niedziela, 1 marca 2015

Rozdział 27.

     Kolejnych kilka dni, wyglądało typowo - lekcje, wypracowania, chwila odpoczynku. Huncwoci
nie lubili nudy, ale jednocześnie przez ten marazm nie mieli chęci na robienie czegokolwiek. 

- Musimy to zmienić, serio. Zaczyna się robić zbyt spokojnie - stwierdził James pewnego wieczoru.
- Jutro sobota. Ogarnijmy coś - powiedział Peter, znudzonym głosem.
- Coś? To musi być niesamowite i z rozmachem! - Krzyknął Syriusz, któremu nagle wróciły siły.
Remus patrzał na nich spod pół-przymkniętych powiek. Nie chciał robić czegokolwiek. Chciał skupić się na nauce i zadaniach domowych. Dlaczego oni cały czas musieli coś robić? Nie mogli być normalnymi uczniami?
- Zrobimy imprezę! - Krzyknął Syriusz.
Chyba nie mogli.
- Jaką imprezę, Syriusz?! Gdzie?! Proszę Cię, przesadzaj. - Mruknął Remus.
- Nie przesadzam. Ty wróciłeś, a my tego nie uczciliśmy!
Remus westchnął. Na prawdę nie miał ochoty na imprezę. Po co?
- No Remmy... To przecież świetny pomysł! - James dołączył do swojego najlepszego przyjaciela.
- Będzie super! - Następny, któremu wróciła energia. Peter zerwał się z łóżka i podszedł do Remusa. - Zgódź się! - Pettigrew potrząsnął nim.
- No dobra. Ale gdzie wy...
- Tu - Syriusz wypowiedział to głosem małego dziecka. - Damy radę. To wszystko się przeniesie w jedno miejsce... - Wskazał na łóżka i etażerki.
Remus był z lekką przerażony. Perspektywa czegoś takiego była okropna.
- P-powedzmy, że się zgadzam. Ktoś poza nami tez będzie? - Zapytał niepewnie.
Huncwoci zamyślili się.
- No Damien, Erick, Megan... - zaczął wymieniać Syriusz.
- Lily, Eleanor, Dorcas... - Dodał James.
- I ta... Agatha. Można by też ogarnąć Kingsley’a - Powiedział Peter.
Remus spojrzał na nich zdziwiony.
- W porządku. Ale ja nic nie organizuję. - Uniósł ręce do góry.
Przyjaciele parsknęli śmiechem.
- Jasne, Remmy! - Krzyknęli jednocześnie.
***
     Wszystko było gotowe. Meble z pokoju zostały ustawione pod ścianami, Syriusz zorganizował odtwarzacz, Peter zajął się jedzeniem, a Remus i James efektami. Teraz wystarczało poczekać, aż wszyscy się zjawią. Takie oczekiwanie zawsze jest najgorsze. Trzeba być wybitnie cierpliwym, żeby to wytrwać bez stresu…
- KIEDY ONI PRZYJDĄ?! – Krzyknął James po dwudziestu minutach oczekiwania.
- Umówiliśmy się na dwudziestą, jest dziewiętnasta dziesięć, Jim – mruknął Remus. Leżał na łóżku i czytał książkę. Wyglądał tak, jakby to wszystko go nie obchodziło.
- Ale ja już chcę… - Czarnowłosy zrobił minę zbitego psa.
- Właśnie! Tu wszystko tak czeka, stoi i też się nudzi… - żachnął się Syriusz.
- Przesadzacie. – Remus spojrzał spod pół przymkniętych powiek na Petera, który dekorował ciasteczka. – Czemu to robisz, Peter?
Pettigrew oderwał się od swojego zajęcia i spojrzał na Remusa.
- Chcę żeby było ładnie – powiedział.
Jego przyjaciele zaśmiali się.
- Ty chyba będziesz cukiernikiem, co? – Podsunął Syriusz, podchodząc do Petera i uderzając go lekko w ramie.
- Może. Albo po prostu kucharzem. To chyba najbardziej do mnie pasuje. Raczej aurorem nie zostanę – uśmiechnął się.
- Taa… To chyba nie dla ciebie – zaśmiał się James. – Ja będę aurorem! – Uderzył się w pierś. – A ty Syriusz?
Brunet spojrzał na niego.
- Nie wiem. Może auror to nie jest taki zły zawód… Ale nie wiem – wzruszył ramionami. – Remmy?
Remus zastanowił się. Jaki zawód mógłby wybrać? Czy cokolwiek było dla niego odpowiednie? Może inaczej. Czy ktokolwiek dałby mu pracę?
- Nigdy się nad tym nie zastanawiałem – powiedział. – Nie mam pojęcia.
Wszyscy wzruszyli ramionami.
- Będziemy mieć potem jakieś spotkania w sprawach zawodu, nie? – Zapytał James.
- Tak – mruknął Remus.
- To miło. Może ci to pomoże, Remm.
Remus tylko odburknął coś niezrozumiale.
     Ktoś zapukał do ich drzwi. Syriusz rzucił się, by je otworzyć i po chwili wrócił z Megan. Miała na sobie krótkie spodenki i koszulkę na ramiączkach. Pomimo zimy.
- Wiecie, że możemy mieć kłopoty, bo cisza nocna zaczyna się o dziesiątej? – Powiedziała, siadając na podłodze i opierając się o ścianę.
- To nie był mój pomysł. Ja uważam, że to, co tu się dzieje i dziać będzie, to tragedia – stwierdził Remus.
- O! A jeszcze przed chwilą nam pomagałeś! Ty zdrajco! – Peter wskazał na niego palcem.
- Pomagałem, bo tego wymagaliście. Miałem patrzeć jak sami się męczycie z tymi meblami? Wtedy od razu byście mnie zabili – westchnął.
Megan zaśmiała się.
     Po niedługim czasie ich dormitorium wypełnione było ludźmi. Każdy, kto miał przyjść, przyszedł. Było miło. Muzyka wypełniała pokój, jednakże nie była nachalnie głośna, więc raczej nikt nie powinien mieć problemów.
- A teraz wznieśmy soczkowy toast – powiedział Syriusz, stając na wyczarowanym przez Remusa podeście. Peter w tym czasie lawirował między przyjaciółmi, rozdając im soczki z liczi i cytryny (żeby miały kolor, co najmniej likieru). – Ponieważ ta impreza zorganizowana została pod pretekstem powrotu Remusa…
- Wcale nie chodziło o to, że było nudno, nie… - Powiedział James na tyle głośno, żeby wszyscy słyszeli, ale na tyle cicho, żeby można było uznać to za uwagę do Syriusza. Wszyscy parsknęli śmiechem.
- … Pociągnijmy to dalej i wznieśmy toast za to, że Remmy wrócił do nas zdrowy. Tak – Syriusz uniósł swoją szklaneczkę i wypił jej zawartość za jednym razem.
Kiedy Syriusz skończył mówić, zza jego pleców wystrzeliły kolorowe fajerwerki – to właśnie te „efekty” przygotowywali James i Remus. Między innymi te. Remus uśmiechnął się.
     Cała impreza trwała do dwunastej w nocy. Wszyscy świetnie się bawili. Nawet Agatha, która na początku stała ze swoimi koleżankami, wyraźnie negatywnie nastawiona to całego przedsięwzięcia. Później i ona zaczęła tańczyć, tak jak każdy.
- To jednak wyszło – szepnął Remusowi do ucha James, kiedy wszyscy bawili się w najlepsze, a oni stali z boku.
- Taa… Ale ja nadal się boję.
- Czego?
- Że profesorka przyjdzie. Że ktoś jej powie.
James spojrzał na niego badawczo.
- Niby kto miałby? Nikt z innego domu nie wie, a nasi nie powiedzą, bo nas lubią. Poza tym… Też chcą unikać awantur.
- Nie wiem. Po prostu nie chcę, żeby to wszystko wyszło na zewnątrz.
- Nie wyjdzie – James poklepał go po ramieniu. – Będzie dobrze, zobaczysz. Chodź tańczyć.
- Zapraszasz mnie do tańca? – Remus zakrył sobie usta dłonią, jak to robią te dziwne dziewczyny na filmach. James zaśmiał się.
- Tak, mój drogi – ukłonił się u podał mu swoją rękę. Remus chwycił ją i po chwili tańczyli obok siebie, śmiejąc się wesoło.
Można upić się soczkiem z liczi.
***
     Kiedy wszyscy poszli, Huncwoci byli tak zmęczeni, że nie chciało im się nawet odsuwać mebli na swoje miejsce. Po prostu położyli się na jakby wspólnym łóżku złożonym z dwóch osobnych i zasnęli.
     Rano Remus jak zwykle obudził się pierwszy. Poszedł do łazienki, ogarnął się i kiedy wyszedł spojrzał na zegarek. Była ósma. Remus zastanowił się, dlaczego tak szybko się obudził. Ogólnie rzecz biorąc, nie był rannym ptaszkiem. Wstawał szybko tylko wtedy, kiedy miał coś ważnego do zrobienia. Ale co miał zrobić? Nie pamiętał.
     Obudził swoich przyjaciół, – co oni przyjęli głośnymi jękami niezadowolenia - po czym zaczęli sprzątać. Zajęło im to trzy i pół godziny – dla porównania przygotowanie trwało półtorej –, więc kiedy skończyli znów położyli się spać.
***
     Syriusz nie spał dobrze po sprzątaniu dormitorium. Można by powiedzieć, że wręcz przeciwnie – spało mu się okropnie. Nękały go koszmary. Śniło mu się, że matka go wydziedzicza, że bije go znienawidzonym przez niego skórzanym i grubym paskiem. W zasadzie to pierwsze było tylko przewidywaniem przyszłości, zaś drugie – wspomnieniem. Nie dziwnym, więc było, że wstał po godzinie snu. Wygramolił się z łóżka i uśmiechnął, patrząc na swoich przyjaciół. Spali słodko, jeden obok drugiego. Kiedy tylko James (obok którego spał Syriusz) poczuł, że ma wolną przestrzeń, od razu zmienił pozycję. Syriusz zaśmiał się cicho i przebrał się, po czym wyszedł z pokoju. Był głodny, więc skierował się do kuchni. Nie było sensu iść do Wielkiej Sali, ponieważ pora śniadaniowa dawno minęła.
     Kiedy wychodził, spotkał Ericka.
- Cześć Erick! – Przywitał go z uśmiechem. – Wyspany?
- Nawet… Razem z chłopakami spaliśmy chyba do jedenastej. A i tak jesteśmy trochę zmęczeni – zaśmiał się.
- No tak… Trochę to wczoraj trwało.
- Taa… Chyba w przyszłości będziecie organizować takie imprezy, ale na cały dom, co? Czuję to. Macie do tego smykałkę. Wyszła wam, ta wczoraj.
Syriusz spojrzał na niego uradowany

- Może. Nie, no… Na pewno! – Klasnął w dłonie.
Erick zaśmiał się.
- A co z waszym pokojem? Już posprzątany?
- Tak. Ogarnęliśmy go jakaś godzinę temu.
- Ile wam to zajęło.
- Trzy i pół godziny mojego życia zmarnowane! – Syriusz wyrzucił ręce w górę.
- No tak – Erick poklepał go po ramieniu. – Ej, Syriusz. Przypomnisz Remusowi, żeby się ze mną spotkał?
Syriusz spojrzał na niego zdziwiony.
- Jasne.
Erick uśmiechnął się w odpowiedzi i poszedł w swoją stronę.
     Syriusz poszedł do kuchni. Od jakiegoś czasu nękała go dziwna myśl – z Remusem jest coś nie tak. Co miesiąc znika i za każdym razem ma inne wytłumaczenie. Wraca zmęczony, z rozcięciami na rękach, czasem na twarzy. Często ma siniaki. Poza tym jest bardzo zwinny i szybki, nie wspominając już o jego niebywałym słuchu. Co jest nie w porządku? Może jego rodzice znęcają się nad nim? Nie… To niemożliwe. Widział przecież jego rodziców na peronie. Wyglądali na szczęśliwą rodzinę. Poza tym Remus do nich pisze i zawsze wyraża się o nich w miły sposób. Ale i tak coś mu nie pasowało. Nie był przecież idiotą. Potrafił zauważyć takie rzeczy. Tylko, o co chodziło?
***
     - Gdzie Syriusz? – Zapytał James, siadając przy stoliku w Pokoju Wspólnym.
- Tutaj! Ha-ha! – Krzyknął Black, siadając obok niego i kładąc nogi na stole.
Remus spojrzał na niego z dezaprobatą.
- Weź to – wskazał na niego.
- Przestań. Zresztą i tak musisz iść. Erick kazał ci przypomnieć.
Wilkołak uderzył się mocno w głowę. To to była ta ważna rzecz! Miał się z nim spotkać rano!... O dwunastej, dobrze… No, ale rano.
- Dzięki, że mi przypomniałeś, Syri.
- Nie ma, za co – Syriusz wzruszył ramionami.
Remus stał pod drzwiami do sypialni Ericka i czekał, aż ktoś mu otworzy. W końcu doczekał się.
- Cooo – Damien nie ukrył ziewnięcia. Wyglądał zabawnie. Miał na sobie duży sweterek i czarne spodnie, ale poza tym jego długie do linii ramion, blond włosy z czarnymi odrostami, były we wielkim nieładzie, a na jego policzkach rozlewały się rumieńce. Przecierał oczy dłonią.
- Spałeś? – Zapytał Remus retorycznie.
- Taa… Co się stało?
- Jest Erick? – Remus zajrzał do sypialni.
- E-e. Poszedł na błonia.
- Oh. Dzięki Damien!
- Spoko. Idę spać – mruknął i odwrócił się, zamykając drzwi.
     Remus biegł na błonia, jednocześnie wzrokiem przeczesując korytarz. Erick mógł przecież już wracać. Miał nadzieję, że uda mu się go znaleźć i, że chłopak nie będzie na niego zły. Wybiegł z zamku i od razu zobaczył Ericka. Podszedł do niego.
- Przepraszam – powiedział.
Erick spojrzał na niego pobłażliwie.
- Jasne. Przecież byliście zajęci, poza tym zmęczeni. Mogłeś zapomnieć – uśmiechnął się. – Jak się czujesz?
Remus bardzo lubił Ericka właśnie za to. Był bardzo wyrozumiały, a poza tym szczery i opiekuńczy.
- Dobrze. Teraz mów, co się stało.
Erick westchnął.
- Moja mama jest chora. A ze względu na pewne… Niedogodności… Nie może jechać do szpitala. Mój tata jest uzdrowicielem, więc wie, co robić, ale nie ma podstawowego składniku eliksiru. Nie chce zostawiać mamy w domu, żeby nic jej się nie stało, kiedy będzie na Pokątnej, więc potrzebuje mnie. – Wyjaśnił Erick. – Musimy znaleźć tojad. Ja nawet nie wiem, gdzie go szukać, ale ty słuchasz na zielarstwie.
- Tak. Ale… Musimy wejść do… - Remus spojrzał w stronę Zakazanego Lasu.
- Wiem. Właśnie, dlatego biorę ciebie, a nie Damiena. On by nie dał rady. Dzisiaj jest zbyt zmęczony. Wczoraj daliście ten soczek z liczi. Okazało się, że Dam jest uczulony i teraz źle się czuje. Ale nie pójdzie do pielęgniarki, bo musiałby powiedzieć, co się stało.
- Naprawdę? – Remus się zaśmiał. – Kurcze, to źle. Ale raczej mu przejdzie. Wracając, to wiesz… Ten las jest… Zakazany…
- No.
Remus spojrzał na niego badawczo.
- Chodźmy – odpowiedział zanim niepewność wzięła górę.
Erick uśmiechnął się i razem poszli do Lasu.
     Młody Lupin zdziwił się, jak bardzo ciemno było w lesie, pomimo tego, że świeciło słońce. Było tu zimno, pachniało zgnilizną, a wokół roznosiły się nieprzyjemne dźwięki.
- Nie jest to szczególnie przyjemne – mruknął Erick, kiedy kropelka wody, wpadła mu za kołnierz kurtki.
- Zgadzam się.
     Podobno wilkołaki mogą wyczuć tojad. Bo to działa na nie odstraszająco. Remus węszył, więc w poszukiwaniu rośliny. Po jakimś czasie znalazł trop.
- Chodźmy. – Wskazał na jedno z rozwidleń. Erick pomaszerował za nim.
-A jak coś nas zaatakuje? – Zapytał.
- Cóż. Jakoś sobie poradzimy.
Dalej szli w ciszy.
     W końcu znaleźli roślinę. Tylko był problem. Remus pamiętał z lekcji obrony przed czarną magią, że Błotoryje chętnie jedzą tojad. Teraz, kiedy stał razem z Erickiem niedaleko tej rośliny, zobaczyli, że z gęstwin zarośli wychodzi około dziesięć tychże stworzeń.
- Pamiętasz, jakie zaklęcia na nie działają? – Zapytał Erick.*
- Orchideus, avifoures, ebublio, inflantus… I boją się iskier, więc relashio też ma sens. – Wyrecytował Remus.
Obydwoje wyciągnęli różdżki i stanęli do walki o tojad.
     Zabicie Błotoryja wcale nie było takie proste, jak mogłoby się wydawać. Te stworzenia miały grubą skórę, pokrytą łuskami, więc trzeba było dobrze celować i rzucać jak najmocniejsze zaklęcia, żeby umarły.
- Avifoures! – Krzyknął Remus, skupiając całą swoją uwagę na jednym z dwóch atakujących go Błotoryjów.
Kątem oka widział, jak Erick odsuwa się od trzech napastników i dotyka krwawiącego uda. Te stworzenia mają ostre zęby.
- Inflantus! – Jeden z błotoryjów umarł. Został mu jeszcze jeden i trzy pozostałe, które jak na razie patrzały na wszystko z boku. Poza tym Erick nadal walczył z dwoma.
- Orchideus! Ebublio! Inflantus! – Kolejny napastnik umarł.
     Kiedy rozprawili się ze wszystkimi, zerwali tojad, włożyli go do puszki, którą Erick wziął ze sobą i pobiegli w stronę wyjścia.
- Erick, nic ci nie jest? – Zapytał Remus, patrząc na krew na spodniach kolegi.
- Nie. Jest dobrze. Uleczyłem się – Erick uśmiechnął się.
Nagle coś wyskoczyło z krzaków i powaliło Ericka na ziemię. Remus spojrzał na to stworzenie. Był to erkling. Wysoki na trzy stopy, patyczkowaty stwór, posługujący się czymś na kształt pukawki. Zza krzaków wyszedł kolejny i Remus cofnął się o krok.
Zaklęcie, zaklęcie…
Gorączkowo myślał, jak je unieszkodliwić. Przypomniało mu się jedno z zaklęć, jakie podawała pani Auditore na lekcji. Pullus.
- Pullus! – Krzyknął. Nic się nie stało. Po kolejnych dwóch próbach został postrzelony z broni jednego z erklingów. Okazało się, że jest to zwykły kawałek zaostrzonego drewna. Ale i tak zabolało. Erklingi zbliżały się do niego, a on nadal nie wiedział jakiego zaklęcia użyć. Postanowił spróbować jeszcze raz. Skupił się na tym, co chciał uzyskać, spojrzał na stworzenia…
- PULLUS! – Ryknął.
Zaklęcie zadziałało lepiej niż myślał. Biały płomień wystrzelił z jego różdżki i powalił napastników. Remus wyminął ich i podbiegł do Ericka, leżącego na ziemi.
- Erick, ej, Erick! – Poklepał go po twarzy. Na szczęście przyjaciel otworzył oczy. – Jak się czujesz?
- Boli mnie klatka piersiowa – mruknął.
- Volnera Samatur – szepnął Remus, celując różdżką w Ericka. Ten jęknął cicho. – Anapneo.
- Oo… Już lepiej – Erick westchnął głęboko. – Uciekajmy, zanim jeszcze coś nas zaatakuje.
     Kiedy wybiegli z lasu, był już wieczór. Remus oparł się o jedno z drzew i odetchnął głęboko.
- Wracajmy do Pokoju. Chcę już odpocząć – mruknął.
Poszli, więc.
     Udało im się bez większych problemów dojść do portretu Grubej Damy.
- Dziękuję ci Remmy. Dziękuję za pomoc – Erick przytulił go.
- Nie ma, za co.
***
      Remus bardzo lubił lekcje obrony przed czarną magią. Były przydatne – o czym już sam kilkakrotnie się przekonał – i przyjemne. Huncwoci szli pod klasę pani Auditore, rozmawiając wesoło. Doszli równo z dzwonkiem. Jak zawsze.
     Lekcja zapowiadała się ciekawie. Profesorka przyniosła ze sobą kilka zwiniętych pergaminów i dwie stare księgi.
- Dzisiaj, moi drodzy, porozmawiamy o innych rasach. Tak zwanych nadnaturalnych. – Remus wzdrygnął się. – Niektórzy mogą uważać, że to nie są ludzie, tylko zwierzęta. Tak nawet traktuje się och w naszym podręczniku. Ale ja wam powiem, że tak nie jest. To są istoty obdarzone specjalnymi zdolnościami. Każda z ras ma swoją historię i każda jest niesamowita. Bo czym jesteśmy my? Ludźmi, którzy dostali dar władania magią. Ale to samo otrzymali czarownicy. Bo są czarodzieje i czarownicy. Tylko, że my musimy używać różdżek, nie odprawiamy rytuałów… Czarownicy nie potrzebują artefaktów. Może nielicznie używają specjalnych, rzeźbionych noży. Poza tym, oni lubują się w magii rytualnej, przyzywają demony… Bo właśnie od czarnych demonów powstali. Od Lilith. I właśnie. Czarne demony są stworzeniami. Nie mają klasyfikacji ludzkiej. Za to białe demony już tak. Biały demon, to człowiek z mocami demonów. Może wniknąć do naszego ciała i zawładnąć nim. Może posługiwać się czarnomagicznymi artefaktami, żeby mieć większą moc. Odłamem białych demonów są Inkuby i Sukkuby. To połączenie wampira i demona. Poźniej są wampiry i wilkołaki, które powstały przez choroby demoniczne. Dalej Nefilim, potomkowie Rzjela. Pół ludzie-pół anioły. Anioły… Dzieci Archaniołów lub jak kto woli Aniołów… Prawdziwych, tych bożych, świętych. Anioły jako nadnaturalni są dziećmi tych właśnie Archaniołów i ludzi. Często ludzie zastanawiają się, dlaczego Nefilim nie mają skrzydeł, nie są jak potomkowie innych aniołów. To dlatego, że pierwszy Nefilim, Jonathan, nie był synem Razjela. On tylko wypił jego krew. – Remus słuchał jak urzeczony tego, co mówiła profesorka. Z tego co widział reszta klasy tak samo. – To jest różnica. Nefilim mają anielską moc, mają swoje runy. Anioły też mają moce, ale poza tym mają skrzydła, które wyrastają im z barków, kiedy tylko chcą. Kolejna rasa… Elfy leśne. Nie wiadomo dokładnie jak one powstały. Ale też należą do nadnaturalnych. Potem są wróżki. Faerie, czyli dzieci wróżek i elfów...
- Proszę pani, ale elfy są szkodnikami… - Powiedział jakiś chłopak z Ravenclawu.
- Tak. Ale to są elfy zwykłe. Małe, ze skrzydełkami. Elfy leśne to ludzie. Są ludźmi w pewnym stopniu. Kontynuując. O faerie nie wiemy zbyt wiele, bo są skryte i swoją historię zatrzymują dla siebie. Wiemy tylko tyle, że pochodzą od elfów leśnych i wróżek. Na kolejnych lekcjach będziemy omawiać każdą z ras po kolei. Poza tymi, które teraz wymieniłam, jest ich do omówienia jeszcze kilka a o wiele więcej istnieje. Tylko są albo bardzo rzadkie, albo dobrze się ukrywają.




*Uznajmy, że na terenie szkoły oni mogą bezkarnie używać zaklęć. Bo w książce chyba nie mogli. 

Oto i kolejna notka! ;D
Mam dla was także świetne wieści...
DOSTANĘ SZABLON!
Na Land of Grafic od Lulu. Pięknie będzie ;*
Do napisania!

Lunaris

3 komentarze:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. Gratuluję ci z powodu szablnu!
    No i powiedziałam sobię, że zanim pozwolę lekarzą zkazać mnie na brak czytania pozwolę sobię przeczytać twój rozdział. No i się bardzo cieszę, że olałam ich zalecenia :) - wiem rozdzice mi już mówili, że to nieodpowiedzialne, ale...Czytałam jak urzeczona! To est piękne! Ty genialnie piszesz!
    No a na koniec, taka ekscytująca lekcja OPCM. Wyczówam Dary Anioła... :3 Zaprzecz jeśli się mylę. :)
    Rozdział cudny, pięny, zabawny i wyjatkowy.
    Mam z nim jednak jeden problem... Zrób w końcu jakąś gafę w rozdziałach, bo nie mam się do czego przyczepić! Jak możesz??? No jak?
    Weny życze i pozdrawiam Dora <3
    PS
    Wybacz za błędy zawarte w tym komentarzu, ale porzyczyłam laptopa od taty i przywitała mnie angielska przeglądarka, czyli brak korekty :/
    Dora <3

    OdpowiedzUsuń
  3. W końcu przeczytałam <;O;>
    Rozdział... Fajny, przyjemny i czytałam go z bólem oczu. ;-; Wręcz na siłę!
    Ale warto było. XD
    No i oczywiście nie mam się czego uczepić, co jest smutne, bo chciałabym. :/ A nie tylko Cię chwalić. ;-;
    *chrząka*
    Także ten. Czekam na kolejny, no nie?
    Do zobaczenia jutro w szkole! :x

    Alex

    OdpowiedzUsuń