To jak z tym komentowaniem?
Jakby to powiedzieć tylko trzy osoby komentują, a to motywuje tylko trochę...
Czytam - Komentuję
Jakby to powiedzieć tylko trzy osoby komentują, a to motywuje tylko trochę...
Czytam - Komentuję
- Wstajemy - obudził go czyjś szept.
Mruknął coś w odpowiedzi i przewrócił się tyłem do pokoju.
- Remus! - To jego mama. Przyszła obudzić go tak, jak kiedy, kiedy był mały.
Mruknął coś w odpowiedzi i przewrócił się tyłem do pokoju.
- Remus! - To jego mama. Przyszła obudzić go tak, jak kiedy, kiedy był mały.
- Mmmm... Niee - kolejne mruknięcie.
Usłyszał jak Hope wzdycha.
- Mieliśmy sprzątać w domu. Pamiętasz? - Usiadła na jego łóżku. - Jutro zajmiemy się podwórkiem, potem w środę pojedziemy do miasta na zakupy, a w czwartek zrobimy niespodziankę dla taty. - Zaczęła wymieniać.
Kolejna część z serii "mruczenie w odpowiedzi" i przykrycie głowy kołdrą.
- No już. Wstawaj - Mama podjęła kolejna próbę wyciągnięcia go z łózka. Gdy i to nie pomogło zdarła z niego kołdrę i zaczęła się śmiać.
- Mamo! - Jęknął głośno. Ale wstał.
Usłyszał jak Hope wzdycha.
- Mieliśmy sprzątać w domu. Pamiętasz? - Usiadła na jego łóżku. - Jutro zajmiemy się podwórkiem, potem w środę pojedziemy do miasta na zakupy, a w czwartek zrobimy niespodziankę dla taty. - Zaczęła wymieniać.
Kolejna część z serii "mruczenie w odpowiedzi" i przykrycie głowy kołdrą.
- No już. Wstawaj - Mama podjęła kolejna próbę wyciągnięcia go z łózka. Gdy i to nie pomogło zdarła z niego kołdrę i zaczęła się śmiać.
- Mamo! - Jęknął głośno. Ale wstał.
Co by pomyśleli moi przyjaciele...
Byliby zdziwieni. Remus Lupin, który nie wstaje z łóżka wcześnie rano?
Ale prawda była taka, że kiedy nie musiał wstawać, to potrafił spać do popołudnia.
Ubrał pierwsze lepsze spodnie, jakie wpadły mu w ręce i zszedł do kuchni, gdzie była jego mama.
- To co robimy? - Zapytał przecierając oczy dłońmi i stając obok niej.
- Jemy śniadanie, aktualnie - uśmiechnęła się.
Jego mama była bardzo pogodną osobą. Uwielbiał ją taką, za to nienawidził, kiedy się smuciła.
- Świetnie - kiwnął głową. - Pomóc ci w czymś, mamo?
Nadal się uśmiechając, Hope odwróciła się przodem do syna z dwoma talerzami jajecznicy w rękach.
- Możesz nalać soku.
~~~
Przypadło mu sprzątanie kuchni, łazienki i przedpokoju. No i jego sypialni. Nie uśmiechało mu się to, prawdę mówiąc. Bo nie chodziło tu o głupie układanie na półkach. Tylko mycie podłogi, ścieranie kurzy, wycieranie kloszy lamp i zbieranie pajęczyn (jeśli takowe w ogóle by się znalazły). Wszyscy uważali go za pracowitego, ale... Co pracowitość ma do chęci sprzątania w domu? Prawdę mówiąc niewiele. Nie chciało mu się tego robić.
Po jakimś czasie uznał, że chciałby mieć już te siedemnaście lat i móc sprzątać zaklęciem. Jego tata zawsze tak robił. I dotarło do niego, ze będzie siedemnastolatkiem szybciej niż reszta Huncwotów. To było bardzo odkrywcze.
~~~
Po około pięciu godzinach siedział z mamą w ogródku.
- Super. - Stwierdziła Hope.
- Jutro jeszcze dwór...
- Ale tu nie będzie aż tak źle. Tylko przyciąć kilka krzaków i wypielić... To tyle.
- Tak... - Westchnął Remus. Rzeczywiście świetna perspektywa. - A może zaczniemy już dzisiaj? - Nagle dostał energii. No bo, co możesz zrobić jutro, zrób dzisiaj. Uśmiechnął się.
Ale prawda była taka, że kiedy nie musiał wstawać, to potrafił spać do popołudnia.
Ubrał pierwsze lepsze spodnie, jakie wpadły mu w ręce i zszedł do kuchni, gdzie była jego mama.
- To co robimy? - Zapytał przecierając oczy dłońmi i stając obok niej.
- Jemy śniadanie, aktualnie - uśmiechnęła się.
Jego mama była bardzo pogodną osobą. Uwielbiał ją taką, za to nienawidził, kiedy się smuciła.
- Świetnie - kiwnął głową. - Pomóc ci w czymś, mamo?
Nadal się uśmiechając, Hope odwróciła się przodem do syna z dwoma talerzami jajecznicy w rękach.
- Możesz nalać soku.
~~~
Przypadło mu sprzątanie kuchni, łazienki i przedpokoju. No i jego sypialni. Nie uśmiechało mu się to, prawdę mówiąc. Bo nie chodziło tu o głupie układanie na półkach. Tylko mycie podłogi, ścieranie kurzy, wycieranie kloszy lamp i zbieranie pajęczyn (jeśli takowe w ogóle by się znalazły). Wszyscy uważali go za pracowitego, ale... Co pracowitość ma do chęci sprzątania w domu? Prawdę mówiąc niewiele. Nie chciało mu się tego robić.
Po jakimś czasie uznał, że chciałby mieć już te siedemnaście lat i móc sprzątać zaklęciem. Jego tata zawsze tak robił. I dotarło do niego, ze będzie siedemnastolatkiem szybciej niż reszta Huncwotów. To było bardzo odkrywcze.
~~~
Po około pięciu godzinach siedział z mamą w ogródku.
- Super. - Stwierdziła Hope.
- Jutro jeszcze dwór...
- Ale tu nie będzie aż tak źle. Tylko przyciąć kilka krzaków i wypielić... To tyle.
- Tak... - Westchnął Remus. Rzeczywiście świetna perspektywa. - A może zaczniemy już dzisiaj? - Nagle dostał energii. No bo, co możesz zrobić jutro, zrób dzisiaj. Uśmiechnął się.
- Nie, ja tak nie myślę - stwierdził Syriusz.
- Chyba wiem o co ci chodzi, drogi przyjacielu. - Odezwał się James.
Wtedy powiedzieli razem, jednocześnie.
- Co możesz zrobić dzisiaj, zrób jurto!
- Wilkorosta przycinamy? - Zapytał.
- Ja nie mam siły... Ale jak chcesz to możesz zacząć. Tak. I te - skazała na kilka krzaczków. - Też przytnij.
Więc wziął sekator i podszedł do gigantycznej rośliny oplatającej prawą część ściany. To było niesamowite, jak wielka urosła! Przypominała bluszcz, ale bluszczem nie była. To był wilkorost. Tak.
- Ah, Remus. Tylko uważaj, bo on ucieka jak chce się go przyciąć - krzyknęła jego mama.
Chwila zastanowienia i kontemplowania jej słów...
- Co robi? - Zapytał głupim głosem.
- Ucieka - Hope powiedziała to tak, jak gdyby to było normalne. - Odsuwa liście.
Prychnął i podszedł do rośliny. Nie zdążył nawet jej dotknąć, a ona już przysuwała do niego liście. Uśmiechnął się i z tym uśmiechem zbierał się do ucięcia kilku gałązek. Ale wtedy nagle odsunęła się.
- Nic nie zrobię, tylko przytnę - powiedział. Czy naprawdę rozmawiał z rośliną?
Ale udało mu się ją przyciąć. Znowu dostał kawałek korzenia. Ze zrezygnowaniem patrzał na niego.
- I co ja mam z tym niby zrobić? - Zapytał z wyrzutem.
I - może Remus był chory psychicznie - zrobiła coś, jakby wzruszenie ramionami.
Znowu prychnął i posadził ten kawałek po drugiej stronie. Przynajmniej będzie symetrycznie. Przez cały czas słyszał śmiech mamy.
~~~
Zostało im coraz mniej czasu. Był już czwartkowy wieczór, kiedy kończyli ostatnie przygotowania do piątkowego przywitania Lyall'a. Potem, gdy już skończyli, obydwoje rzucili się na sofę.
- Tak! - Krzyknął Remus, unosząc ręce w geście zwycięstwa.
Jego mama parsknęła śmiechem. Szybko poszli spać. Lyall wracał wcześnie
~~~
Wstał około szóstej. Jego mama już była na nogach.
- Świetnie. - Podeszła do niego i przytuliła go. - Zaraz...
Zanim skończyła drzwi ich domu otworzyły się i wszedł ojciec Remusa. Hope uśmiechnięta zostawiła syna i podeszła do swojego męża. Remus stał z boku, oparty o ścianę.
- Cześć tato - powiedział, kiedy Lyall i Hope odsunęli się od siebie.
- Cześć - zamknął go w niedźwiedzim uścisku.
- Idź się wykąpać. Jesteś zmęczony? - Zapytała jego mama.
- Nie. A co?
- Nic, nic - powiedział Remus.
Lyall przeszył ich wesołym spojrzeniem i odszedł. Po chwili Remus usłyszał dźwięk lejącej się wody.
- Ja nie mam siły... Ale jak chcesz to możesz zacząć. Tak. I te - skazała na kilka krzaczków. - Też przytnij.
Więc wziął sekator i podszedł do gigantycznej rośliny oplatającej prawą część ściany. To było niesamowite, jak wielka urosła! Przypominała bluszcz, ale bluszczem nie była. To był wilkorost. Tak.
- Ah, Remus. Tylko uważaj, bo on ucieka jak chce się go przyciąć - krzyknęła jego mama.
Chwila zastanowienia i kontemplowania jej słów...
- Co robi? - Zapytał głupim głosem.
- Ucieka - Hope powiedziała to tak, jak gdyby to było normalne. - Odsuwa liście.
Prychnął i podszedł do rośliny. Nie zdążył nawet jej dotknąć, a ona już przysuwała do niego liście. Uśmiechnął się i z tym uśmiechem zbierał się do ucięcia kilku gałązek. Ale wtedy nagle odsunęła się.
- Nic nie zrobię, tylko przytnę - powiedział. Czy naprawdę rozmawiał z rośliną?
Ale udało mu się ją przyciąć. Znowu dostał kawałek korzenia. Ze zrezygnowaniem patrzał na niego.
- I co ja mam z tym niby zrobić? - Zapytał z wyrzutem.
I - może Remus był chory psychicznie - zrobiła coś, jakby wzruszenie ramionami.
Znowu prychnął i posadził ten kawałek po drugiej stronie. Przynajmniej będzie symetrycznie. Przez cały czas słyszał śmiech mamy.
~~~
Zostało im coraz mniej czasu. Był już czwartkowy wieczór, kiedy kończyli ostatnie przygotowania do piątkowego przywitania Lyall'a. Potem, gdy już skończyli, obydwoje rzucili się na sofę.
- Tak! - Krzyknął Remus, unosząc ręce w geście zwycięstwa.
Jego mama parsknęła śmiechem. Szybko poszli spać. Lyall wracał wcześnie
~~~
Wstał około szóstej. Jego mama już była na nogach.
- Świetnie. - Podeszła do niego i przytuliła go. - Zaraz...
Zanim skończyła drzwi ich domu otworzyły się i wszedł ojciec Remusa. Hope uśmiechnięta zostawiła syna i podeszła do swojego męża. Remus stał z boku, oparty o ścianę.
- Cześć tato - powiedział, kiedy Lyall i Hope odsunęli się od siebie.
- Cześć - zamknął go w niedźwiedzim uścisku.
- Idź się wykąpać. Jesteś zmęczony? - Zapytała jego mama.
- Nie. A co?
- Nic, nic - powiedział Remus.
Lyall przeszył ich wesołym spojrzeniem i odszedł. Po chwili Remus usłyszał dźwięk lejącej się wody.
- Szybko, rozstawiamy wszystko. Remus, chodź - jego mama uśmiechała się od ucha, do ucha.
Gdy tata zszedł do kuchni ujrzał stół zawalony wszystkimi jego ulubionymi potrawami i Remusa z Hope, siedzących naprzeciwko siebie, i rozmawiających, jak gdyby nigdy nic.
- Co się dzieje?
- Tato - powiedział Remus. - Oto powitalna uczta, specjalnie dla ciebie.
Uśmiechnięci zasiedli do stołu.
~~~
Jego tata przeteleportował się z nim na Pokątną po czym zostawił go z sakiewką pełną (chociaż to nie jest zbyt dobre słowo) galeonów. Miał się spotkać z resztą Huncwotów pod lodziarnią. Szedł w tamtą stronę i już z daleka słyszał śmiech Petera i głos Jamesa. Czyli Syriusza jeszcze nie było.
Podbiegł do nich.
- Cześć! - Krzyknął.
- Remus! - Podbiegli do niego i przywitali się. - Czekamy jeszcze na Syriusza.
- Tak. - Znowu przypomniała mu się ta sytuacja z peronu. - Zauważyliście zachowanie państwa Black...
- Tak. - Nie dane było mu skończyć. Peter mu przerwał. - Zastanawiam się, co... Znaczy...
- Co stało się w ich domu. Potem - dokończył Jim.
Remus poczuł zapach swojego przyjaciela. Brakującego ogniwa ich paczki. I zobaczył go. I o mało nie krzyknął. Chyba to samo przeżywali J i Pet.
Syriusz... Był posiniaczony. Miał rozciętą wargę i był wyraźnie zmęczony. Ale oczywiście miał na sobie granatowy garnitur, szarą koszulę i czarne spodnie. Musiał przynajmniej być ubrany arystokratycznie.
- Syri! Syriusz - podbiegli do niego.
- Co... - Zaczął James.
- Dlaczego... - Tym razem Peter.
Remus nie mógł wykrztusić z siebie choćby słowa.
Syriusz stał ze spuszczoną głową.
- Nic się nie stało - to było tak absurdalne, że Remus zaśmiał się histerycznie. Chłopaki spojrzeli na niego.
Nienawidził, kiedy ktoś cierpiał. Bo to jest... Straszne. Sam przeżywał niewyobrażalne męki co miesiąc i nie chciał by jego najlepszy przyjaciel także miał ciężko. Nawet z innego powodu.
- Jak to "nic się nie stało"?! Myślisz, że jesteśmy ślepi?! Wybacz, ale jeszcze nie padło nam na wzrok - spojrzał na niego.
- Nie tutaj - westchnął Syriusz. - Za dużo ludzi z ich otoczenia. Jak będziemy w szkole... Powiem wam.
Zostawili więc temat.
Kupili podręczniki. James i Syriusz nowe, Peter większość też nowych, a Remus same używane. Trochę dziwnie się czół. Wiedział, że koledzy patrzą na niego, kiedy płacił za książki. Ale nic nie powiedzieli. Cieszył się. Gdy nabyli już całą resztę potrzebnych rzeczy, postanowili pójść na lody.
- Ojej! - Krzyknął James. - Zobaczcie! - Wskazał na sklep quidditcha. Na wystawie był najnowszy Nimbus 1500.
- Chcę to! - Krzyknął Syriusz.
- Ja ją dostanę. MUSZĘ. Namówię rodziców, na pewno mi kupią.- James był tym faktem przeświadczony. Remus uśmiechnął się.
- To aż taka dobra miotła? - I gdy zauważył niedowierzające spojrzenia Jima i Syriego, oraz roześmiany wzrok Petera powiedział. - Okay, rozumiem, że tak. Nie interesuję się quidditchem!
- No i tu trzeba cię doedukować! - Powiedział James.
- Tak, więc zaczynajmy. - Syriusz przetarł ręce. - Czarodzieje od zawsze chcieli latać. Kiedy to marzenie spełniło się, zaczął się nagły popęd do gier miotlarskich. Wcześniej było ich wiele...
- Najpierw był Stichtock. Ale zniknął - kontynuował James. - Później wymyślono aingingein, grę popularną w Irlandii. Następnie szkocki creaothceann. Jednak Ministerstwo Magii uznało, że ta gra jest zbyt niebezpieczna i zakazało dalszych rozgrywek.
Remus słuchał tego z otartymi ustami. Peter też był zaciekawiony.
- W Anglii królował shuntbumps. Lecz ta gra też została uznana za zbyt niebezpieczną - Powiedział Syriusz. - Swivenhodge narodziło się w Herefordshire i gra się w to do dziś. Później powstał quiddicth.
Dalej opowiadali skąd wziął się złoty znicz i jaka była historia rozwoju quidditcha. Remus nie mógł uwierzyć... Gdy skończyli zaśmiał się głośno.
- To jest niesamowite! - Powiedział nadal się śmiejąc.
- Prawda? - Powiedział James.
- Nie, nie chodzi mi o quiddicth. Nadal jestem do tego neutralnie nastawiony. - Uśmiechnął się szeroko. - Chodzi mi o to, że na lekcjach nie potraficie wysłowić się, wykrztusić jednego konkretnego i poprawnego zdania, a teraz opowiadacie mi bardzo dokładnie historię quidditcha. Jesteście dziwni.
Syriusz zaczął się śmiać. Peter parsknął śmiechem w swój pucharek z lodami (byli już w lodziarni), a James spojrzał na Remusa z niedowierzaniem.
- Jesteś okropny - stwierdził i zaczął jeść lody. Remus ledwie nie zakrztusił się swoimi.
Pożegnali się po czterech godzinach.
Zadzwonił do taty, a ten po chwili zjawił się tuż obok niego.
~~~
Wieczorem leżał na łóżku i czekał aż morfeusz zabierze go do swojego królestwa. Nie mógł zasnąć. Był zbyt podekscytowany końcem wakacji. Tak, uczniowie magicznych szkół byli chyba jedynymi, którym nie było przykro z powodu zakończenia letnich ferii.
Notka trochę krótsza od pozostałych i trochę nudniejsza z powodu braku chęci.
Musiałam się spieszyć z dokończeniem jej, a do tego jeszcze goniący mnie termin (wyznaczony przez samą siebie) skończenia rozdziału książki... Tragedia ;-;
Mam nadzieję, że jednak nie jest aż tak źle.
Na 19 rozdział nie będziecie czekać długo. Przynajmniej tak bym chciała. :D
Serio namawiam do komentowania i dziękuję za wszystkie dotychczasowe komentarze. Bardzo mi pomagają, chociaż jak już wspomniałam, cieszyłabym się, gdyby było ich jeszcze więcej. No, ale...
Miłego dnia!
Lunaris
Ps. Historię quidditcha zaczerpnęłam z "Quiddicth przez wieki" pióra Kennilworthy'ego Whisp. :)
Gdy tata zszedł do kuchni ujrzał stół zawalony wszystkimi jego ulubionymi potrawami i Remusa z Hope, siedzących naprzeciwko siebie, i rozmawiających, jak gdyby nigdy nic.
- Co się dzieje?
- Tato - powiedział Remus. - Oto powitalna uczta, specjalnie dla ciebie.
Uśmiechnięci zasiedli do stołu.
~~~
Jego tata przeteleportował się z nim na Pokątną po czym zostawił go z sakiewką pełną (chociaż to nie jest zbyt dobre słowo) galeonów. Miał się spotkać z resztą Huncwotów pod lodziarnią. Szedł w tamtą stronę i już z daleka słyszał śmiech Petera i głos Jamesa. Czyli Syriusza jeszcze nie było.
Podbiegł do nich.
- Cześć! - Krzyknął.
- Remus! - Podbiegli do niego i przywitali się. - Czekamy jeszcze na Syriusza.
- Tak. - Znowu przypomniała mu się ta sytuacja z peronu. - Zauważyliście zachowanie państwa Black...
- Tak. - Nie dane było mu skończyć. Peter mu przerwał. - Zastanawiam się, co... Znaczy...
- Co stało się w ich domu. Potem - dokończył Jim.
Remus poczuł zapach swojego przyjaciela. Brakującego ogniwa ich paczki. I zobaczył go. I o mało nie krzyknął. Chyba to samo przeżywali J i Pet.
Syriusz... Był posiniaczony. Miał rozciętą wargę i był wyraźnie zmęczony. Ale oczywiście miał na sobie granatowy garnitur, szarą koszulę i czarne spodnie. Musiał przynajmniej być ubrany arystokratycznie.
- Syri! Syriusz - podbiegli do niego.
- Co... - Zaczął James.
- Dlaczego... - Tym razem Peter.
Remus nie mógł wykrztusić z siebie choćby słowa.
Syriusz stał ze spuszczoną głową.
- Nic się nie stało - to było tak absurdalne, że Remus zaśmiał się histerycznie. Chłopaki spojrzeli na niego.
Nienawidził, kiedy ktoś cierpiał. Bo to jest... Straszne. Sam przeżywał niewyobrażalne męki co miesiąc i nie chciał by jego najlepszy przyjaciel także miał ciężko. Nawet z innego powodu.
- Jak to "nic się nie stało"?! Myślisz, że jesteśmy ślepi?! Wybacz, ale jeszcze nie padło nam na wzrok - spojrzał na niego.
- Nie tutaj - westchnął Syriusz. - Za dużo ludzi z ich otoczenia. Jak będziemy w szkole... Powiem wam.
Zostawili więc temat.
Kupili podręczniki. James i Syriusz nowe, Peter większość też nowych, a Remus same używane. Trochę dziwnie się czół. Wiedział, że koledzy patrzą na niego, kiedy płacił za książki. Ale nic nie powiedzieli. Cieszył się. Gdy nabyli już całą resztę potrzebnych rzeczy, postanowili pójść na lody.
- Ojej! - Krzyknął James. - Zobaczcie! - Wskazał na sklep quidditcha. Na wystawie był najnowszy Nimbus 1500.
- Chcę to! - Krzyknął Syriusz.
- Ja ją dostanę. MUSZĘ. Namówię rodziców, na pewno mi kupią.- James był tym faktem przeświadczony. Remus uśmiechnął się.
- To aż taka dobra miotła? - I gdy zauważył niedowierzające spojrzenia Jima i Syriego, oraz roześmiany wzrok Petera powiedział. - Okay, rozumiem, że tak. Nie interesuję się quidditchem!
- No i tu trzeba cię doedukować! - Powiedział James.
- Tak, więc zaczynajmy. - Syriusz przetarł ręce. - Czarodzieje od zawsze chcieli latać. Kiedy to marzenie spełniło się, zaczął się nagły popęd do gier miotlarskich. Wcześniej było ich wiele...
- Najpierw był Stichtock. Ale zniknął - kontynuował James. - Później wymyślono aingingein, grę popularną w Irlandii. Następnie szkocki creaothceann. Jednak Ministerstwo Magii uznało, że ta gra jest zbyt niebezpieczna i zakazało dalszych rozgrywek.
Remus słuchał tego z otartymi ustami. Peter też był zaciekawiony.
- W Anglii królował shuntbumps. Lecz ta gra też została uznana za zbyt niebezpieczną - Powiedział Syriusz. - Swivenhodge narodziło się w Herefordshire i gra się w to do dziś. Później powstał quiddicth.
Dalej opowiadali skąd wziął się złoty znicz i jaka była historia rozwoju quidditcha. Remus nie mógł uwierzyć... Gdy skończyli zaśmiał się głośno.
- To jest niesamowite! - Powiedział nadal się śmiejąc.
- Prawda? - Powiedział James.
- Nie, nie chodzi mi o quiddicth. Nadal jestem do tego neutralnie nastawiony. - Uśmiechnął się szeroko. - Chodzi mi o to, że na lekcjach nie potraficie wysłowić się, wykrztusić jednego konkretnego i poprawnego zdania, a teraz opowiadacie mi bardzo dokładnie historię quidditcha. Jesteście dziwni.
Syriusz zaczął się śmiać. Peter parsknął śmiechem w swój pucharek z lodami (byli już w lodziarni), a James spojrzał na Remusa z niedowierzaniem.
- Jesteś okropny - stwierdził i zaczął jeść lody. Remus ledwie nie zakrztusił się swoimi.
Pożegnali się po czterech godzinach.
Zadzwonił do taty, a ten po chwili zjawił się tuż obok niego.
~~~
Wieczorem leżał na łóżku i czekał aż morfeusz zabierze go do swojego królestwa. Nie mógł zasnąć. Był zbyt podekscytowany końcem wakacji. Tak, uczniowie magicznych szkół byli chyba jedynymi, którym nie było przykro z powodu zakończenia letnich ferii.
Notka trochę krótsza od pozostałych i trochę nudniejsza z powodu braku chęci.
Musiałam się spieszyć z dokończeniem jej, a do tego jeszcze goniący mnie termin (wyznaczony przez samą siebie) skończenia rozdziału książki... Tragedia ;-;
Mam nadzieję, że jednak nie jest aż tak źle.
Na 19 rozdział nie będziecie czekać długo. Przynajmniej tak bym chciała. :D
Serio namawiam do komentowania i dziękuję za wszystkie dotychczasowe komentarze. Bardzo mi pomagają, chociaż jak już wspomniałam, cieszyłabym się, gdyby było ich jeszcze więcej. No, ale...
Miłego dnia!
Lunaris
Ps. Historię quidditcha zaczerpnęłam z "Quiddicth przez wieki" pióra Kennilworthy'ego Whisp. :)
Pierwsza! :3
OdpowiedzUsuńRozdział superowy, fajnie się czytało :)
Remus gadający z roślinami - świetne! + "nalej soku" faktycznie bardzo pomocne :D
Czekam na nn
Lily
PS Nie przejmuj się tak, z czasem komentarzy będzie coraz więcej ;)
Czasem jak tak piszę i potem czytam, to zastanawiam się dlaczego jego mama w moim wykonaniu zawsze wychodzi taka, jakby była na haju XD Zawsze taka szczęśliwa, dziecko kwiatów po prostu :D
UsuńDziękuję za miły komentarz ;)
Lunaris
Może to dziwne, ale mam wrażenie, że Remus przypomina mi mojego kolegę. Obaj rozmawiają z roślinami, obaj są bladzi, obaj przed pełną są tacy, no po prostu "tacy"...Hmmm może i on jest wilkołakiem? No, ale nie będę rozprawiać o mim koledze, powinnam komentować rozdział. :) Ogólnie był świetny. Uwielbiam mamę Remusa, masz rację ona zawsze jest taka roześmiana i szczęśliwa z życia jak by brała jakieś narkotyki. :) Ale przecież tacy ludzie się zdarzają. :) Jedyne do czego mogę się przyczepić to zdanie: "Remus słuchał tego z otartymi ustami.". Jestem bardzo ciekawa jak wyglądają otarte usta kiedy się słucha. xD
OdpowiedzUsuńŻyczę duuuużoooo weny i z (nie)cierpliwością czekam na kolejny rozdział. :)
Tonks <3
PS.
Co do komentarzy w pełni zgadzam się z Lily: ich przybędzie.
XD No, że miał otwarte usta i... Oj dobra, no! >.< :D
UsuńDzięki za miły komentarz
Pozdrawiam
Lunaris
;)
Tak, jak mówiłam, przeczytałam! :D
OdpowiedzUsuńI masz błąd! (Tak, wytkne Ci go.)
Napisałaś "czół", a pisze się "czuł"! Hańba Ci! .-.
Rozdział przyjemny, lekki, co akurat jest dla mnie dobre, bo straciłam jakiekolwiek chęci do czegoś związanego z pisaniem i czytaniem... Masakra *przeciera twarz dłonią*. Co do mamy Remusa zgadzam się z resztą. Przez tulipany i tęcza Szeregowego... >.<
Ta roślinka... Parsknęłam śmiechem przy tym momencie z jej wzruszeniem ramion. XD
Teraz trzeba czekać dalej. Jestem niecierpliwym człowiekiem. To będzie trudne, jak zawsze! :D
Pozdrawiam!
A.M.