piątek, 28 marca 2014

Rozdział 4.

Ostatniego dnia sierpnia Remus był bardzo podekscytowany. Większość dnia spędził w lesie jako wilk, ale wieczorem wrócił do domu. Był z rodzicami w salonie, ale nie mógł usiedzieć w miejscu.
- Jesteś zbyt pobudzony - powiedział Lyall.
- Zrozum go, jutro idzie do Hogwartu! - Hope była bardzo szczęśliwa - tylko pamiętaj Remmy, nikomu nie mów, kim jesteś.
- Wiem mamusiu - powiedział i pocałował ją w czoło. - Idę do pokoju!
Postanowił przeczytać jakąś ciekawą książkę. Wybrał 'Lilith'.
Książka miała 500 stron, skończył ją czytać o północy. Postanowił, że pójdzie spać. Chociaż przez pierwszą godzinę przewracał się z boku na bok, w końcu zasnął.
Obudził go cichy trzask. Nic nie zobaczył, nie poczuł, nie usłyszał, więc z powrotem zasnął.
- Szczęśliwej nauki Remusie - mężczyzna o długich, szarych, brudnych włosach i dzikim spojrzeniu stał nad śpiącym chłopcem. Patrzył na niego z mieszaniną szaleństwa i pożądania w oczach. Powstrzymywał się przed dotknięciem go, bo wiedział, że mógłby się obudzić. Jedyne co zrobił to złożenie lekkiego pocałunku na jego skroni. Wyskoczył przez okno i skierował się w stronę lasu. Po chwili jego postać zniknęła, a na jej miejscu pojawił się wielki, szary wilk.
**
Na peronie na Kings Cross było pełno ludzi w pelerynach. Remus był podekscytowany, ale jednocześnie bardzo się denerwował. Zaaportowali się z tatą na mugolską część peronu. Teraz zmierzali do barierki miedzy peronem 9 i 10, by znaleźć się na peronie dziewięć i trzy czwarte. Tam roiło się od ludzi w pelerynach, z wielkimi kuframi. Gdzieniegdzie pohukiwały sowy, miauczały koty, kumkały żaby. Remus miał jeden kufer ze swoimi inicjałami i klatkę dla swojej sowy. Po chwili powietrze rozdarł głośny gwizd lokomotywy.
- Do zobaczenia Remus, ucz się dobrze i pisz czasem - powiedział jego tata. Hope musiała zostać w domu, ponieważ nie mogła wejść na peron - była mugolką.
- Jasne tato, do zobaczenia - przytulił go i pobiegł do pociągu. Znalazł pusty przedział, usiadł i zaczął czytać książkę.
Po chwili drzwi otworzyły się.
- Oh, to ty Remusie! - Powiedział pewien brunet o niebieskich oczach, siadając naprzeciw niego.
- Peter? Dobrze zapamiętałem? Peter Pettigrew, prawda? - Zapytał.
- Tak! Jak ci minęły wakacje?
Świetnie. Dwie pełnie księżyca,  kilka nowych ran, opanowanie przemian poza pełnią...
- Zwyczajnie.
- Ja byłem we Włoszech. Tam jest niesamowicie!
- Też chciałbym kiedyś gdzieś wyjechać.
- Nie byłeś nigdy za granicą?
- Nie, ale to nic. Mieszkam za miastem, a obok mojego domu jest duży las i zawsze gdy się nudzę idę do niego. Znam go chyba najlepiej ze wszystkich.
- Też bym tak chciał... To musi być ciekawe, możesz w każdej chwili iść do lasu... Lubisz czytać książki? - Zapytał Peter zaskoczony.
- Uwielbiam!
- Mogę ci kilka dać. Moja babcia zawsze na urodziny daje mi pełno książek. Mówi, że one są kluczem do tajemnicy ludzkiego życia... Czy jakoś tak - obydwoje zaczęli się śmiać - ale ja ich nie czytam. Mówię jej 'Babciu, nie lubię czytać!' . Ona tylko kiwa głową, ale i tak za rok dostaję kolejną. Po feriach świątecznych napewno ci przyniosę.
- Błagam... Nie...
- Cicho bądź! Przynajmniej ktoś je przeczyta - uśmiechnął się Peter.
- Oh, no dobrze, no... - Remus oddał uśmiech.
-No mówię ci, idiota po prostu! Jak można CHCIEĆ być w Slytherinie - za drzwiami stało dwóch chłopców. Obydwoje mieli czarne włosy. Jeden długie, do ramion, proste i idealnie ułożone. Włosy drugiego z nich były krótkie i odstawały na wszystkie możliwe strony.
- Zobacz, tu jest prawie wolny przedział - powiedział ten, z ułożonymi włosami.
- Można? - Zapytał drugi, gdy otworzył drzwi.
- Jasne - odpowiedział Peter.
Chłopak z długimi włosami rzucił się na miejsce obok Remusa, a drugi (Remus zauważył, że miał na nosie okulary) usiadł przy Peterze.
- Jestem James Potter - powiedział okularnik.
- Syriusz Black - na dźwięk nazwiska Syriusza, Peter wytrzeszczył oczy. - Taak, z TYCH Blacków. Nie jestem taki jak oni. Nie obchodzi mnie, czy jesteście czystej krwi, czy nie... Moja rodzina jest głupia. Chciałbym być w Gryfindorze. A wy?
- Ja też! To byłoby super - powiedział Peter.
- Taak, ale Ravenclaw też nie jest zły - Remus zastanawiał się, z kim przyjdzie mu dzielić sypialnię. - Nazywam się Remus Lupin.
- Ah, no tak. Nie przedstawiłem się! - Peter mocno uderzył się dłonią w głowę. Chyba trochę zbyt mocno, bo syknął z bólu. Wszyscy w przedziale parsknęli śmiechem. - Jestem Peter. Peter Pettigrew.
- No to już się znamy. Przed chwilą byliśmy w takim przedziale, gdzie siedział chłopak, który chciałyby być w Slytherinie... - James zdawał się mówić to z niesmakiem.
- A co w tym złego? - Potter spojrzał na Remusa z niedowierzaniem, na co ten lekko się zmieszał i od razu zreflektował się. -  Nie mówię, że chciałbym tam być, ale każdy jest inny. On pewnie nie rozumie nas. No bo jak ktoś może chcieć być GRYFONEM?!
- Masz rację, może trochę przesadziłem... - James powstrzymywał śmiech.
- Gracie w quidditcha? - Zapytał Syriusz.
- Nigdy nie grałem. Byłem z rodzicami na kilku meczach i uwielbiam quidditch, ale mama nie pozwala mi grać - Peter był wyraźnie sfrustrowany tym faktem.
- Merlinie! Nie mógłbym tak żyć! - Krzyknął James.
- Właśnie! Musisz namówić mamę, żeby ci pozwoliła Pete - powiedział Syriusz.
- Zapomniałeś 'r' - Remus nienawidził gdy ktoś się mylił i kaleczył angielski.
- Zrobiłem to specjalnie! Pete brzmi fajniej od Peter. A ty będziesz... Remmy - Syriusz udawał irytację.
- Rodzice tak na mnie mówią...
- A ja?!
- A ty James...
- Jim! Albo Jimmy... Albo po prostu J - krzyknął entuzjastycznie Peter.
- Nieźle... - James był usatysfakcjonowany.
- Ty Syriuszu... Syri? Nigdy nie potrafiłem wymyślać przezwisk...
- Tym razem ci się udało. Jestem Syri.
Rozmawiali tak przez całą drogę. Gdy do ich przedziału weszła kobieta sprzedająca słodycze James i Syriusz kupili chyba wszystko, co tylko było do kupienia. Peter wziął jedynie fasolki wszystkich smaków.
- A ty nic nie kupujesz? - Zapytał Jim. Remus nie miał zbyt dużo pieniędzy.
- Niee... Nie chcę - odpowiedział.
Jednak po chwili wszyscy jedli to, co kupili James i Syriusz. Bardzo miło im się rozmawiało i gdy dojeżdżali do szkoły, i musieli się ubierać Peter powiedział:
- Chciałbym być z wami w jednym domu i sypialni.
- Tak! Byłoby super! - James ucieszył się na taki scenariusz.
- Jeśli trafimy do jednego domu, musimy wymyślić coś, żeby być w jednej sypialni - powiedział Syri zakładając białą koszulę mundurka.
- Ale co? - Remus był już kompletnie ubrany. Koszulę założył wcześniej, nie chcąc, by ktoś zauważył jego blizny.
- Nie wiem. Jest jakieś zaklęcie, którym można zmienić napis na czymś? - Oczy Jamesa świeciły z podniecenia.
- Po co zmieniać napis? - Peter zrobił głupią minę.
- Żebyśmy byli razem w sypialni.
- Ale czemu akurat napis?
- Jakoś musisz wiedzieć, która sypialnia jest twoja! Pewnie piszą to na drzwiach, albo jakoś tak... No, a jak go zmienimy, będziemy razem.
- Jest takie zaklęcie - przeczytałem wszystkie podręczniki prawie do końca...
- Potrafisz je rzucić? - Zapytał Syri.
- Nie próbowałem... Ale raczej tak.
- No to sprawa rozwiązana!
Wyszli z pociągu. Padał deszcz.
- Pirszoroczni! Pirszoroczni tutej! Szybcij! - Wielki mężczyzna z ciemną brodą stał na peronie. Chłopcy skierowali się w jego stronę. - Pirszoroczni! Nie będziem całymi dniami tutej sterczeć!
Gdy wszyscy 'pirszoroczni' już przyszli, razem z wielkim facetem skierowali się do jeziora. Tam stały łódki.
- Na cztery osoby! Radziłbym nie wypadać, bo kałamarnica, chyba dzisiaj nie jadła.
Remus zauważył, że James uśmiechnął się szeroko. Nie pytali się nawet tylko usiedli razem do jednej łódki.
Po kilku chwilach spędzonych w płynących łódkach, zobaczyli Hogwart. Wielki zamek z wieloma wieżami i oknami, z których próbowało się wydostać nikłe, żółte światło.
Remus nie mógł oderwać od niego wzroku, zresztą tak jak wszyscy.
Gdy wysiedli z łódek, Syriusz prawie się przewrócił, ale Lupin zdążył go złapać.
- Dzięki! - Powiedział.
- Nie ma za co. Dobry refleks - wilczy refleks.
Przeszli przez wielkie, drewniane drzwi i ich oczom ukazała się wielka sala. Po prawej stronie były schody wiodące w górę i na dół, na lewo dwie pary drzwi, a przed nimi kolejne wielkie wrota. Po ich lewej stronie był łuk prowadzący do małej komnaty lub korytarzu, Remus ze swojej perspektywy nie widział dokładnie. Z tej właśnie komnaty wyszła wysoka, szczupła kobieta z czarnymi włosami, wystającymi spod szarej tiary. Miała na sobie szarą szatę w takim samym odcieniu jak tiara.
- Dziękuje ci Hagridzie - powiedziała do wielkoluda.
- To moja robota, nie ma za co pani psor - powiedział człowiek zwany Hagridem, po czym wszedł do komnaty z której przed chwilą wyszła nauczycielka.
- Witajcie, nazywam się Minerwa McGonagall, uczę transmutacji.  Jestem opiekunką Gryffindoru. Są jeszcze trzy domy: Ravenclaw, Slytherin i Hufflepuff. Każdy dom ma swoją zaszczytną historię i z każdego wyszli niesamowici magowie. Zaraz zacznie się ceremonia przydziału. Zostanie przydzieleni do domu, dla którego będziecie zbierać punkty dodatnie- za wasze osiągnięcia- lub będziemy wam odejmować punkty za wasze przewinienia.
Wyszła. Remus spojrzał na swoich nowych kolegów.
- Boję się - powiedział Syriusz. - Nie chcę być w Slytherinie!
- Nie będziesz. Ogarnij się Syri - James też się denerwował.
- Jak będzie wyglądać ceremonia przydziału? - Zapytał Peter blady na twarzy.
- Nie wiem.
- Hej, powiedzcie, wiecie jak wygląda ta ceremonia? - Remus znał dziewczynę która to powiedziała.
- Megan? - Zapytał.
- Ooo, Remus! Cześć! - powiedziała i rzuciła mu się ma szyję. Remus lekko się zaczerwienił, żadna dziewczyna nigdy go nie przytuliła.
- Wiesz jak to będzie wyglądać? - zapytała.
- Nie mam pojęcia.
- Remmy, przedstawisz nas? - Zapytał Syri patrząc na Megan.
- Oh, jasne! To jest Megan Night. Megan, to Syriusz Black, James Potter i Peter Pettigrew - każdego z nich przytuliła.
- Idę. Do zobaczenia REMMY.
- Do zobaczenia.
- Proszę ustawić się w rzędzie! Idziemy do Wielkiej Sali! - Wróciła McGonagall.
Gdy drzwi do Wielkiej Sali otworzyły się, Remus zrozumiał, czemu ona nazywa się akurat tak. Cztery stoły ustawione po dwóch stronach drzwi, były zajęte przez uczniów. Przy przeciwległej ścianie stał stół prezydialny, obok którego były drzwi. Przy stole prezydialnym stało małe krzesło, na którym leżała tiara. Podeszli pod schody, przy stole nauczycielskim.
- Zaraz odczytam wasze nazwiska, po czym dana osoba usiądzie na krześle i założę jej tiarę przydziału na głowę. Potem pójdzie do odpowiedniego stołu i zajmie miejsce w nowym domu.
Gdy skończyła mówić, Tiara Przydziały poruszyła się i... Zaczęła śpiewać:
Może nie jestem śliczna,

Może i łach ze mnie stary,

Lecz choćbyś świat przeszukał,

Tak mądrej nie znajdziesz tiary.
Możecie mieć meloniki,
Możecie nosić panamy,Lecz jam jest Tiara Losu,

Co jeszcze nie jest zbadany.
Choćbyś swą głowę schował
Pod pachę albo w piasek,
I tak poznam kim jesteś,
Bo dla mnie nie ma masek.
Śmiało, dzielna młodzieży,
Na głowy mnie wkładajcie,
A ja wam zaraz powiem,
Gdzie odtąd zamieszkacie.
Może w Gryffindorze,
Gdzie kwitnie męstwa cnota,
Gdzie króluje odwaga
I do wyczynów ochota.
A może w Hufflepuffie,
Gdzie sami prawi mieszkają,
Gdzie wierni i sprawiedliwi
Hogwarta szkoły są chwałą.
A może w Ravenclawie'

Zamieszkać wam wypadnie

Tam płonie lampa wiedzy,

Tam mędrcem będziesz snadnie.
A jeśli chcecie zdobyć
Druhów gotowych na wiele,
To czeka was Slytherin,
Gdzie cenią sobie fortele.
Więc bez lęku, do dzieła!
Na głowy mnie wkładajcie,
Jam jest Myśląca Tiara,
Los wam wyznaczę na starcie! *
- Alave Diana - czarnowłosa dziewczyna wyłoniła się z tłumu pierwszoklasistów i usiadła na krześle. Po chwili ciszy tiara krzyknęła:
- Slytherin! - Diana usiadła przy stole Slytherinu.
- Beecket Marcel! - chłopiec o mysich włosach założył Tiarę na głowę.
- Hufflepuff!
- Black Syriusz! - Syriusz poruszył się niespokojnie. Zapadła grobowa cisza. Oczy wszystkich zwróciły się w jego stronę.
- Merlinie, ratuj... - powiedział i podszedł do krzesła. Po chwili...
- Gryffindor! - Wszyscy byli zdziwieni. Nauczyciele, uczniowie Gryffindoru, Hufflepuffu, Ravenclawu, ale najbardziej zdziwiony był Slytherin. Syriusz jednak z uśmiechem na twarzy podszedł do wiwatujących Gryfonów.
- Cureed Alexandra! - dziewczyna o długich, prostych, brązowych włosach i jasnoniebieskich oczach usiadła na krześle z wypiekami na twarzy.
- Hufflepuff!
- Darkmoon Veronica! - brązowowłosa dziewczyna o dziwnych, zielono-złotych oczach siedziała z Tiarą na głowie przestraszona. Po chwili...
- Ravenclaw!
- Evans Lily! - ta dziewczyna miała rude włosy i jasnozielone oczy. Usiadła na krześle.
- Gryffindor!
Gdy jedna dziewczyna trafiła do Slytherinu, dwie osoby do Gryffindoru McGonagall powiedziała:
- Lawson Erick!
O nie... 'L'
- Gryffindor!
- Lorent Louis!
- Ravenclaw!
- Lupin Remus!

O Merlinie...
- Leć. Do zobaczenia w Gryffindorze - powiedział James.
Remus usiadł na stoliku, a profesor McGonagall włożyła mu tiarę na głowę. Po chwili usłyszał cichy głosik.
- Wilkołak? Oh... Nie spodziewałam się... No więc chyba Slytherin, co? Nie? Na prawdę? Ty tam pasujesz... I to bardzo. Wiesz, że jesteś niebezpieczny? Wiesz, że możesz... Zrobić komuś krzywdę? Ale poczekaj, poczekaj... Żal... Smutek... Ból... Strach... Siła... Mądrość... Chęć pokazania, że... Że nie musisz być odrzucony... Ah, no dobrze.
- Gryffindor! - Remus czuł się niesamowicie. Podszedł do stołu Gryfonów, uścisnął ręce kilku osobom i usiadł koło Syriusza.
- Dobra robota. - powiedział ten. - Czekamy teraz na resztę. Pamiętasz to zaklęcie?
-Tak. P-pamiętam - Remus nie mógł uwierzyć w to co się działo. Zaraz się obudzi i... 
Teraz na krzesełku siedziała Dorcas Meadowes.
- Gryffindor!
Dziewczynka podeszła do stołu i usiadła gdzieś wśród uczniów. Pewien chłopak trafił do Gryffindoru.
- Night Megan! - Remus i Syriusz spojrzeli w stronę stołu prezydialnego i czekali.
- Gryffindor!
Megan usiadła obok Dorcas, lecz wcześniej uśmiechnęła się do chłopaków.
- Novered Victoria! - dziewczyna miała blond końcówki i brązową resztę włosów. Usiadła na krzesełku i po chwili tiara przydzieliła ją do Slytherinu.
- Pettigrew Peter! - chłopcy spojrzeli na przyjaciela. Minęła krótka chwila i Peter siedział obok nich, jako nowy uczeń Gryffindoru. Zaraz potem dołączył do nich James.
- Mówiłem! Mówiłem, widzicie! Teraz tylko sypialnia! - krzyknął Jim.
Pewna dziewczynka - Agatha Raisin - także trafiła do Gryffindoru. Remus nie wierzył własnym oczom i uszom. TA Agatha. Ta którą już kiedyś poznał. Chłopiec o imieniu Severus Snape, trafił do Slytherinu, a Kingsley Shacklebolt był kolejnym Gryfonem. Gdy ostatni uczniowie - Eleanor Williams (Gryffindor) i Ethan Wate (Ravenclaw) - zostali przydzieleni McGonagall wstała.
- Cisza! - Krzyknęła bardzo głośno. - Dyrektor przemawia!
Po chwili wstał sam Albus Dumbledore.
- Dziękuję Minerwo. Więc... Witajcie! Witajcie w nowym roku szkolnym w Hogwarcie! Życzę wam, abyście zaczęli ten rok szkolny w wesołym nastroju. Już, już prawie kończę... - Dyrektor uśmiechnął się - chcę tylko powiedzieć, że do Zakazanego Lasu wstęp jest... Zakazany. W tym roku na błoniach została posadzona wierzba bijąca... Radziłbym się do niej nie zbliżać. Teraz już nie przedłużając, jedzcie!
Remus nigdy nie widział tylu potraw. Było tutaj wszystko. Wszyscy rzucili się na jedzenie, a po jakimś czasie główne dania zastąpiły słodkie poczęstunki. Później dyrektor znów przemówił.
- Teraz udajcie się do dormitoriów, abyście jutro zaczęli nowy rok szkolny! Do zobaczenia!
Szli za starszym kolegom, który prowadził ich do pokoju Wspólnego Gryffindoru. Gdy doszli do portretu pewnej kobiety, chłopak, który ich prowadził, wypowiedział hasło (Prawość i odwaga) , po czym weszli do wielkiej wieży.
- Wrota po lewej prowadzą do dormitoriów dziewcząt, zaś te po prawej do chłopięcej części - powiedział chłopak. - Dobranoc.
Weszli po schodach i doszli do drzwi z napisem " rok 1. ".
Przeszli przez nie, po czym znów znaleźli się przed dwojgiem drzwi. Na jednych widniał napis "Black, Lupin, Shacklebolt, Lawson", zaś na drugich "Potter, Pettigrew, Monter"
- Zmieniamy - powiedział Peter.
- Remmy? - Jamesowi świeciły się oczy.
- Najpierw sprawdźmy, czy nikogo tam nie ma. - Syriusz otworzył obydwoje drzwi. - Czysto. Remus? Proszę.
- Okej... Remus wyciągnął rożdżkę, wypowiedział zaklęcie i po chwili Lupin, Black, Pettigrew i Potter mieli wspólną sypialnię.
Chłopcy przenieśli wszystkie rzeczy kolegów, swoje poukładali, po czym (po krótkiej rozmowie) zasnęli.
Remus nie spał. Czekał, aż oddechy przyjaciół nie uspokoją się, po czym wstał i skierował się do gabinetu dyrektora. Gdy stał już pod drzwiami (po wypowiedzeniu hasła i wejściu po schodach) zapukał.
- Proszę Remusie! - Usłyszał głos Albusa Dumbledore.


Kochani czytelnicy.
Znów rozdział wstawiam meega późno! No przykre, no... .__.
Teraz możecie mieć do mnie pretensje, o ilość osób przydzielonych do Gryffu XD Nie mogłam się powszczymać ;) Zakończyłam w takim momencie, bo na całą rozmowę Remiego i Dumbka straciłam już wenę. Więc...
Piszcie, ci sądzicie ;*
Megan Lunaris Moony
Ps. Rozdział niepoprawiony, więc... Piszcie o błędach :)
* Skopiowane. Nie potrafię pisać wierszyków. Wybaczcie :D 

środa, 26 marca 2014

Pytanie o wygląd

Drodzy podglądacze
Żeby wam i mnie było lepiej, mam zamiar zadać pytanie:
Czy podoba wam się wygląd tego bloga?
Według mojej skromnej opinii wygląda to dość dobrze, ale jednak wy patrzycie z innej perspektywy; ja widzę to przez pryzmat trzech godzin pracy nad ogarnięciem wyglądu i zrobieniem tła (co jak co, ale to mój pierwszy blog i trochę mi zajęło przystosowanie go, do minimalnego użytkowania). Wam ten wygląd ma ułatwiać czytanie, a jeśli tak nie jest aktualnie, to mi powiedzcie!
Czekam na odpowiedzi :*

Ps. Niedługo wprowadzę w życie 'Mój Tobiaszek' ;))
Pps. Nowa notka dzisiaj :D
Megan Lunaris Moony

niedziela, 23 marca 2014

Rozdział 3.



Remus następnego dnia obudził się około dziesiątej rano. Bolały go wszystkie mięśnie, kości, każdy fragment skóry. Najbardziej nieznośny jednak był ból głowy. Otworzył oczy i od razu oślepiło go słońce. Doczołgał się do łóżka i resztkami sił zawołał mamę.
- Remusku! Kochanie - podeszła do synka, który dosłownie kilka sekund wcześniej zdążył okryć się kołdrą. Był nago, nie chciał, żeby jego mama go widziała.
- Cześć mamuś - powiedział ochrypłym, słabym głosem.
- Oh, Remmy - Hope przytuliła go i pocałowała jego spocone czoło.
- Mamo… Dasz mi eliksiry?
- Oczywiście kochanie. Ale będę musiała cię umyć.
- Ja… Wiem.
Po chwili jego mama wróciła z eliksirami na tacy, miseczką i małą gąbką. Remusowi w tym czasie udało się wstać, wyjąć z szafki bokserki i ubrać je. Był z siebie dumny. Położył się z powrotem na łóżku, ale tym razem nie przykrywał się.
- Wypij, synku. Jak się czujesz?
- Jak zawsze po pełni… - uśmiechnął się blado w odpowiedzi.
Jego mama odwzajemniła uśmiech. Pierwszy eliksir miał ciemno zielony kolor i smakował jak brokuły z awokado, i zbyt dużym dodatkiem soli. Był to eliksir regeneracyjny. Kolejny miał krwistoczerwoną barwę, a smakował wanilią i malinami. Ten miał zmniejszyć ból, a był tak słodki, że po wypiciu go, Remusowi chciało się wymiotować jeszcze bardziej, niż po wypiciu eliksiru regeneracyjnego. Trzeci eliksir był brązowy, smakował jak sałata ze zbyt dużą ilością ziela angielskiego. To był eliksir uspokajający.
- Wiem, że nie są dobre. Nie da się inaczej, Remusku - w czasie, gdy Remus pił eliksiry i z każdym łykiem coraz bardziej się krzywił, jego mama namoczyła gąbkę wodą utlenioną.
- Będzie bolało.
Gdy tylko dotknęła jego ran krzyknął z bólu. Był osłabiony. Gdyby nie pełnia, prawie nic by nie poczuł. Jednak teraz bolało go jeszcze bardziej niż zwykłego człowieka.
- Przepraszam! - Powiedziała jego mama gorączkowo. Nienawidziła świadomości, że zadaje synowi ból. Remus dotknął jej ręki.
- Spokojnie. Zawsze mnie boli. Proszę nie zwracaj uwagi, mamusiu.
- Ale...
- Spokojnie. - Podniósł się i pocałował matkę w czoło.
Po około dziesięciu minutach, każda rana na ciele Remusa była odkażona. Minęło kolejne pięć minut i jego mama skończyła prowizoryczne mycie jego ciała.
- Dziękuje. Kocham cię, mamo. Przytulisz mnie?
Siedzieli przez chwilę przytuleni do siebie. Remus zawsze uważał, że nie zasługuje na takich niesamowitych rodziców. 
- Teraz wypij eliksir usypiający, dobrze?
- Dobrze - uśmiechnął się.
Wypił ostatni eliksir, który nie miał koloru, ani smaku.
Po kilku sekundach zasnął.
*
Następnego dnia, Remus obudził się o ósmej. Jego ojciec był już w domu i gdy tylko usłyszał, że syn wstał, zaczął przygotowywać śniadanie. Chciał, aby dzisiejszy dzień był idealny.
Młody Lupin ubrał się i zszedł na dół.
- Cześć tato - powiedział.
- Dzień dobry Remmy! Jak się czujesz?
- Teraz już dobrze - uśmiechnął się szeroko.
   

- Zjedz szybko. Mamy dzisiaj całą masę roboty!
- Co to znaczy? Co ty planujesz, tato?
- Jak to co? Pokątna!
Przez całe zamieszanie z pełnią, Remus zapomniał o tym, co stało się dwa dni temu! Przecież za niecałe dwa miesiące idzie do Hogwartu! Uśmiechnął się jeszcze szerzej (jeśli to możliwe) i szybko pochłonął bekon i trzy kanapki z serem.
- Idziemy!! - Krzyknął.
- Jak dziecko... - jego tata przytulił go i rozczochrał mu włosy. Też się uśmiechał.
Po chwili stali już przy kominku.
- Weź trochę proszku fiuu. Tylko nie zbyt dużo. Pierwszy raz przemieszczasz się w taki sposób, więc słuchaj.
- Dobrze tato. Skupienie maksymalne. Serio - mina Remusa była wręcz przeciwna do tego co mówił.





- Przestań i się skup! - odpowiedział Lyall, także się śmiejąc. - Bierzesz ten proszek i wrzucasz do ognia. Wchodzisz w płomienie i WYRAŹNIE mówisz miejsce w jakim chcesz się znaleźć. W tym przypadku mówisz 'pokątna'.
- Rozumiem. Tak. Wszystko jasne. - Remus się powstrzymał się od śmiechu.
- Możesz?
- Ależ oczywiście. Wybacz. Już się nie śmieję.


- Dobra, powiedzmy, że może być. No to proszę, wykorzystaj to co powiedziałem w praktyce.
Po chwili byli na pokątnej.
- Woow! Jak tu... Jest... Magicznie!
- Twoja odkrywczość mnie przeraża.
- Tato!! - Powiedział Remus z udawanym wyrzutem.
Kupili szaty, podręczniki, kociołek i inne rzeczy potrzebne w Hogwarcie (oczywiście, to co się dało, było używane).
- Teraz ty idziesz po różdżkę, a ja zaraz do ciebie przyjdę. Dobrze? - powiedział jego tata.
- Jasne.
Remus skierował się do sklepu pana Olliwandera. Otworzył drzwi i wszedł do niewielkiego, dusznego pomieszczenia. W środku były dwie osoby. Chłopak, który mógł mieć jedenaście lat i dziewczyna, wyglądająca na dwanaście, może trzynaście lat. Dziewczyna siedziała na fotelu przy stoliku, po lewej stronie pomieszczenia. Usiadł obok niej.
- Cześć - powiedziała z uśmiechem. 


- Cześć - odpowiedział. - Jestem Remus Lupin.
- Megan Night. Ile masz lat?
- Trzynaście.
- Po co tutaj przyszedłeś? Zepsuła ci się różdżka?
- Nie, ja... Dopiero w tym roku idę do Hogwartu - Miał nadzieje, że nie spyta dlaczego.
- Czemu? - Jak zwykle jego nadzieje legły w gruzach.
- Bo... No...
- Jak nie chcesz to nie mów. Też mam trzynaście i też dopiero idę do Hogwartu, więc... - powiedziała. - Chciałabym być w Gryffindorze. A ty?
- Ja też. Ale nie wiem, gdzie bardziej pasuje. Dla mnie równie dobry byłby Ravenclaw. Uwielbiam się uczyć i czytać książki.
- Nie tylko ty! Książki zawsze są lepsze od szarej rzeczywistości i dlatego uwielbiam zapadać się w ich świat. To jest najlepsza rzecz, jaką można robić w wolnym czasie.
- Taak... Znasz tego chłopaka? - Wskazał na blondyna o niebieskich oczach stającego przed ladą.
- Nie, ale wiem, że nazywa się Peter i, że przymierza już chyba dziesiątą różdżkę.
- Merlinie... Już mi się nudzi...
- Czytałeś "Portret Doriana Graya" ?
- Oczywiście! Świetna książka!
- Mi się najbardziej podobał moment, kiedy...
Rozmawiali około pięciu minut. Chłopiec zwany Peterem, w końcu znalazł odpowiednią różdżkę i Megan mogła podejść do lady. Jej miejsce zajął Peter.
- Nareszcie znalazłeś, co?
- Tak, nawet nie wiesz... Nudne to jest, stać tak pół godziny i machać różdżką wewte i w kółko - uśmiechnął się- Peter Pettigrew. Mam jedenaście lat, Hogwart w tym roku.
- Remus Lupin, trzynaście. Też dopiero idę do Hogwartu. Błagam nie pytaj czemu. Zaakceptuj.
Peter zaczął się śmiać. Po chwili do sklepu weszła kobieta, która musiała być jego mamą, bo zawołała go. Pettigrew wstał, zabrał swoje rzeczy i zwrócił się do Remusa.
- Do zobaczenia w Hogwarcie, Remusie!
- Do zobaczenia.
Gdy Megan znalazła swoją różdżkę, Remus zaczął się denerwować. Pożegnał niedawno poznaną dziewczynę i podszedł do lady.
- Witaj Remusie. Pierwszy wilkołak w historii Hogwartu, co?  Zacznijmy od razu. - Powiedział człowiek, który musiał być panem Olliwanderem. Miał siwe włosy, krótką brodę i szare, szkliste oczy. Zniknął w głębi sklepu, lecz po chwili powrócił z kilkoma opakowaniami różdżek w rękach.
-Może najpierw ta. Trzynaście i trzy czwarte cala, dąb, włos z głowy wili. Nowatorskie połączenie, ale... Może akurat?
Remus wziął różdżkę do ręki i machnął nią. Fotel na którym jeszcze przed chwilą siedział wzniósł się o kilka cali w górę i opadł z powrotem na ziemię.
- Blisko, ale to nie to... Może ta? Cyprys i włos jednorożca. Dziesięć i jedna czwarta cala...
Gdy palce Remusa dotknęły delikatnego drewna, poczuł mrowienie. Machnął różdżką, a z jej końca wystrzelił snob srebrnych iskier.
- Tak! Oh, za drugim razem! Masz szczęście, Remusie! - powiedział - siedem galeonów, poproszę.
Po odliczeniu siedmiu złotych monet, Remus zamierzał wyjść, jednak nie pozwolono mu.
- Mam nadzieję, że będzie pan ostrożny. Tam, w Hogwarcie. Nie życzę panu źle, panie Lupin, nigdy, Jest pan bardzo miłym chłopcem... Cóż, życzę szczęścia. Przyda się panu, żeby nikt się nie dowiedział o pana dolegliwości. Miłych lat nauki.
- Dz-dziękuję... Do widzenia.... - powiedział Remus zmieszany.
Gdy tylko wyszedł ze klepu zobaczył swojego tatę, z jego wszystkimi rzeczami. Jednak trzymał coś jeszcze. Klatkę z dużą, ciemnobrązową sową. Miała szpiczaste uczy, duże szare oczy, a na skrzydłach gdzieniegdzie, przebijały się szare, prawie srebrne pióra.
- To dla ciebie. Na pewno się dogadacie - Lyall uśmiechnął się do syna.
- Ja... Nie tato! Na pewno była droga...
- Podoba ci się?
- Tak, ale...
- No to super. Wracamy!
W domu byli około dwudziestej. Zjedli razem z mamą kolację, po czym każdy zajął się sobą. Lyall zaczął czytać gazetę, Hope wyszła do ogrodu, a Remus wrócił do pokoju. Usiadł na swoim łóżku i rozłożył na nim wszystkie nowe rzeczy. Dla sowy znalazł dwie miseczki (jedną do wody, drugą do jedzenia), jej klatkę postawił obok siebie i otworzył drzwiczki. Przez chwilę patrzał na nią, a ona wydawała się oceniać swojego nowego właściciela. Po chwili wyleciała z klatki i usiadła na jego kolanie. Remus dotknął jej główki.
- Jak ja mam cię nazwać? - Nigdy nie był dobry w wymyślaniu imion. Swojego starego misia nigdy nie nazwał. Zawsze mówił na niego po prostu 'miś'. Ale na sowę nie będzie przecież wołał 'sowa'. To byłoby głupie i bez sensu.
- Merlinie, nigdy nie potrafiłem wymyślać imion, a teraz... Chwila, wiem! Nów. To będzie twoje imię. Nienawidzę pełni, a ciebie już uwielbiam. Jesteś Nów.
Sowa zahukała w odpowiedzi i zatrzepotała skrzydłami. Remus zaczął oglądać nowe podręczniki. Po kilku godzinach położył się i zasnął.
*
Nów wyleciał przez okno, jednak po godzinie wrócił. Dla takiej sowy jak on, która widziała tylu ludzi, czuła ich zapachy, zadziwiający był zapach nowego właściciela. Pachniał tak.. Inaczej. Lasem. Jak wilk. Nów od razu zdobył do niego zaufanie, a jego imię bardzo mu się podobało. Usiadł w swojej klatce, napił się wody i jeszcze raz spojrzał na swojego pana. Zatrzepotał skrzydłami i po chwili zasnął.
*

Długo nie dodawałam notki, bo straciłam wenę. Nie wiem, na jakim poziomie jest to, ale mam nadzieję, że nie jest aż tak źle. Niedługo będzie Hogwart. Może nawet w następnym rozdziale, taak. Pewnie zastanawiacie się, czy zamierzam zaczynać od zera, od pierwszego roku. Powiem wam tyle: nie do końca. Zobaczycie jak to będzie zrobione. Jeszcze nie mam 100 procentowego planu na wszystko, ale zarys jest. Piszcie co sądzicie, czekam na opinie!!
:)
Ps. Ach, no tak! Już pamiętam co jeszcze chciałam wam powiedzieć. Przepraszam za tak dużą ilość gifów, ale tak jakoś mnie naszło, żeby wam uzmysłowić, jak to Remus słodko się uśmiecha i takie tam :P

niedziela, 16 marca 2014

Strach - rzecz ludzka. Ale kiedy jesteś wilkołakiem... (?)

Dzisiaj pełnia księżyca, więc dam wam coś o Remusie. Dziękuję za wszystkie dotychczasowe komentarze, uwielbiam was :*
Zapraszam już do czytania ;)


   Bał się. Ostatnio strach często mu towarzyszył. No bo jak nie bać się w takich czasach?
Mając Voldemorta na karku, Greybacka planującego kolejny napad na twój dom, przyjaciela  zbiega - który jest jednym z najbardziej poszukiwanych w czarodziejskim świecie - oraz kobietę, która za nic w świecie nie chce zrozumieć, że nie mogą być razem.
Ostatnimi czasy właśnie ta kobieta - Nimfadora Tonks - była punktem kulminacyjnym całego jego życia.
Od dłuższego czasu przekonywał ją do tego, że ma o nim zapomnieć. Starał ją do siebie zniechęcić. Ale to nie przynosiło spodziewanych efektów.
Więc postanowił zmienić stanowisko.
Zgłosił się na wartę w Departamencie Tajemnic - żeby ona tego nie robiła.
Codziennie przebywał na Grimmauld Place - żeby ją zobaczyć.
Wstawał rano - aby jej zrobić śniadanie.
Kupił sobie nawet kilka nowych ubrań. Wszystko dla niej.
I nawet Syriusz zauważył.
- Lunatyk? - Powiedział do niego pewnego dnia.
- Hmm...?
- Ona jest od ciebie 15 lat młodsza!
- Kto?
- Moja kuzynka! Proszę cię... Widzę jak się zachowujesz w stosunku do niej...
- Ja...
- Tak sobie myślę... Pasujecie do siebie. A ona też cię kocha.
- Syriusz dobrze wiesz, że ja nie mo...
- Możesz. Ona tego chce. Ona chce ciebie.
Remus wziął sobie do serca słowa Syriusza.
I po kilku tygodniach Tonks pojawiła się na Grimmauld Place z pierścionkiem zaręczynowym na palcu.

sobota, 15 marca 2014

Rozdział 2.


Remus leżał na łóżku i wymyślał różne historyjki z sobą w roli głównej.           
           Jest w Hogwarcie.
           Ma przyjaciela.
           Nikt z jego znajomych nie wie, czym jest.
           Jego przyjaciel domyślił się, ale został z nim.
           Razem ze swoim przyjacielem robią różne dziwne i głupie rzeczy.
           Ma wielu kolegów.
           Ma dziew…
Nie, do tego stopnia się nie posunął.
           Z rozmyślań wyrwało go pukanie do drzwi. Gdy szedł otworzyć spojrzał na zegarek. Była siódma rano.
12 godzin do pełni.
     Otworzył drzwi. Stał tam człowiek z długą siwo srebrną brodą i włosami do pasa w tym samym kolorze. Był stary, sądząc po wyglądzie twarzy. Miał na sobie długą szatę w kolorze nieba. Albus Dumbledore, wyglądał jak prawdziwy czarodziej.
- Witaj Remusie! - Powitał chłopaka.
- Dzi-dzień dobry… Proszę wejść… - powiedział podekscytowany Remus.
- Mam do ciebie sprawę. Twoich rodziców nie ma w domu?
- Nie, mama wyszła do siostry, wróci dzisiaj wieczorem. Tata jest w pracy. Ne wiem, może uda mu się wrócić do dwudziestej. Nie ma ustalonych godzin pracy. Jest pracownikiem w departamencie Kontroli Magicznych Stworzeń w Ministerstwie Magii.
- Dobrze, trudno. Możemy iść w takim razie do ciebie do pokoju?
- Ależ oczywiście, proszę!
Gdy doszli do jego pokoju, Remus usiadł na łóżku, zaś Albus Dumbledore usadowił się na krześle przy biurku.
- Więc Remusie, wiem, że czekasz na list z Hogwartu od trzech lat. Jednak jesteś wilkołakiem i dyrektor nie chciał abyś uczęszczał do szkoły. To zrozumiałe, bał się, że coś komuś zrobisz. Nadmieńmy także, że niektórzy nauczyciele nie wyrazili zgody na twój pobyt w Hogwarcie. Większość uznała, że możesz się tam uczyć, ale niektórzy… No niestety nie chcieli się zgodzić. – Zaczął Dumbledore. Radość i podekscytowanie, które wypełniły Remusa, gdy zobaczył profesora, uleciały z niego.
A ja myślałem… Jak mogłem być tak głupi? Nikt nie przyjmie do szkoły wilkołaka… I po co profesor Dumbledore to wszystko mi mówi? Czy każdy postawił sobie za punkt honoru zniszczenie mi samopoczucia? 

– Jednakże, teraz to JA jestem dyrektorem i uważam inaczej. Powinieneś uczyć się w szkole Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie. Gdy już przyjedziesz, dokładnie omówimy środki bezpieczeństwa. Bo jakieś musimy zastosować. Oto twój list - Albus wręczył oniemiałemu chłopcu kopertę z pieczęcią Hogwartu.
- Ja… JA? Oczywiście! Ja do Hogwartu, jejku… Nigdy nie myślałem, że spotka mnie coś tak szczęśliwego! Rozumiem, bez środków bezpieczeństwa się nie obejdzie, ale...
- Widzę, że się cieszysz
- Jestem wniebowzięty! Dziękuję panu!
- Ależ proszę, ale wiedz, że to nie była tylko moja decyzja. Uzgadniałem to z całym gronem pedagogicznym. Wszyscy wyrazili zgodę, abyśmy w tym roku przyjęli do szkoły wilkołaka. Nawet ci, którzy wcześniej nie chcieli… Teraz postanowili zmienić swoje dotychczasowe stanowisko.
Remus patrzył na dyrektora (nie profesora, dyrektora!!) oniemiały.
- Nawet Pan nie wie… Oh, to jest niesamowite! JA! WILKOŁAK! Mam szansę na normalne życie… Jejku…
- Jesteś przecież normalnym chłopcem! Tylko po prostu, co miesiąc stajesz się, hmm… Niezbyt bezpiecznym stworzeniem. Ale to nic! Teraz muszę iść. Obiecałem Nicolasowi Flamelowi, odwiedzić go i opowiedzieć mu o tobie. Nicolas ma zamiar stworzyć eliksir, który zminimalizuje ból podczas przemiany w wilkołaka. Miejmy nadzieje, że mu się uda!  Ah, robię się już stary, prawie zapomniałem! Remusie, po ceremonii przydziału, przyjdź do mojego gabinetu, omówimy dokładnie szczegóły twoich przemian. Do widzenia, do zobaczenia w Hogwarcie!
- Do widzenia, proszę pana… - odprowadził gościa do drzwi, po czym wrócił do pokoju i położył się na łóżku.

Już wiem, co będę teraz robić. W końcu nie będę siedział sam w domu. Będę uczył się magii!
Remus po chwili zrozumiał, że jest godzina szósta wieczorem. Usłyszał samochód. Szybko wstał, zasłonił roletę na oknie, aby światło księżyca zbyt szybko nie wpadło do pokoju. Do domu weszła mama Remusa, ku jego zdziwieniu z ojcem.
- Zobaczcie, zobaczcie!! - Krzyknął zamiast powitania.
Pokazał rodzicom list.
- Remusie… CO?! Dostałeś list z Hogwartu? Jak… – Jego ojciec był (lekko mówiąc) pozytywnie zaskoczony.
- Oh, Remusku… Mój kochany malutki synek… Do Hogwartu… Jejku… - Hope miała łzy w oczach. 
- Pojedziemy na Pokątną - powiedział jego tata z uśmiechem.
- Tak, nie mogę się doczekać...
- Remus... Bardzo się cieszę, że idziesz do Hogwartu, ale... - ton głosu Lyalla zmienił się na poważny.
- Wiem. Zabezpiecz wszystko w moim pokoju, tato. Już idę...
Pocałował matkę w policzek i zauważył, że cała radość jaka przed chwilą była widoczna na jej twarzy, ustąpiła miejsca smutkowi Nie lubiła transformacji syna podczas pełni. On krzyczał z bólu, a ona płakała.
        Wszedł do pokoju, jego tata poklepał go po ramieniu. Potem zamknął drzwi zaklęciem i zabezpieczył je. Remus niechętnie odsłonił roletę na oknie.

- Idę do Hogwartu. Teraz łatwo wytrzymam. Nie boję się.
Gdy tylko padło na niego światło księżyca krzyknął z bólu. Czół, jakby jego kości i mięśnie rozrywały się na drobne kawałki, a potem łączyły, ale w zupełnie inny sposób. Upadł na kolana. Krzyknął znowu. Słyszał płacz matki.
________________________________________________________________________________________








piątek, 14 marca 2014

Mistrz eliksirów, który żył, nie znając siebie.

O Severusie Snape słów kilka (150).
Mistrz eliksirów, tak mówili o nim ‘przyjaciele’.
Smarkerus, tak mówili o nim wrogowie.
Severus Snape, samotnik Hogwartu. Wszyscy uważali, że znają go na wylot. Wszyscy się mylili. Nikt nie wiedział o tym, co działo się w jego głowie.
Nikt - przyjaciel, czy wróg - nie wiedział o wszystkich bezsennych nocach spędzonych na rozmyślaniu o Czarnym Panu. O śmierciożercach.
Żaden człowiek nie wiedział o jego miłości do Lily Evans. Nie wiedzieli o tych niby niedostępnych składnikach eliksirów, czy książkach o czarnej magii, które posiadał.
Ale Snape też nie wiedział o sobie wszystkiego.
Nie zdawał sobie sprawy, że pod tą maską kryje się zraniony, smutny chłopiec. Nieszczęśliwie zakochany nastolatek. Zatroskany młody dorosły. Samotny dorosły.
Posłannik Czarnego Pana, jednocześnie będący czynnym członkiem Zakonu Feniksa.
Przyjaciel Dumbledore’a i Maloy’ów jednocześnie.
Ale przewrotny los, nigdy nie pozwolił mu mieć prawdziwego przyjaciela.
Severus Snape był wiecznym samotnikiem i nigdy dobrze nie poznał nawet samego siebie.
_________________________________________________________________________________



Rozdział 1.

- Remus błagam… Przecież sama mogę ugotować obiad! - Hope Lupin nienawidziła, kiedy jej syn robił coś za nią.
- Oh mamo, przestań - podszedł do niej i pocałował ją w policzek. – Odpocznij. Ja to zrobię.
- No dobrze…
- Właśnie.
- Cześć wszystkim!- Do domu wszedł Lyall. Ojciec Remusa.
- Cześć tato - powiedział Remus.
- A ty, co? Chcesz mnie otruć? JA nie zjem obiadu, który TY ugotujesz - uśmiechnął się.
- Nie martw się, chyba aż tak źle nie będzie. Z resztą, mówisz tak za każdym razem, gdy ja gotuję obiad. Nie przesadzaj…
- Prosiłam go, ale Remus jest mądrzejszy. Błagam cię zrób coś. On postawił sobie za punkt honoru wyręczanie mnie, we wszystkich pracach domowych! - Powiedziała Hope.
- A to źle? - Zapytał Lyall.
- I ty Brutusie przeciwko mnie? Jak tak możesz…
- Widzisz mamo? Uspokój się… - Powiedział Remus.
Na obiad ugotował naleśniki. Wyszły mu bardzo dobre, sam dziwił się, jak mu się to udało. Remus zauważył, że wiele prac, których normalni ludzie w jego wieku nigdy by nie wykonali, on potrafi zrobić bez większego wysiłku. Zrobienie prania, ugotowanie obiadu, posprzątanie domu, czy zrobienie zakupów nie było dla niego problemem. Jednak to wszystko przypominało mu, jak bardzo różni się od swoich rówieśników. Miał trzynaście lat, a ciągle był w domu. Nie chodził do Hogwartu tak jak wszystkie dzieciaki z czarodziejskich rodzin. Spojrzał na wazon, w którym stały czerwone róże. Rozbił się.
- Co się stało?! - Krzyknęła jego mama.
- Yyy, to chyba ja…- powiedział Remus.
- Nic się nie stało - Lyall wyciągnął różdżkę - Reparo.
Wazon złożył się i wrócił na swoje dawne miejsce. Remusowi zrobiło się przykro. Coraz częściej psuł różne rzeczy w domu. Albo tak jak teraz- spojrzeniem, z powodu tego, że jest czarodziejem, lub po prostu ze złości- ponieważ był wilkołakiem.
Poszedł do swojego pokoju, położył się na łóżku. Nic się tutaj nie zmieniło. Przez cały czas, po lewej stronie drzwi stało biurko, po prawej przy prostopadłej ścianie mała komoda. Obok niej etażerka i łóżko. Przy równoległej ścianie szafa na ubrania i różne inne rzeczy. Jedno okno wystarczyło, by oświetlić mały pokoik Remusa. Znajdował się on na piętrze. Naprzeciwko jego pokoju była łazienka, a obok niej sypialnia rodziców. Na dole salon i kuchnia. Domek Lupinów był malutki, lecz przytulny.
Tak, więc Remus leżał na łóżku. Wyjął z szafki w etażerce dwie części swojej niegdysiejszej Przytulanki. Przypomniał sobie ten wieczór, gdy Grayback przemienił go w wilkołaka.
- Co się dzieje z naszym Remim? - Usłyszał głos swojej matki. Nie powiedział im o tym, że ma wyczulone zmysły, nie wiedzieli, że słyszy, o czym rozmawiają.
- Nie wiem. Mam nadzieję, że to nic złego.
- Boję się o niego. Nie ma, z kim pogadać. Oh, nienawidzę tego całego Dippeta, za to, że nie pozwolił Remusowi uczyć się w Hogwarcie! - Chociaż mama Remusa była mugolką, wiedziała, że jej syn powinien chodzić do szkoły dla czarodziejów.
- Uspokój się kochanie - Hope płakała.
To moja wina! Przeze mnie płacze! Przeze mnie jest smutna!

Remus do końca dnia nie wyszedł z pokoju.
*
Minął tydzień. Rodzice Remusa wciąż martwili się o niego. Mało jadł, gdy tylko ojciec wyciągał różdżkę szybko szedł do innego pokoju. Często wychodził z domu, błąkał się po lesie, opanował nawet przemiany w wilka poza pełnią (wcześniej nie potrafił tego zrobić). Zbliżał się wrzesień.
- Kolejny rok szkolny w domu? Suuper…- powiedział sam do siebie Remus.
Nie mogąc opanować uczucia niesprawiedliwości wobec niego, smutku i złości przemienił się w wilka- wilkołaki często przechodzą niekontrolowane przemiany, gdy targają nimi silne emocje. Po godzinie (a może dwóch?) wrócił do domu.
- Remus? - Usłyszał głos swojego taty.
- Hmm…?
- Powiedz mi, co się z tobą dzieje?
- Z-ze mną? Nic… Przecież zachowuję się normalnie, o co ci chodzi tato?
- Normalnie? Nie sądzę. Często znikasz bez uprzedzenia, mało jesz, nie rozmawiasz z nami…
- A ty jakbyś się czuł, gdybyś przez trzy lata musiał siedzieć w domu? Tato, to tylko wydaje się takie łatwe…
- Remi… - Lyall przytulił Remusa. – Postaram się zrobić coś. Musisz iść do Hogwartu.
- Nie - ojciec spojrzał na niego zaskoczony - nie mogę iść do szkoły. Nie kontroluję się. A jak zrobię komuś krzywdę?
- Przecież… Remus proszę cię! Musisz…
- Nie. Nie muszę. Ja po prostu nie mogę. Dippet miał rację. Jestem niebezpieczny.
Zostawił ojca samego w kuchni, a sam poszedł do pokoju. Miał wyrzuty sumienia.
Co się ze mną dzieje? Tata ma racje, coś jest nie tak…
Nie chciał przyznać się - nawet przed samym sobą -, że wie, czemu się tak zachowuje. Od dwóch lat zamiast być w Hogwarcie, jest w domu. Był czarodziejem, a nie uczył się czarów. Oczywiście mógł robić to sam, kupić podręczniki, różdżkę i wszystkie inne rzeczy, ale nie chciał. Dlaczego? Ponieważ wiedział, że to by tylko pogorszyło jego teraźniejszy stan. Wiedział, że w tedy byłby jeszcze bardziej zły na to, ze inni są w Hogwarcie, a on uczy się magii w domu. Ci z was, którzy zaznali kiedykolwiek przykrego poczucia niesprawiedliwości, bezsilności i niechęci w stosunku do siebie, wiedzą jak musiał czuć się Remus. Było mu naprawdę trudno. Bolało go to, bo wiedział, że powinien być szczęśliwy z tego, że nie idzie do szkoły. Nikogo nie zabije, nikomu (a przede wszystkim Ministerstwu) nie narazi się. Jednak nie cieszył się. I za to był na siebie zły. 

           Po godzinie zszedł do kuchni, z zamiarem przeproszenia ojca.
- Tato… - spojrzał na niego smutnym wzrokiem. Lyall nie wydawał się być zły.
- Słucham, Remmy?
- Ja… Przepraszam. – Powiedział po prostu. Nigdy nie miał problemów z przepraszaniem ludzi. Można by rzec, że był przyzwyczajony do tego. Często przepraszał mamę za to, czym jest i za to, co z tego wynika.
- Nic się nie stało. Nie martw się, kochanie. – Lyall spojrzał na zegarek. – No, muszę już iść. Praca… - westchnął teatralnie.
- O której wrócisz? - Zapytała Hope, całując Lyall’a w policzek. Remus przyglądał się tej scenie z boku.
- Nie wiem dokładnie. Myślę, że do dwudziestej będę w domu - powiedział obejmując żonę i całując ją w usta.
- Do zobaczenia tato. – Remus nie wiedział, czemu im przerwał.
- Trzymaj się, Remmy.
- Yhym - powiedział tylko.
Gdy jego ojciec opuścił dom, mama postanowiła wyjść do lasu. Często tam chodziła. Przygotowywała leki, herbaty z ziół i inne lecznicze rzeczy domowej roboty. Potem mniejszą część zostawiała w domu, a resztę sprzedawała. Nie zarabiała na tym zbyt wiele, ale zawsze dostawała jakieś dodatkowe pieniądze. Remus podszedł do lustra i zdjął koszulkę. Przyglądał się sobie. Nie miał zbyt wielu blizn, nawet jak na człowieka. Kilka pod obojczykami, dwie na lewym ramieniu, jedna na szyi, no i ugryzienie na karku po lewej stronie. Nie było tego aż tak dużo. Założył z powrotem koszulkę, bo uznał, że przyglądanie się samemu sobie w lustrze do najnormalniejszych czynności nie należy.  Co byście pomyśleli widząc, że Remus robi coś takiego? Po co ja się pytam, przecież na pewno sobie to wyobraziliście… Więc Remus nie chcąc by ktoś pomyślał o nim coś dziwnego, odszedł od lustra i skierował się do ogrodu. Usiadł na trawie i spojrzał w niebo.  Oślepiły go promienie słońca, jednak po chwili znów widział normalnie (likantropia!). Widział wszystkie niezauważalne dla innych szczegóły. Zauważył małą dżdżownicę starającą się zakopać pod ziemię, widział mrówki idące wśród źdźbeł trawy, zwrócił uwagę na piękny niebieski kolor oczu pewnej jedenastoletniej dziewczyny, którą znał tylko z widzenia. Chociaż… Kiedyś chyba z nią rozmawiał… Taak pamięta. Na samym początku wakacji…
Była śliczna pogoda. Świeciło słońce, niebo nie było skażone ani jedną chmurką. Wyszedł w tedy z domu. Szedł piaszczystą uliczką, a po chwili zobaczył pewną dziewczynę. Siedziała na poboczu i płakała, skierował się w jej stronę. 
- Co się stało? - Zapytał.
- N-nic - odpowiedziała.
- Ohh, przecież widzę. Gdyby nic się nie stało, ni płakałabyś. Czy wyglądam na głupka? - Zaczęła się śmiać. Miała piękny uśmiech.
- No dobrze… Mój głupi brat powiedział, że nie mam z nim rozmawiać, bo on nie zadaje się z ludźmi na MIOM poziomie…
- Przecież jest twoim bratem, jak może się z tobą nie zadawać? - Remus uśmiechnął się do niej, pokazując idealnie białe zęby.
- Jak się nazywasz?
- Remus Lupin. A ty?
- Agatha Raisin. 
- Ile masz lat?
- Dziesięć - uśmiechnęła się, w ten śliczny sposób.
- Jestem dwa lata starszy - odwzajemnił jej uśmiech. – Wstawaj, nie możesz się martwić. Ile lat ma twój brat?
- Piętnaście.
- Przejdzie mu. Wiesz, DOJRZEWA - Remus przewrócił oczami.
- Hahaha, oczywiście! Do zobaczenia Remusie!
- Do zobaczenia…


Więc Agatha w tym roku szłaby do Hogwartu. Nie wiedział czy była czarownicą, nie dało się tego dowiedzieć po wyglądzie, zapachu czy zachowaniu. Jedynie drobne dziwne rzeczy, jak na przykład (tak jak w przypadku Remusa) niszczenie różnych przedmiotów spojrzeniem zdradzały niewyszkolonego czarodzieja. Nie znał jej aż tak dobrze. Jednak teraz widział ją znów. Miała tak samo spięte włosy jak wtedy. Szybko odwrócił wzrok. Znów szukał szczegółów w otoczeniu, nie do zauważenia przez normalnych ludzi. Lubił to robić. To była jedna z niewielu rzeczy związanych z wilkołactwem, jaką lubił. Słyszał, że jego mama wróciła do domu, więc wbiegł do salonu, żeby pomóc jej z ziołami i różnymi innymi rzeczami, jakie niosła ze sobą. 

środa, 12 marca 2014

O tym, dla którego nadzieja, była kiedyś słowem obcym.


100 słów o Huncwocie, który stracił wiarę we wszystko. I dużo czasu zajął mu, powrót do normalnego życia. 


Został sam. Wiedział o tym od dawna, ale dopiero dzisiaj sobie to uświadomił. Dopiero dzisiaj, miesiąc po śmierci jego ostatniego przyjaciela.

Dopiero teraz zaczął sobie wszystko przypominać. Całe swoje życie.
Pamiętał moment, kiedy w jego domu pojawił się Greyback. To wtedy zaczął odliczać dni do pełni księżyca.
Pamiętał dzień, w którym Albus Dumbledore powiedział, że będzie uczył się w Hogwarcie.
Pamiętał uczucie, które wypełniło go, gdy jego przyjaciele pomimo wilkołactwa zostali z nim.
Pamiętał ból po śmierci rodziców. Pamiętał poczucie niesprawiedliwości, kiedy ujrzał Lily i Jamesa martwych. Przez Syriusza. Później Syriusz okazał się być niewinny. Teraz Remus znów był samotny.
_________________________________________________________________________________


Prolog


Dawno, dawno temu… Za górami, za lasami…
Albo nie, zacznijmy to inaczej.

Widzieliście kiedyś wschód słońca? Nie taki zwykły, taki pospolity wschód, tylko nad jeziorem, w lato, kiedy księżyc jeszcze nie zdecydował, czy ma zostać na niebie, czy jednak ustąpić miejsca nadchodzącemu dniu. Jeśli nie, to spróbujcie go sobie wyobrazić. Bo właśnie taki wschód słońca widział Remus Lupin. Siedział nad brzegiem jeziora, rzucając do niego kamienie. Był przystojny. Miał ciemnoblond włosy, miodowe oczy, mocno zarysowaną szczękę, miał też bliznę. Bliznę, która przechodziła od skroni, do ust. I ta blizna świadczyła o tym, czym Remus był naprawdę. Był wilkołakiem. Tak, prawdziwym wilkołakiem. Podczas pełni księżyca zmieniał się w potwora, poza nią potrafił zmienić się w wielkiego wilka. Miał wyczulone zmysły, był niewyobrażalnie silny, nie odczuwał zmian temperatury. Stało się to trzy lata temu. Gdy Lupin był dziesięciolatkiem.

-Remus wracaj! No już!- Mały chłopiec chcąc nie chcąc, musiał wracać do mamy. Biegł szybko do domu, prawie przewracając się o kamienie wystające z drogi, niczym potwory czyhające na niego. Udawał, że jest super bohaterem biegnącym na ratunek, a te straszne kamienie chcą mu przeszkodzić. Gdy wrócił i zjadł kanapki, mama kazała mu iść się wykąpać. A potem spać, oczywiście. Tak, więc młody Remus Lupin leżał w swoim łóżeczku, przytulony do ulubionej zabawki- małego, brązowego pieska. Po wejściu do domu, zobaczył, że jego tata jest smutny. Teraz zaczął się zastanawiać, dlaczego, ale po chwili uznał, że nic z tego nie wyjdzie i zasnął.

To było ostatnie wspomnienie Remusa z czasów, gdy nie odmierzał jeszcze dni do pełni księżyca.

Coś było w jego pokoju. Remus obudził się. Nie zauważył niczego. Jednak coś usłyszał. Śmiech. Straszny, mrożący krew w żyłach śmiech. Zerwał się z łóżka.
-Śpisz z misiem? Oh, jakież to słodkie- pewien mężczyzna wziął jego ulubioną maskotkę do ręki i oderwał jej głowę. – Twoich rodziców nie ma w domu. Zostawiają dziesięciolatka samego?
-Jestem już duży- powiedział z przekonaniem Remus.
-Tak? Zaraz się przekonamy.
Podszedł do niego. Lupin zobaczył jego twarz. Miał jasne oczy, długie kły, włosy brudne. Wyglądał strasznie. Przewrócił Remusa na łóżko. 
-Mówisz, że jesteś duży. Skoro jesteś dużym chłopcem, powinieneś wiedzieć niektóre rzeczy.
Rozpiął mu pidżamę, polizał jego szyję. 
Remus nie potrafił (lub nie chciał) przypomnieć sobie, co było dalej. Wiedział, że tamtego wieczoru zmienił się bardzo. W tedy naprawdę przestał być dzieckiem. 
Gdy Fenrir Grayback skończył zabawiać się Remusem, jeszcze raz pocałował jego szyję i wyszeptał do jego ucha:
-Twoje życie się zmieni. Będziesz taki jak ja- po czym ugryzł go. Remus nigdy nie doznał takiego bólu. Krzyczał, wyrywał się, wołał rodziców. 
-Ich tutaj nie ma. Nie pilnowali synka. Nie obchodzi ich, co się z tobą dzieje. Zobaczysz, odwrócą się od ciebie. Nie tylko oni. Nikt przy zdrowych zmysłach, nie będzie sobie zawracał tobą głowy. Zostaniesz sam.
-Kłamiesz!- Wykrztusił Remus.
-Nie, nie kłamię. Zobaczysz. Ale dziękuję ci, za miły wieczór.
I wyszedł. 
Remus nie wiedział, co się działo. Rodzice nie wytłumaczyli mu niczego. Powiedzieli jedynie, że „ugryzł go brzydki pan i teraz, co miesiąc będzie się zmieniał w dużego pieska”. 
Jego mama-, która była chora na raka- przestała dbać o siebie i zaczęła zajmować się synkiem, jeszcze bardziej niż kiedyś. Jeździli od lekarza, do lekarza, ale nikt nie chciał mu pomóc. Hope coraz gorzej się czuła i straciła pracę ojciec, który pracował w Ministerstwie Magii w departamencie Kontroli magicznych stworzeń nigdy dużo nie zarabiał, a teraz, gdy Minister Magii dowiedział się o przypadłości jego syna, było jeszcze gorzej.
„I to jest moja wina”- pomyślał Remus pewnego dnia.



Do dzisiaj ma te kawałki swojej starej Przytulanki. Do dzisiaj nic się nie zmieniło. Tak samo jak kiedyś, Remus ciągle miał nadzieję, że księżyc nie będzie rósł. Zostanie w pierwszej kwadrze i większy już się nie stanie. Że nie będzie musiał odczuwać tego bólu.
Greyback miał jednak rację. Nikt się z nim nie przyjaźnił. Nikt z nim nie rozmawiał. Wszyscy wiedzieli, że Remus Lupin jest niebezpieczny.
Ale co do jednego pomylił się.
Jego rodzice nie odwrócili się od niego.
Spojrzał na księżyc. Nienawidził go.
Nienawidził księżyca, bo kojarzył mu się z bólem.
Nienawidził wilków, bo przypominały mu, kim jest.
-A powinienem być w Szkole magii i czarodziejstwa. W Hogwarcie- powiedział Remus sam, do siebie.
Był czarodziejem, to wiedział on i jego rodzice także. Tylko, co z tego skoro był też Bestią?

Tak. Remus Lupin był Bestią i nienawidził sam siebie.