czwartek, 21 sierpnia 2014

Rozdział 19.


Komentarze pomagają w pisaniu!
Czytam - Komentuję

Jak już wcześniej wspomniałam, zakończenie wakacji tylko dla czarodziejów nie było tragedią. Remus cieszył się, że znów będzie mógł błądzić po wielkim zamku, spotykać się z przyjaciółmi, odkrywać tajniki magii, no i przede wszystkim - chodzić do niesamowitej Hogwarckiej Biblioteki. I znając resztę Huncwotów już by się z Remusa śmieli, z tę ostatnią myśl.
- Dzień dobry wszystkim - powiedział, gdy zszedł do kuchni. Jego mama robiła śniadanie, a tata jej pomagał.
- Cześć Remusie - Lyall postawił talerz z kanapkami na stole. - Wracasz do Hogwartu...
- Już nie mogę się doczekać! Chcę wrócić, chcę już tam być! To jest tak niesamowite miejsce... - Jego mama z uśmiechem usiadła naprzeciwko niego.
- Lyall, widziałeś tą roślinę, którą Remmy nam przysłał? - Zapytała.
- Tak. Jest wielka, prawda? Chyba wiemy dlaczego - poklepał syna po plecach i potargał mu włosy.
- To wcale nie jest zabawne. Czuję się jak chory psychicznie, bo ona mnie lubi - powiedział Remus, opierając głowę na rękach.
Jego rodzice tylko parsknęli śmiechem.
- Spójrz na to z innej perspektywy. Masz coś, jakby zwierzątko domowe - jego tata nie tracił entuzjazmu.
- Skąd wy macie tyle dobrego humoru, to ja nie wiem - oparł się o krzesło z rezygnacją.
~~~~
Byli już na peronie, teraz wystarczy jedynie przejść przez barierkę i po sprawie. Po łzawym pożegnaniu z mamą, razem z tatą podeszli do barierki i od niechcenia odparli się o nią. Po chwili ustąpiła i znaleźli się na peronie 9 i 3/4. Ich peronie.
- Nie będę ci wygłaszał mów. Baw się dobrze - powiedział ojciec.
- Tato... Mam jeszcze dużo czasu... Powiedz mi, w jakim byłeś domu? I jakie miałeś oceny? I w ogóle jak się zachowywałeś? - Przez twarz jego ojca przemknął krótki uśmiech.
- Ja byłem w Gryffindorze. Oceny... Dobre. Nie byłem taki pracowity jak mój syn. A co do zachowania... Miałem kilku przyjaciół... Pottera... Znałem też Alpharda Black. Szkoda, że był w Slytherinie, bardzo miły facet... Więc jak już tak we trójkę, ja, Charlus i Marcel, wszędzie ze sobą chodziliśmy. Wszystko robiliśmy razem, a z tego wychodziły różne dziwne rzeczy.
- Marcel? Jaki Marcel? - Dopytywał Remus.
- Nie znasz go. Marcel Eiri.
- Znam! To przecież mój nauczyciel Astronomii*! A pan Potter to ojciec Jamesa, mojego przyjaciela.
Lyall zdziwił się. I to bardzo.
- A Alphard Black... - kontynuował Remus.
- To mój wuj. - Usłyszeli głos kogoś, obok nich.
Syriusz. Nadal posiniaczony, ale Syriusz.
- Syri! - Remus przytulił go.
- Dzień dobry, panie Lupin - powiedział jego przyjaciel.
- Alphard to twój wuj?
- Tak.
Remus zauważył Jamesa i jego rodziców, gdzieś w oddali.
- James! James! - Krzyknął. Jim chciał pożegnać się z rodzicami, ale... - Nie! Weź rodziców!
- Remus, nie organizuj mi spotkania po latach... - Zaczął jego ojciec, a Syriusz się zaśmiał.
- Za późno.
Podeszli do nich. Charlus, Dorea i James Potter. Szczęśliwa rodzina.
- Cześć chłopaki! - James od razu rzucił się na przyjaciół.
- Dzień dobry - powiedział Lyall. - Chralus, pamiętasz mnie w ogóle?
Remus widział zdziwienie na twarzy pana Pottera. Po chwili jego ojciec został zamknięty w niedźwiedzim uścisku przez swojego przyjaciela. Cała trójka (no, może czwórka, doliczając panią Potter) uśmiechała się szeroko.
- Przyjdźcie do nas. Do mnie i Hope. Co wy na to?
- Mi pasuje. Idziemy, kochanie?
- Oczywiście - powiedziała Dorea. - Pa Jamesiku. Nie zapomniałeś czegoś? Wszystko wziąłeś? Jakby co, to mamusia ci przyśle - przytuliła syna.
- Mamo... Skończ.
- Oj weź, Dorea... Siary nie rób - Charlus pociągnął żonę, pożegnał się z synem i razem z Lyall'em poszli na mugolską część peronu.
- Wow! Nasi ojcowie się znali! - Krzyknął James, kiedy siedzieli w przedziale i czekali na Petera.
- Nie wiedzieliście? - Syriusz przetarł twarz dłonią. - Ja bym już dawno zapytał...
- Oj dobra. Zamknij się, panie idealny.
- Znali też profesora Eiri'ego. - Dodał Remus.
- Serio? - Jamesowi opadły ramiona. - Wow.
Do przedziału wparował Peter.
- Co tam, jak tam? - Zapytał, rzucając się na miejsce koło Syriusza. Remus z Jamesem siedzieli naprzeciwko.
- Nasi rodzice i wuj Syriusza się znali. I jeszcze Eiri. Marcel Eiri - powiedział James.
Większość drogi przegadali na temat tego, co mogli robić ich rodzice w szkole.
~~~~
Po ceremonii przydziału i długiej piosence Tiary, przemówił dyrektor.
- Witajcie! Niektórzy z powrotem, a inni po raz pierwszy. Nie będę przedłużać, więc po prostu powiem to, czego zawsze musicie słuchać od starego zgreda, stojącego tutaj. - Dumbledore uśmiechnął się. - Do Zakazanego Lasu wstęp wzbroniony. Zakazana jest połowa rzeczy ze sklepu Zonka i tym podobnych. Dziękuję, smacznego! - Powiedział i usiadł.
Na stole pojawiły się miliony przepysznych potraw. Wszyscy byli głodni po długiej jeździe pociągiem, więc po chwili słychać było tylko odgłosy jedzenia.
- Syriusz, po uczcie nam opowiesz? - Zapytał Peter.
- Ale, co... Ah. Dobra - Syri skinął głową. Potem nikt nic nie mówił.
Może poza dyrektorem.
- Więc kolejny rok czas zacząć! Życzę wam miłej nauki...
- Na tyle, na ile nauka może być miła - zauważył James.
- A teraz proszę prefektów, o zaprowadzenie pierwszorocznych do pokojów wspólnych.
- Musimy się pospieszyć, jeśli nie chcemy gnieść się ze wszystkimi w Pokoju - Remus spojrzał na przyjaciół i po chwili cała czwórka wystrzeliła do przodu.
- Chodźcie tu - Syriusz wskazał na jakiś boczny korytarz.
- Hę? Po co? Przecież mamy iść... - Zaczął James.
- Skrót. Chodźcie za mną.
I na takie coś przystali.
~~~~
- Syriusz, ja cię zabiję! - Krzyknął Remus, kiedy po godzinie nadal błądzili po zamku.
- No, może to był następny korytarz... Albo poprzedni... - Syriusz podrapał się z tyłu głowy.
- Jest już pewnie po ciszy nocnej! A my nadal...
Nie skończył, bo James syknął, żeby byli cicho.
Remus usłyszał. Iryt.
- Super - Peter był załamany. - Idźmy.Znajdziemy jakąś pustą klasę, albo coś.
Więc poszli. Po cichu, jak najbardziej przy ścianach.
- Tralalala! Trupututu! - Słyszeli krzyki Irytka.
- Szybciej! - Syknął Syriusz.
- Ty się nie odzywaj, głupku - powiedział James nie patrząc przed siebie, co było tragiczne w skutkach.
Jako, że James szedł pierwszy wpadł na zbroję. A ona przewróciła się z łoskotem na ziemię. Stanęli jak wryci.
- Zabiję was obu! - Powtórzył Remus.
- Hę? Co do... UCZNIOWIE NIE ŚPIĄ! UCZNIOWIE SĄ NA KORYTARZU! - Krzyk i śmiech Irytka otrzeźwiły Remusa.
- W NOGI! - Krzyknął.
Biegli korytarzami najszybciej jak tylko się dało. Remus gorączkowo myślał o jakimś bezpiecznym miejscu, z którego jednocześnie dałoby się obserwować, czy ktoś idzie, czy nie. Po chwili ukazały się przed nimi wielkie, czarne drzwi.
- Wchodzimy! - Krzyknął James.
Więc weszli.
Znaleźli się w wielkim pokoju, którego ściany... Miały okna. Ale po co robić okna w środku zamku?
- Widzieliście te okna z zewnątrz? - Zapytał Peter.
- Nie - powiedział szybko Syriusz.
- McGonagall! Na ziemię! - Kolejny krzyk Jima.
Ale profesor McGonagall nawet nie spojrzała w ich stronę. A czy okna w środku zamku nie wymagają chociażby minimalnej uwagi?
Remus wstał powoli.
- Co robisz?! - Syknął Peter.
- Patrzcie, ona nas nie widzi... - Remus zapukał w szybę. Nic.
Wszyscy wstali i patrzyli z niedowierzaniem na ścianę. Okno.
- Na jakim piętrze jesteśmy? - Zapytał Syriusz.
- Siódmym. Tu wisi ten dziwny obraz. Niedaleko jest Gruba Dama - stwierdził Remus.
- Trzeba to zapisać. Ten pokój może się przydać.
- Powiedziałeś dokładnie to, o czym pomyślałem, drogi Jamesie - Syriusz usiadł na podłodze.
- Czekamy, aż nie będzie czysto i lecimy do Poko... Znacie hasło? - Jęknął Peter.
Syriusz i James przetarli twarz dłonią.
- Super. - Stwierdził ten drugi.
- Ja znam. Słyszałem jak prefekci mówili... Emm... Funt smoczego łajna - Remus zaśmiał się.
- Ona już nie wie, co wymyślać - wszyscy parsknęli śmiechem.
Wrócili do sypialni około dwunastej w nocy. Po odbyciu kłótni z Grubą Damą, na temat tego, że ją obudzili. Już nikomu nie chciało się słuchać opowieści Syriusza. A Remus nie miał siły na załamywanie rąk, bo wrócili tak późno. Położył się i od razu zasnął.
~~~~
Następnego dnia, tylko Remus był mniej więcej żywy. Peter zasypiał nawet na śniadaniu, James chodził opierając się o ściany, a Syriusz przy każdej możliwej okazji zamykał oczy i opierał się o najbliższy stały punkt (którym nadmieńmy najczęściej był  Remus).
- Co się z wami dzieje, chłopaki? - Zapytała Lily Evans na którejś z przerw.
- Nie wyspaliśmy się - powiedział James, oparty o ścianę.
- Ah. No tak. - Zaśmiała się.
- Tragedia - Remus przetarł twarz dłonią. Bolało go prawe ramię, bo to na nim najczęściej opierał się Syriusz. Tak jak w tej chwili, na przykład. Peter siedział obok Jamesa, też opierając się o ścianę.
- Chcę koniec lekcji... - Jęknął.
- To dopiero pierwszy dzień, Pete - Syriusz odezwał się.
- Wiem. - Rezygnacja w głosie Petera była tak jawna, że każdy się zaśmiał.
- Jeszcze tylko jedna lekcja. Wrócimy, odrobimy zadania, Syriusz nam opowie bajeczkę i pójdziemy spać - taka perspektywa bardzo mu odpowiadała.
Chociaż chciał zrobić coś jeszcze. Ostatnią lekcją była astronomia, którą we wtorki mieli zawsze w południe. W piątki była wieczorem.
~~~~
- MUSICIE się tego nauczyć. Jeśli nie, nie wiem, po co przychodzicie na lekcje - profesor Eiri był wyraźnie zły na Snape'a, który zapytał się, po co mają uczyć się ewolucji gwiazd.
- To jest bardzo proste, więc nie rozumiem po co się czepiacie - uśmiechnął się.
- Proste - prychnął Severus cicho. - Może dla pana.
- Coś jeszcze, panie Snape?
- Nie - powiedział, a jego przyjaciele zaśmieli się cicho.
Do klasy wszedł jakiś starszy uczeń z Ravenclawu.
- Panie profesorze, to od pana Nickmann'a - powiedział, podając nauczycielowi kartkę.
Pan Eiri uśmiechnął się a w jego oczach pojawiły się ogniki.
- Nie będę odpisywał. Ben, powiedz, że się zgadzam - powiedział do krukona. Ten skinął głową i wyszedł.
- Więc, wracając. Obłoki pyłowo-gazowe mogą zagęszczać się w wyniku lokalnej fluktacji gęstości - kontynuował swój wywód na temat rozwoju gwiazd. Remus zastanawiał się, czy podejść do niego po lekcji i zapytać... Ale w zasadzie o co miałby zapytać? Nie. Jest zmęczony i to jest ważniejsze. Może kiedyś uda mu się porozmawiać z nim na osobności. Ale nie dzisiaj. Dzisiaj razem z resztą huncwotów zrealizują swój ambitny plan. Tak. Przynajmniej się wyśpią. To był jedyny plus całego tego dnia.
~~~~
Szli do portretu Grubej Damy.
- Gdzie były te drzwi? - Zapytał James, kiedy przechodzili chyba obok miejsca, w którym znaleźli niesamowity pokój. 
- No... Tu - Remus wskazał na ścianę.
- Tak, panie Lupin, bardzo mądre. Nie powiem. Tu - James ustał obok ściany i wykonał dziany ruch, mający na celu jeszcze bardziej uwydatnić brak drzwi - jest ściana.
- Nie wiem. Ale tym korytarzem biegliśmy i na tą ścianę wpadliśmy, a tu były drzwi.
- Remus ma rację... - Syriusz podrapał się z tyłu głowy.
- Co tak stoicie chłopcy? - Zapytał ktoś. - Oglądacie ścianę? - Odwrócili się w tamtą stronę.
- Nie panie profesorze. - To Eiri. Syriusz nie wiedział co mówić - po prostu coś nam się wydawało...
- Hmm...?
- Bo... Kiedyś szliśmy tędy i tu były drzwi, a tera ich nie ma - powiedział szybko Remus, zanik którykolwiek z kolegów wyda, że wczoraj to oni byli "nieśpiącymi uczniami". 
Marcel Eiri zdziwił się i oparł nonszalancko o ścianę, w miejscu gdzie jeszcze niedawno były wielkie wrota. Puknął ją kciukiem kilka razy.
- Może jeszcze nie wiecie, ale ten zamek ma wiele tajemnic - powiedział z uśmiechem.
- A pan, mój tata i tata Remusa odkryli jego sekrety? - Wypalił James.
Profesor uśmiechnął się jeszcze szerzej.
- Czyli miałem rację! Wy jesteście dziećmi moich przyjaciół! - Podniósł jedną rękę w geście zwycięstwa. - Nie. Nikt nie odkrył wszystkich jego sekretów.
- Jeszcze - powiedzieli wszyscy razem. Nawet Remus.
Kolejny uśmiech profesora.
- Tak. Jeszcze. A wy - wskazał na nich. - Jesteście potomkami największych rozrabiaków Hogwartu. Lyall Lupin. Charlus Potter. Alphard Black. Henry Pettigrew**. No i może ja... - spojrzał gdzieś w bok, ale po chwili znów na nich. - Mimo, że nie wszyscy się przyjaźnili, to wszyscy się znali i czasem współpracowali.
Huncwoci uśmiechnęli się.
- Więc nie możemy ich zawieść - krzyknął James.
- To byłaby hańba! - Dodał Syriusz.
- Nie przeczę, ale także nie popieram. Jestem nauczycielem.
- Mar? - Profesor Nickmann podszedł do nich. - Dzień dobry - uśmiechnął się.
- Dobry! - Odpowiedzieli jednocześnie, co wywołało śmiech nauczycieli.
- Obiecałeś mi coś - powiedział nauczyciel run. - Więc wybacz, że przerywam ci konwersację z uczniami, ale... - Wzruszył ramionami.
- No dobrze. Chłopcy powiem wam tylko, że niektóre rzeczy w tym zamku zmieniają swoje położenie, a niektóre są tylko wtedy, kiedy ich potrzebujemy i kiedy myślimy o nich - Eiri mrugnął do nich o oddalił się z Nickmann'em.  
- O co mu chodziło?! Nie jestem dobry w zgadywanki logiczne! - Jęknął Peter.
Remus przypomniał sobie, że kiedy biegli, myślał o tym, żeby znaleźli pokój, w którym mogliby się schować i obserwować, co dzieje się na zewnątrz.
- Stąd te okna! Wiem! - Krzyknął i obejrzał się w około. - Patrzcie. - Pomyślał o dużym pokoju z kominkiem i trzema sofami. Po chwili przed nimi ukazały się drzwi. - A teraz powiem wam, co będzie w środku. Kominek i trzy sofy. Wchodzimy.
I gdy weszli zobaczyli duży pokój, utrzymany w ciepłych, brązowych kolorach. W centralnym punkcie przeciwległej ściany znajdował się duży, ciemny kominek, naprzeciwko niego, symetrycznie stały trzy sofy.
- Trzeba pomyśleć, jakiego pomieszczenia się potrzebuje... Wtedy on się pojawia - powiedział Syriusz.
- Tak! - Remus klasnął w dłonie.
- Zostańmy tu! Na chwilę! W tym pokoju to mogę nawet zadania odrobić! - James rzucił się na jedną z sof.
- No, a to nie lada wyczyn. Ja jestem za - Peter popędził w stronę kominka i usiadł przed nim, wyciągając czekoladę z torby.
- Ja też! - Syriusz wyciągnął się na kolejnej sofie.
Remus uśmiechnął się.
- Skoro odrobicie zadania... Peter, daj kawałek! - Krzyknął i rzucił się na przyjaciela.
~~~~
Wrócili po trzech godzinach, ale i tak nie było późno. Mieli już odrobione lekcje, więc połowa planu była wykonana. Gdy Remus spojrzał na zegarek, wskazywał godzinę osiemnastą. Siedzieli, już wykąpani i czekali, aż Syriusz łaskawie zacznie swoją opowieść.
- Hej, to nie jest łatwe, mówić o takich rzeczach! - Krzyknął, patrząc na przyjaciół siedzących przed nim na podłodze, w półokręgu z minami wyrażającymi zainteresowanie. Remus uznał, że muszą wyglądać jak dzieci. A Syriusz jak jakiś nie bardzo ogarnięty nauczyciel.
- Dawaj - James uderzył przyjaciela w nogę, bo nie chciało mu się wstawać; Syri siedział przed nimi na łóżku. Jak kiedyś Remus. Uśmiechnął się.
- Eh... Ja... Bo nie jestem w Slytherinie... Mój ojciec się wkurzył. Starzy na mnie krzyczeli. Matka groziła wydziedziczeniem i rzuciła we mnie swoim ulubionym, pozłacanym pucharem... To od tego miałem rozciętą wargę i policzek. Bo niby uniknąłem bezpośredniej konfrontacji ze szkłem, ale kawałki, jak już się zbiło na mnie poleciały. Więc... A tata... Remus ty patrzałeś. Widziałem kątem oka. Pasek. - Wzdrygnął się i rzucił do tyłu tak, że nogi miał spuszczone poza łóżkiem, ale jednocześnie leżał w poprzek jego. - Nie będę wam zdradzać szczegółów.
Siedzieli oniemiali.
- A twoja rodzina?! Nic nie zrobili?! Przecież mieszkasz z ciotką i kuzynkami, i wujkiem, który cię lubi... - Wymieniał Remus.
- Wuj Cygnus i ciotka Druella z Bellą, Narcyzą i Andromedą byli u Lestrange'ów. Brat w swoim pokoju, wuj Alphard też. Zresztą u nas panuje zasada, że nikt się nie miesza. Nasza rodzina, nasze sprawy. Oni są na drugiej linii rodziny, więc... To jest nienormalne.
Nikt się nie odzywał. James wdrapał się na łóżko i usiadł po turecku koło Syriusza. Zaraz po nim zrobili to Peter i Remus.
- Masz nas. Pamiętaj - powiedział Peter.
- Możesz nas uważać za rodzinę - dodał James.
- Jesteśmy z tobą - stwierdził Remus.
Syriusz uśmiechnął się i (nikt nie wiedział jak) złapał wszystkich przyjaciół z chęcią przytulenia ich. Jednak wszyscy, cała czwórka spadli z łóżka.
- Zabiję cię... - Powiedział Remus.
- Mówisz mi to już chyba setny raz, Remmy...
~~~~
Następnego dnia każdy z nich czuł się jak przysłowiowy młody Bóg. Wyspali się i to bardzo. Po lekcjach, chcieli iść na błonia.
- Tędzy będzie szybciej. Chodźcie za mną - rzekł Syriusz, a przyjaciele niezbyt chętnie podążyli za nim.
Szli korytarzami przez dość długi czas.
~~~~
- SYRIUSZ! - Krzyk trzech chłopców był słyszalny chyba w całym zamku, chociaż byli w jakimś mało uczęszczanym korytarzu na drugim piętrze.
- No, myślałem, że tym razem się uda... - Tłumaczył się czwarty z nich.
Wtedy Huncwoci nauczyli się jednego. Nigdy nie chodzić za Syriuszem Blackiem. 







*Nie pamiętam, czy Astronomia była w pierwszych latach, ale uznajmy, że była, bo tylko do tego przedmiotu mogłam go upchnąć, a jest mi on niezbędnie potrzebny
**Nie znalazłam jego imienia, więc wymyśliłam xD

Miał być szybciej, ale nie wyszło!
No, mam nadzieję, że nie jest aż tak źle XD
Nie poprawiony, nie przeczytany wstawiam wam i oddaję w wasze ręce ;)
Co tu więcej pisać?
Spadam oglądać świetne yaoi które znalazłam! (sekaiichi hatsukoi POLECAM!)
Lunaris

wtorek, 12 sierpnia 2014

Rozdział 18.

To jak z tym komentowaniem?
Jakby to powiedzieć tylko trzy osoby komentują, a to motywuje tylko trochę...
Czytam - Komentuję

- Wstajemy - obudził go czyjś szept.
Mruknął coś w odpowiedzi i przewrócił się tyłem do pokoju.
- Remus! - To jego mama. Przyszła obudzić go tak, jak kiedy, kiedy był mały. 
- Mmmm... Niee - kolejne mruknięcie.
Usłyszał jak Hope wzdycha.
- Mieliśmy sprzątać w domu. Pamiętasz? - Usiadła na jego łóżku. - Jutro zajmiemy się podwórkiem, potem w środę pojedziemy do miasta na zakupy, a w czwartek zrobimy niespodziankę dla taty. - Zaczęła wymieniać.
Kolejna część z serii "mruczenie w odpowiedzi" i przykrycie głowy kołdrą.
- No już. Wstawaj - Mama podjęła kolejna próbę wyciągnięcia go z łózka. Gdy i to nie pomogło zdarła z niego kołdrę i zaczęła się śmiać.
- Mamo! - Jęknął głośno. Ale wstał.  
Co by pomyśleli moi przyjaciele... 
Byliby zdziwieni. Remus Lupin, który nie wstaje z łóżka wcześnie rano?
Ale prawda była taka, że kiedy nie musiał wstawać, to potrafił spać do popołudnia.
Ubrał pierwsze lepsze spodnie, jakie wpadły mu w ręce i zszedł do kuchni, gdzie była jego mama.
- To co robimy? - Zapytał przecierając oczy dłońmi i stając obok niej.
- Jemy śniadanie, aktualnie - uśmiechnęła się.
Jego mama była bardzo pogodną osobą. Uwielbiał ją taką, za to nienawidził, kiedy się smuciła.
- Świetnie - kiwnął głową. - Pomóc ci w czymś, mamo?
Nadal się uśmiechając, Hope odwróciła się przodem do syna z dwoma talerzami jajecznicy w rękach.
- Możesz nalać soku.
~~~
         Przypadło mu sprzątanie kuchni, łazienki i przedpokoju. No i jego sypialni. Nie uśmiechało mu się to, prawdę mówiąc. Bo nie chodziło tu o głupie układanie na półkach. Tylko mycie podłogi, ścieranie kurzy, wycieranie kloszy lamp i zbieranie pajęczyn (jeśli takowe w ogóle by się znalazły). Wszyscy uważali go za pracowitego, ale... Co pracowitość ma do chęci sprzątania w domu? Prawdę mówiąc niewiele. Nie chciało mu się tego robić.
         Po jakimś czasie uznał, że chciałby mieć już te siedemnaście lat i móc sprzątać zaklęciem. Jego tata zawsze tak robił. I dotarło do niego, ze będzie siedemnastolatkiem szybciej niż reszta Huncwotów. To było bardzo odkrywcze.
~~~
         Po około pięciu godzinach siedział z mamą w ogródku.
- Super. - Stwierdziła Hope.
- Jutro jeszcze dwór...
- Ale tu nie będzie aż tak źle. Tylko przyciąć kilka krzaków i wypielić... To tyle.
- Tak... - Westchnął Remus. Rzeczywiście świetna perspektywa. - A może zaczniemy już dzisiaj? - Nagle dostał energii. No bo, co możesz zrobić jutro, zrób dzisiaj. Uśmiechnął się. 
- Nie, ja tak nie myślę - stwierdził Syriusz. 
- Chyba wiem o co ci chodzi, drogi przyjacielu. - Odezwał się James.
Wtedy powiedzieli razem, jednocześnie. 
- Co możesz zrobić dzisiaj, zrób jurto!
- Wilkorosta przycinamy? - Zapytał.
- Ja nie mam siły... Ale jak chcesz to możesz zacząć. Tak. I te - skazała na kilka krzaczków. - Też przytnij.
Więc wziął sekator i podszedł do gigantycznej rośliny oplatającej prawą część ściany. To było niesamowite, jak wielka urosła! Przypominała bluszcz, ale bluszczem nie była. To był wilkorost. Tak.
- Ah, Remus. Tylko uważaj, bo on ucieka jak chce się go przyciąć - krzyknęła jego mama.
Chwila zastanowienia i kontemplowania jej słów...
- Co robi? - Zapytał głupim głosem.
- Ucieka - Hope powiedziała to tak, jak gdyby to było normalne. - Odsuwa liście.
Prychnął i podszedł do rośliny. Nie zdążył nawet jej dotknąć, a ona już przysuwała do niego liście. Uśmiechnął się i z tym uśmiechem zbierał się do ucięcia kilku gałązek. Ale wtedy nagle odsunęła się.
- Nic nie zrobię, tylko przytnę - powiedział. Czy naprawdę rozmawiał z rośliną?
Ale udało mu się ją przyciąć. Znowu dostał kawałek korzenia. Ze zrezygnowaniem patrzał na niego.
- I co ja mam z tym niby zrobić? - Zapytał z wyrzutem.
I - może Remus był chory psychicznie - zrobiła coś, jakby wzruszenie ramionami.
Znowu prychnął i posadził ten kawałek po drugiej stronie. Przynajmniej będzie symetrycznie. Przez cały czas słyszał śmiech mamy.
~~~
         Zostało im coraz mniej czasu. Był już czwartkowy wieczór, kiedy kończyli ostatnie przygotowania do piątkowego przywitania Lyall'a. Potem, gdy już skończyli, obydwoje rzucili się na sofę.
- Tak! - Krzyknął Remus, unosząc ręce w geście zwycięstwa.
Jego mama parsknęła śmiechem. Szybko poszli spać. Lyall wracał wcześnie
~~~
         Wstał około szóstej. Jego mama już była na nogach.
- Świetnie. - Podeszła do niego i przytuliła go. - Zaraz...
Zanim skończyła drzwi ich domu otworzyły się i wszedł ojciec Remusa. Hope uśmiechnięta zostawiła syna i podeszła do swojego męża. Remus stał z boku, oparty o ścianę.
- Cześć tato - powiedział, kiedy Lyall i Hope odsunęli się od siebie.
- Cześć - zamknął go w niedźwiedzim uścisku.
- Idź się wykąpać. Jesteś zmęczony? - Zapytała jego mama.
- Nie. A co?
- Nic, nic - powiedział Remus.
Lyall przeszył ich wesołym spojrzeniem i odszedł. Po chwili Remus usłyszał dźwięk lejącej się wody. 
- Szybko, rozstawiamy wszystko. Remus, chodź - jego mama uśmiechała się od ucha, do ucha.
         Gdy tata zszedł do kuchni ujrzał stół zawalony wszystkimi jego ulubionymi potrawami i Remusa z Hope, siedzących naprzeciwko siebie, i rozmawiających, jak gdyby nigdy nic.
- Co się dzieje?
- Tato - powiedział Remus. - Oto powitalna uczta, specjalnie dla ciebie.
Uśmiechnięci zasiedli do stołu.
~~~
         Jego tata przeteleportował się z nim na Pokątną po czym zostawił go z sakiewką pełną (chociaż to nie jest zbyt dobre słowo) galeonów. Miał się spotkać z resztą Huncwotów pod lodziarnią. Szedł w tamtą stronę i już z daleka słyszał śmiech Petera i głos Jamesa. Czyli Syriusza jeszcze nie było.
Podbiegł do nich.
- Cześć! - Krzyknął.
- Remus! - Podbiegli do niego i przywitali się. - Czekamy jeszcze na Syriusza.
- Tak. - Znowu przypomniała mu się ta sytuacja z peronu. - Zauważyliście zachowanie państwa Black...
- Tak. - Nie dane było mu skończyć. Peter mu przerwał. - Zastanawiam się, co... Znaczy...
- Co stało się w ich domu. Potem - dokończył Jim.
Remus poczuł zapach swojego przyjaciela. Brakującego ogniwa ich paczki. I zobaczył go. I o mało nie krzyknął. Chyba to samo przeżywali J i Pet.
Syriusz... Był posiniaczony. Miał rozciętą wargę i był wyraźnie zmęczony. Ale oczywiście miał na sobie granatowy garnitur, szarą koszulę i czarne spodnie. Musiał przynajmniej być ubrany arystokratycznie.
- Syri! Syriusz - podbiegli do niego.
- Co... - Zaczął James.
- Dlaczego... - Tym razem Peter.
Remus nie mógł wykrztusić z siebie choćby słowa.
Syriusz stał ze spuszczoną głową.
- Nic się nie stało - to było tak absurdalne, że Remus zaśmiał się histerycznie. Chłopaki spojrzeli na niego.
Nienawidził, kiedy ktoś cierpiał. Bo to jest... Straszne. Sam przeżywał niewyobrażalne męki co miesiąc i nie chciał by jego najlepszy przyjaciel także miał ciężko. Nawet z innego powodu.
- Jak to "nic się nie stało"?! Myślisz, że jesteśmy ślepi?! Wybacz, ale jeszcze nie padło nam na wzrok - spojrzał na niego.
- Nie tutaj - westchnął Syriusz. - Za dużo ludzi z ich otoczenia. Jak będziemy w szkole... Powiem wam.
Zostawili więc temat.
         Kupili podręczniki. James i Syriusz nowe, Peter większość też nowych, a Remus same używane. Trochę dziwnie się czół. Wiedział, że koledzy patrzą na niego, kiedy płacił za książki. Ale nic nie powiedzieli. Cieszył się.  Gdy nabyli już całą resztę potrzebnych rzeczy, postanowili pójść na lody.
- Ojej! - Krzyknął James. - Zobaczcie! - Wskazał na sklep quidditcha. Na wystawie był najnowszy Nimbus 1500.
- Chcę to! - Krzyknął Syriusz.
- Ja ją dostanę. MUSZĘ. Namówię rodziców, na pewno mi kupią.- James był tym faktem przeświadczony. Remus uśmiechnął się.
- To aż taka dobra miotła? - I gdy zauważył niedowierzające spojrzenia Jima i Syriego, oraz roześmiany wzrok Petera powiedział. - Okay, rozumiem, że tak. Nie interesuję się quidditchem!
- No i tu trzeba cię doedukować! - Powiedział James.
- Tak, więc zaczynajmy. - Syriusz przetarł ręce. - Czarodzieje od zawsze chcieli latać. Kiedy to marzenie spełniło się, zaczął się nagły popęd do gier miotlarskich. Wcześniej było ich wiele...
- Najpierw był Stichtock. Ale zniknął - kontynuował James. - Później wymyślono aingingein, grę popularną w Irlandii. Następnie szkocki creaothceann. Jednak Ministerstwo Magii uznało, że ta gra jest zbyt niebezpieczna i zakazało dalszych rozgrywek.
Remus słuchał tego z otartymi ustami. Peter też był zaciekawiony.
- W Anglii królował shuntbumps. Lecz ta gra też została uznana za zbyt niebezpieczną - Powiedział Syriusz. - Swivenhodge narodziło się w Herefordshire i gra się w to do dziś. Później powstał quiddicth.
Dalej opowiadali skąd wziął się złoty znicz i jaka była historia rozwoju quidditcha. Remus nie mógł uwierzyć... Gdy skończyli zaśmiał się głośno.
- To jest niesamowite! - Powiedział nadal się śmiejąc.
- Prawda? - Powiedział James.
- Nie, nie chodzi mi o quiddicth. Nadal jestem do tego neutralnie nastawiony. - Uśmiechnął się szeroko. - Chodzi mi o to, że na lekcjach nie potraficie wysłowić się, wykrztusić jednego konkretnego i poprawnego zdania, a teraz opowiadacie mi bardzo dokładnie historię quidditcha. Jesteście dziwni.
Syriusz zaczął się śmiać. Peter parsknął śmiechem w swój pucharek z lodami (byli już w lodziarni), a James spojrzał na Remusa z niedowierzaniem.
- Jesteś okropny - stwierdził i zaczął jeść lody. Remus ledwie nie zakrztusił się swoimi.
Pożegnali się po czterech godzinach.
Zadzwonił do taty, a ten po chwili zjawił się tuż obok niego.
~~~
          Wieczorem leżał na łóżku i czekał aż morfeusz zabierze go do swojego królestwa. Nie mógł zasnąć. Był zbyt podekscytowany końcem wakacji. Tak, uczniowie magicznych szkół byli chyba jedynymi, którym nie było przykro z powodu zakończenia letnich ferii.




Notka trochę krótsza od pozostałych i trochę nudniejsza z powodu braku chęci.
Musiałam się spieszyć z dokończeniem jej, a do tego jeszcze goniący mnie termin (wyznaczony przez samą siebie) skończenia rozdziału książki... Tragedia ;-;
Mam nadzieję, że jednak nie jest aż tak źle.
Na 19 rozdział nie będziecie czekać długo. Przynajmniej tak bym chciała. :D
Serio namawiam do komentowania i dziękuję za wszystkie dotychczasowe komentarze. Bardzo mi pomagają, chociaż jak już wspomniałam, cieszyłabym się, gdyby było ich jeszcze więcej. No, ale...
Miłego dnia!
Lunaris
Ps. Historię quidditcha zaczerpnęłam z "Quiddicth przez wieki" pióra Kennilworthy'ego Whisp. :)

niedziela, 10 sierpnia 2014

Każdy ma prawo do miłości

Szedł po schodach. Na Grimmauld Place było ich zbyt dużo.
- N-nie... Harry, co ty chcesz zrobić? Nie tutaj... - Szept Ginny wyrwał go z zamyślenia.
Nie patrząc w tamtą stronę szedł dalej. Gdy przechodził obok jednej z miliona tutejszych sypialni zobaczył namiętnie całujących się Rona i Hermionę.
To przecież dzieci. Ja nie jestem dzieckiem!
Jego problemy były gorsze. Bo co zrobić z kobietą, która nie chce przyznać mu racji?!
- Każdy ma prawo do miłości - usłyszał głos swojego przyjaciela, dobiegający z kuchni. - Nawet ty. - Wiedział, że mówi do niego.
~~
Apotrował się na Roses Street. Ulicę, na której mieszkała.
Stał przed jej drzwiami zastanawiając się, czy na pewno dobrze robi. Potem zapukał.
- Idę! - Usłyszał dźwięk tłuczonego szkła. Znowu coś rozbiła.
Drzwi otworzyły się.
Zobaczył jej oniemiałą twarz.
- Co t-ty tu...
Nie dał jej dokończyć, tylko pocałował ją.
Skoro każdy ma prawo do miłości...

~~~~~~~
Tak.
150 słów.
O kim?

Sami zdecydujcie.  

Witam!

Lumos!
/*
Dzień doberek!
Wracam z powrotem. Tak.
We wtorek byłam już w Polsce, jednakże nie zdążyłam nic zrobić w związku z blogiem, ponieważ od razu leciałam na działkę. Wczoraj wróciłam do domu i pojechałam na roczek do kuzynki .__.
Także. Dzisiaj jestem i myślę, że będę już przez dłuższy czas.
Pamiętacie, jak mówiłam, że tam, na Słowacji, chciałabym kogoś poznać?
.
.
.
.
.
Poznałam. :D
Ale to nie jest ważne i raczej nie powinno wam być to potrzebne do dalszej egzystencji. Wiedzcie tylko, że znalazłam wenę i mam dużo pomysłów, i że teraz mam z jednej strony lepszy humor. Z drugiej niezbyt, ale ta strona z lepszym humorem wygrywa, so jest fajnie =^.^=
Co do bloga, znaczy rozdziału...
Jest trochę napisane. Ale myślę, że... Huh... Wtorek? Zobaczę, czy się wyrobię... Nie wiem. Około wtorku może będzie 18. Tak myślę, ale nie jestem pewna, iż ponieważ mam zaplanowane spotkania ze znajomymi. Zobaczymy, może się uda.
Czymajcie kciuki!
Teraz żegnam i pozdrawiam!
Wasza
Lunaris
< 4