie sądzę. Często znikasz bez uprzedzenia, mało jesz, nie rozmawiasz z nami…
- A ty jakbyś się czuł, gdybyś przez trzy lata musiał siedzieć w domu? Tato, to tylko wydaje się takie łatwe…
- Remi… - Lyall przytulił Remusa. – Postaram się zrobić coś. Musisz iść do Hogwartu.
- Nie - ojciec spojrzał na niego zaskoczony - nie mogę iść do szkoły. Nie kontroluję się. A jak zrobię komuś krzywdę?
- Przecież… Remus proszę cię! Musisz…
- Nie. Nie muszę. Ja po prostu nie mogę. Dippet miał rację. Jestem niebezpieczny.
Zostawił ojca samego w kuchni, a sam poszedł do pokoju. Miał wyrzuty sumienia.
Co się ze mną dzieje? Tata
ma racje, coś jest nie tak…
Nie chciał przyznać się - nawet
przed samym sobą -, że wie, czemu się tak zachowuje. Od dwóch lat zamiast być w
Hogwarcie, jest w domu. Był czarodziejem, a nie uczył się czarów. Oczywiście
mógł robić to sam, kupić podręczniki, różdżkę i wszystkie inne rzeczy, ale nie
chciał. Dlaczego? Ponieważ wiedział, że to by tylko pogorszyło jego
teraźniejszy stan. Wiedział, że w tedy byłby jeszcze bardziej zły na to, ze
inni są w Hogwarcie, a on uczy się magii w domu. Ci z was, którzy zaznali
kiedykolwiek przykrego poczucia niesprawiedliwości, bezsilności i niechęci w
stosunku do siebie, wiedzą jak musiał czuć się Remus. Było mu naprawdę trudno. Bolało
go to, bo wiedział, że powinien być szczęśliwy z tego, że nie idzie do szkoły.
Nikogo nie zabije, nikomu (a przede wszystkim Ministerstwu) nie narazi się.
Jednak nie cieszył się. I za to był na siebie zły.
Po godzinie zszedł do kuchni, z
zamiarem przeproszenia ojca.
- Tato… - spojrzał na niego smutnym wzrokiem. Lyall nie wydawał się być zły.
- Słucham, Remmy?
- Ja… Przepraszam. – Powiedział po prostu. Nigdy nie miał problemów z przepraszaniem ludzi. Można by rzec, że był przyzwyczajony do tego. Często przepraszał mamę za to, czym jest i za to, co z tego wynika.
- Nic się nie stało. Nie martw się, kochanie. – Lyall spojrzał na zegarek. – No, muszę już iść. Praca… - westchnął teatralnie.
- O której wrócisz? - Zapytała Hope, całując Lyall’a w policzek. Remus przyglądał się tej scenie z boku.
- Nie wiem dokładnie. Myślę, że do dwudziestej będę w domu - powiedział obejmując żonę i całując ją w usta.
- Do zobaczenia tato. – Remus nie wiedział, czemu im przerwał.
- Trzymaj się, Remmy.
- Yhym - powiedział tylko.
Gdy jego ojciec opuścił dom, mama postanowiła wyjść do lasu. Często tam chodziła. Przygotowywała leki, herbaty z ziół i inne lecznicze rzeczy domowej roboty. Potem mniejszą część zostawiała w domu, a resztę sprzedawała. Nie zarabiała na tym zbyt wiele, ale zawsze dostawała jakieś dodatkowe pieniądze. Remus podszedł do lustra i zdjął koszulkę. Przyglądał się sobie. Nie miał zbyt wielu blizn, nawet jak na człowieka. Kilka pod obojczykami, dwie na lewym ramieniu, jedna na szyi, no i ugryzienie na karku po lewej stronie. Nie było tego aż tak dużo. Założył z powrotem koszulkę, bo uznał, że przyglądanie się samemu sobie w lustrze do najnormalniejszych czynności nie należy. Co byście pomyśleli widząc, że Remus robi coś takiego? Po co ja się pytam, przecież na pewno sobie to wyobraziliście… Więc Remus nie chcąc by ktoś pomyślał o nim coś dziwnego, odszedł od lustra i skierował się do ogrodu. Usiadł na trawie i spojrzał w niebo. Oślepiły go promienie słońca, jednak po chwili znów widział normalnie (likantropia!). Widział wszystkie niezauważalne dla innych szczegóły. Zauważył małą dżdżownicę starającą się zakopać pod ziemię, widział mrówki idące wśród źdźbeł trawy, zwrócił uwagę na piękny niebieski kolor oczu pewnej jedenastoletniej dziewczyny, którą znał tylko z widzenia. Chociaż… Kiedyś chyba z nią rozmawiał… Taak pamięta. Na samym początku wakacji…
- Tato… - spojrzał na niego smutnym wzrokiem. Lyall nie wydawał się być zły.
- Słucham, Remmy?
- Ja… Przepraszam. – Powiedział po prostu. Nigdy nie miał problemów z przepraszaniem ludzi. Można by rzec, że był przyzwyczajony do tego. Często przepraszał mamę za to, czym jest i za to, co z tego wynika.
- Nic się nie stało. Nie martw się, kochanie. – Lyall spojrzał na zegarek. – No, muszę już iść. Praca… - westchnął teatralnie.
- O której wrócisz? - Zapytała Hope, całując Lyall’a w policzek. Remus przyglądał się tej scenie z boku.
- Nie wiem dokładnie. Myślę, że do dwudziestej będę w domu - powiedział obejmując żonę i całując ją w usta.
- Do zobaczenia tato. – Remus nie wiedział, czemu im przerwał.
- Trzymaj się, Remmy.
- Yhym - powiedział tylko.
Gdy jego ojciec opuścił dom, mama postanowiła wyjść do lasu. Często tam chodziła. Przygotowywała leki, herbaty z ziół i inne lecznicze rzeczy domowej roboty. Potem mniejszą część zostawiała w domu, a resztę sprzedawała. Nie zarabiała na tym zbyt wiele, ale zawsze dostawała jakieś dodatkowe pieniądze. Remus podszedł do lustra i zdjął koszulkę. Przyglądał się sobie. Nie miał zbyt wielu blizn, nawet jak na człowieka. Kilka pod obojczykami, dwie na lewym ramieniu, jedna na szyi, no i ugryzienie na karku po lewej stronie. Nie było tego aż tak dużo. Założył z powrotem koszulkę, bo uznał, że przyglądanie się samemu sobie w lustrze do najnormalniejszych czynności nie należy. Co byście pomyśleli widząc, że Remus robi coś takiego? Po co ja się pytam, przecież na pewno sobie to wyobraziliście… Więc Remus nie chcąc by ktoś pomyślał o nim coś dziwnego, odszedł od lustra i skierował się do ogrodu. Usiadł na trawie i spojrzał w niebo. Oślepiły go promienie słońca, jednak po chwili znów widział normalnie (likantropia!). Widział wszystkie niezauważalne dla innych szczegóły. Zauważył małą dżdżownicę starającą się zakopać pod ziemię, widział mrówki idące wśród źdźbeł trawy, zwrócił uwagę na piękny niebieski kolor oczu pewnej jedenastoletniej dziewczyny, którą znał tylko z widzenia. Chociaż… Kiedyś chyba z nią rozmawiał… Taak pamięta. Na samym początku wakacji…
Była śliczna pogoda. Świeciło słońce, niebo nie było
skażone ani jedną chmurką. Wyszedł w tedy z domu. Szedł piaszczystą uliczką, a
po chwili zobaczył pewną dziewczynę. Siedziała na poboczu i płakała, skierował
się w jej stronę.
- Co się stało? - Zapytał.
- N-nic - odpowiedziała.
- Ohh, przecież widzę. Gdyby nic się nie stało, ni płakałabyś. Czy wyglądam na
głupka? - Zaczęła się śmiać. Miała piękny uśmiech.
- No dobrze… Mój głupi brat powiedział, że nie mam z nim rozmawiać, bo on nie
zadaje się z ludźmi na MIOM poziomie…
- Przecież jest twoim bratem, jak może się z tobą nie zadawać? - Remus
uśmiechnął się do niej, pokazując idealnie białe zęby.
- Jak się nazywasz?
- Remus Lupin. A ty?
- Agatha Raisin.
- Ile masz lat?
- Dziesięć - uśmiechnęła się, w ten śliczny sposób.
- Jestem dwa lata starszy - odwzajemnił jej uśmiech. – Wstawaj, nie możesz się
martwić. Ile lat ma twój brat?
- Piętnaście.
- Przejdzie mu. Wiesz, DOJRZEWA - Remus przewrócił oczami.
- Hahaha, oczywiście! Do zobaczenia Remusie!
- Do zobaczenia…
Więc Agatha w tym roku szłaby do Hogwartu. Nie wiedział czy
była czarownicą, nie dało się tego dowiedzieć po wyglądzie, zapachu czy
zachowaniu. Jedynie drobne dziwne rzeczy, jak na przykład (tak jak w przypadku
Remusa) niszczenie różnych przedmiotów spojrzeniem zdradzały niewyszkolonego
czarodzieja. Nie znał jej aż tak dobrze. Jednak teraz widział ją znów. Miała
tak samo spięte włosy jak wtedy. Szybko odwrócił wzrok. Znów szukał szczegółów
w otoczeniu, nie do zauważenia przez normalnych ludzi. Lubił to robić. To była
jedna z niewielu rzeczy związanych z wilkołactwem, jaką lubił. Słyszał, że jego
mama wróciła do domu, więc wbiegł do salonu, żeby pomóc jej z ziołami i różnymi
innymi rzeczami, jakie niosła ze sobą.
Pięknie piszesz! Tylko 'wtedy' pisze się razem ;)
OdpowiedzUsuńOjej, gdyby moja nauczycielka polskiego to zobaczyła... Zawsze zapominam o tym i o 'dlaczego' :/ :D
UsuńDziękuję za komentarz!
Pozdrawiam :)
Megan Lunaris Moony
Hej :*. Zanim wgl zaczniesz czytać mój komentarz, uprzedzam z góry, że sensowny na pewno nie będzie (popatrzcie, dopiero ruszyłam tyłek, by coś skomentować i już przekreślam z góry swoją pracę… hmm), ale nie będę ninją (btw świetnie określenie) i - odwołując się do twojego tekstu w kolumnie po tej stronie ----->, zaufam badaniom amerykańskim naukowców i wystawię swoja bezładną opinię, bo każda opinia opinią jest, prawdaż? Taa… załóżmy. W każdym razie jestem taką małą wariatką, obsesyjną fanką Jily, Hunców, Jimmiego, Syriego i Remiego (Peter? A kto to?) i pojawiam się i znikam na każdym blogu, który wpadnie w moje łapska i który porusza tę kochaną tematykę. Jestem też cholerną gadułą i przy tym gadam jak nakręcona, głównie o dupie Maryni i dlatego często wychodzi z tego taki chaos skupiony w wymaganych minium 4 325 znakach czy iluś tam, ile Blogger wymaga. Serio, potrafię paplać tak od rzeczy na pięć wordowskich stron, za co przepraszam, ale nie jestem w stanie się powstrzymać. Mam nadprodukcję śliny, jak mówią moi znajomi, i żeby jakoś to wyszło na zero, paplam co ślina na język przyniesie. Ale teraz się przestawiamy. Słiłcz. Tak, właśnie. Zajmiemy się komentarzem. Yhym.
OdpowiedzUsuńDobra, chyba zaczynam się siebie bać.
Ale zacznę od czepiania się, bo w tym jestem niemal tak dobra jak w paplaniu od rzeczy. Do twojego bloga naprawdę ciężko się uczepić, bo jest naprawdę giewv bogfudcvbhioqvuhd że tak się wyrażę, ale ja zostałam obdarzoną zupa pałer do szukania dziury w całym, tak więc zaczynamy czepianie się, żeby później mieć to z głowy. Wiesz, nie chcę przesłodzić swojego komentarzowego ciasta, a szczypta soli zawsze wskazana, prawdaż?
CZEPIANIE SIĘ:
1. Nie byłabym sobą, PsycholkĄbigail, gdybym nie uczepiła się braku akapitów. Bo ja nie znoszę braku akapitów, to jest po prostu… brrr. Powiem tak - czytam obecnie Quo Vadis, które cierpi na ZespółBrakuNiezbędnychAkapitów i jestem pewna, że gdyby nie to i jeszcze ZespółCholernieMikroskopijnejCzcionki to już dawno bym ją pożarła, ale nie mogę, bo Sienkiewicz się uparł, żeby zrobić mi na złość i żeby przez trzy/do 872721 stron góra tego akapitu NIE ZROBIĆ, bo i po co. Niech się młodzieży psują oczy, cholibka. Wiem, taka pierdoła, ale nooo proszę - wystarczy tylko kliknąć TAB albo zrobić dwie spacje, albo na wordzie to ustawić, albo dodać arkusz CSS na post i wcięcie, a czyta się po prostu pierdylion razy lepiej. Proooszę. Znaczy, widzę, że w dalszych rozdziałach są akapity, a raczej raz są, raz nie ma, i wiem, że Blogger cierpi na zespół wiecznego głodu i lubi zżerać komentarze, rozdziały i akapity, ale nie dawaj mu spokoju jak ja, dobrze? Zadbaj o te akapity. To podniesie "prestiż" opowiadania, że tak się wysłowię. I zrobi głodnemu Bloggerowi na złość, a to chyba nawet mocniejszy argument.
2. Szablon. Ja wiem, że to jest bardzo drażliwa sprawa i że o gustach się nie dyskutuje i że inne takie, ale jest obecnie tak wiele fajnych szabloniarni, że mogłabyś się w coś zaopatrzyć. Domyślam się, że robiłaś ten szablon sama, jeśli nie to przepraszam, ale po prostu wydaje mi się, że on jest trochę ciut podstawowy, jak te Rewelacje i Proste szablony z pakietu podstawowego Bloggera. Wiesz, jeśli ci się tak podoba, to rozumiem ofc, ale wiem z doświadczenia, że bardzo duzo osób nawet nie wie, gdzie szukać szablonów, bo to nie jest wcale łatwe w naszym, 21wiecznym śmietnisku zwany internetem, a ja skromnie przyznam, że uwielbiam cieszyć patrzałki grafiką i znam multum szabloniarni, więc jak coś, to mogę ci podać kilka adresów ;),
3. Justowanie! Justowanie! Proszę proszę proszę proszę.
Więcej uwag nie mam. Wiem, że czepiam się takich pierdół, ale jednak pierdołka do pierdołki i zrobi się duża pierdoła, a Pierdoła to ksywa mojego kolegi, który jest po prostu…. Pierdolnięty, a tego nie chcemy :D. Czas przejść do miłych rzeczy, szal łi?
UsuńA więc… rozwiązujemy ze mną matmę! *werble*. Taaa… dobry żart. Nie no, ogarniam się.
1. Pochwalę cię najpierw za sam styl, bo przypominasz mi trochę Meg Cabot, a ja czytałam jej książki jak byłam taka malusieńka jak mój pokój albo ilość moich pieniędzy na karcie (czyli bardzo mała) i mam do niej tai sentymencik <333. Ogólnie przepadam za stylami, które nie są takie patetyczne, wzniosłe i przypominają Syzyfowe Prace. Wolę taki luźniutki styl Meg Cabot, taki wolny, nieszablonowy, nieszkolny, jakby wyzwolony i wyemancypowany. Huehue. Jedyne, czego się uczepię to zaczynanie zdania od "więc". Wiesz, sama robię taki błąd częęęęsto, zwłaszcza jak popadam w taki słowotok jak teraz, ale jednak nie chcę tylko zasłodzić cię i sprawić byś po moim komie rzygała tęczą. NIE. Z doświadczenia wiem, że wszelka krytyka, taka konstruktywna, a nie hejterska w stylu "gupie, fpadnii do mje na blogaska" też takiego kopa daje i może czasem nawet bardziej pomóc niż 2174743712 pochlebnych opinii, sirjuzli. Sądzę, że to też pomaga, bo to głównie dlatego piszemy i publikujemy rzeczy w Internecie (mówię w tej chwili o sobie w drugiej osobie lm., ale jeśli masz tak samo to bardzo mi miło ;*) - żeby się rozwijać, c'nie? A nie ma rozwoju, kiedy słyszymy tylko "dobrze, słodko, wpadnij do mnie", noo… nie ma. Tak więc rzeczy, na które na twoim miejscu zwróciłabym uwagę (wiesz, w sumie to nwm, czy już na to nie zwróciłaś uwagi, bo jednak jest mnóstwo rozdziałów, a ja jestem przy pierwszym, prawdaż? Ale tak tylko hipotetycznie) to właśnie takie zaczynanie zdań od "więc" albo zbyt kolokwializowania tego wszystkiego, a przynajmniej narracji. W tym jednym jestem tradycjonalistką - narracja powinna być bardziej dostojna, a wypowiedzi naturalne i na luzie. Twoje wypowiedzi są bardzo fajne, serio, konstruujesz je tak naturalnie, że jesteś lepsza niż cała Ameryka, która pokazuje swoje umiejętności w tworzeniu seriali (ach, te sztuczne serialowe patetyczne dialogi… ach). I tutaj jest naprawdę fajnie. Ale pamiętaj o tej narracji, żeby zbyt często też się tak nie spoufalać z czytelnikiem (znaczy to takie tolkienowe i ja też lubię czasami zwroty, ale czasami) i trochę bardziej… no wiesz, wysztucznić narrację. Znaczy się, domyślam się, ze twój styl zdążył już po roku się zmienić i ewoluować, ale tak tylko piszę, bo może zachęcę się przy tym do poczytania starych wpisów i zobaczenia jak styl ci się zmienia (serio, ja ostatnio to zrobiłam i byłam mile zaskoczona własnym progresem). Ale poza tym piszesz bardzo ładnie, wykształciłaś własny, oryginalny styl i widać już, że kroi się całkiem giętka fabuła, za co masz u mnie takiego dużego plusika. O :*
2. Remus. REMUS, REMUS, REMUS, REMUS! Za to należy ci się wieeeelkie kongraki. Wielkie. Remus jest tak ukochaną przeze mnie postacią, że mogłabym się na niego rzucić i go tulić, i tulić, i tulić. I dobrze, że to nie jest kolejny blog o Dorcas Meadowes. Mam jej już naprawdę dość, Dor w sensie. Znaczy się… brzmię w tej chwili jak kompletna hipokrytka, bo sama piszę trochę o Dorcas, ale po prostu nie przepadam za wizerunkiem jej jako takiej PerfektGerlNieOdzywajSięDoMnieBomJestPerfektIZarazNormalnieSięObrzygamWłasnymPerfekcjonalizmemFuj. Obczaiłam kartę z postaciami i widzę, że Dorcas jednak jest, ale mam nadzieję, że jednak masz taki smaczek w tworzeniu postaci (w tym rozdziale i w opisach to widać, bo każda dotychczasowa postać jest inna, ma wady i zalety i to mi się podoba) i nie zrobisz z Dor takiej PerfektGerl, bo to po prostu… pfuj. Ale dobra, odjechałam znowu na manowce. Codziennie ubolewam nad jedną rzeczą, serio, CODZIENNIE – co się dzieje z dzisiejszą blogsferą? GDZIE SĄ FANFICKI O REMUSIE, GDZIE SIĘ PYTAM? GDZIE SĄ FANFICKI O JAMESIE JAKO TAKIM, KTÓRY MA ŻYCIE POZA UGNANIEM SIĘ ZA EVANS? GDZIE?! GDZIE?! GDZZZZIEEE! Ich po prostu nie ma. Zniknęły. Gone. I to jest takie smutne, bo Remus jest postacią z chyba największym potencjałem i z największa historią do opowiedzenia. Jeeeny, sama jego postać na starcie ma cieżką historię, a jak się go jeszcze podciągnie, popracuje, wykreuje na spoko gościa to jest już praktycznie cała fabuła opowiadania załatwiona! Nie. Lepiej pisać bloga u Dorcas Meadowes i jej perfekcyjnym życiu perfekcjonistki. Bleee, po prostu. Masz wieeeelki, wiiielgachny plus u mnie za Remusa jako głównego bohatera, a jeszcze większy za zrobienie z niego naprawdę fajnego, wrażliwego faceta (gotuje *)*, jest już mój heeehheee). Czego więcej można chcieć? Nwm. Nie wiem.
Usuń3. O cholera jestem w twoim opowiadaniu! Jeeeeee, jeeeeee, jeeeee, jeeeeeebło mnieeeee! A tak serio, to jest moja imienniczka, która – kto wie? – może będzie miała dużo wspólnego z Remim hahhahahah! Mówiłam, że jest mój, no nie? Mówiłam. A tak serio – mam na imie AgAtA, a więc nie dość, że prawdopodobnie jestem Ej w PLL, to jeszcze występuje w twoim opku! Płaczliwa, ma dziwnego brata (okej, ja nie mam brata, ale to taki szczegół) i ma na imię Agatha/Agata. Hahahah, ale dałaś mi radochę.
4. Wielki plusik za twoje opisy. Jak ja lubię zaczytywać się w opowiadaniu, czytać opisy, wyobrażać sobie otoczenie, a jak są napisane tak leciutko i finezyjnie jak twoje to już wgl cud miód i orzeszki. Dialog dialogiem, ale jednak to jest opowiadanie, a nie scenariusz do serialu, gdzie pisane są głównei wypowiedzi autorów, ewentualnie didaskalia, c’nie? Opisy są taką dobrą rzeczą, które wg mnie powinny być chronione jak pandy przez wyginięciem.
5. Tak mi szkoda Remusa. Musi siedzieć w domu, a nie jeździ do Hogwartu. Chętnie bym się z nim zamieniła, bo ja jutro oddałabym wszytsko, żeby zostać w domu, a nie iść na spr z fizyki i niemca. Brrr. Okej, ja nie chodzę do Hogwartu, ale uznajmy, że to jak spr w runów i transmutacji, prawdaż? Ponieważ jestem niecierpliwa i nie mogłam się doczekać, co dalej, to w przerwach na pisanie tego koma, zaglądałam do rozdziału drugiego i widzę, że coś drgnie, bo przyjedzie Drops. Hahahhahahahh!
6. Fajne jest też to, że rozwinęłaś wątek likantropii sam w sobie. Dałaś Remiemu takie supermoce i pozwalasz nam obejrzeć wilkołactwo tak… insajd. Dzięki temu łatwiej nam wejść w buty Remiego i bardzo mi się to podoba :D.
7. Pochwalę cię jeszcze za organizację bloga, świetna jest naprawdę :D. Widać, że wkładasz w to dużo serca i za to po prostu ∞ + hyhy >333.
Dobra, muszę lecieć, nie ma lenienia się. Czeka spr w transmutacji i runów (o ile lepiej to brzmi, oilelepiejtobrzmi). Paappapa :*
Kisski, lovki, forevki :*
Wwwwweeeeeny :*
Pozdrawiam,
PsychicznAbigail
PS. Już i tak pisząc komentarz nie mogłam się powstrzymać, żeby zrobić reklamę (eccch… ten egoizm, sorrri), tak więc jak mam spamić, to zaspamię, a co mi tam:
[hogwart-z-tamtych-lat]
Zapraszam serdecznie :*
I czekaj na moje następne epopejowe komy. A będą.
Dziękuję i czekam z niecierpliwością :D ;*
UsuńOdpowiedziałam dłużej u ciebie, więc... ;)
Pozdrawiam!
Lunaris
Bardzo zaintrygowałaś mnie pierwszym rozdziałem, że Remus nie jest w Hogwarcie itd :) Trochę mi go szkoda, ale podejrzewam, że w końcu go wezmą! Lecę do dalszych rozdziałów, a potem już przy ostatnim dam ci konkretnego koma :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam