sobota, 26 lipca 2014

Rozdział 17.

Komentarze pomagają! 
Czytam-komentuję. 


Zanim oddam wam do czytania ten rozdział, chciałabym was przeprosić za to, że nie wstawiłam go wcześniej. Nie miałam internetu, a jeszcze przygotowuję się do wyjazdu w góry, także... Wybaczcie.. ;-;~
Ps. ROZDZIAŁ NIEPOPRAWIONY!
~~~~~~~~


Megan poszła do domu dopiero o dwudziestej. W zasadzie Hope powiedziała jej, że Charlie na pewno się o nią martwi i powinna już iść. I Remus myślał. Zastanawiał się. Co ona robiła tak głęboko w lesie? Z Forks można było dojść do jego domu lasem, ale… Trzeba było przedzierać się przez chaszcze lasu iść wśród gęstych zarośli bardzo długo… W jaki sposób ona tu doszła? Jak to zrobiła? Mogła iść drogą, a potem skręcić w las. Tylko, po co?
- Nad czym tak myślisz? – Głos jego mamy wyrwał go z rozmyślań nad jego dziwną przyjaciółką.
- O niczym – powiedział.
- O jakiejś dziewczynie, co? – Uśmiechnęła się, siadając obok niego na łóżku; siedzieli w pokoju Remusa.
- W zasadzie tak, ale nie w sposób, jaki ci przyszedł do głowy, mamuś – powiedział. – Zastanawiam się, co Megan robiła w lesie, tak głęboko.
- Może była na grzybach? Albo tak jak my poszła pozbierać rośliny…
- Ona nienawidzi roślin. A co do grzybów… Szłaby sama tak głęboko w las? Bez przesady – przetarł twarz dłonią.
- Nie wiem. A dlaczego tak cię to interesuje?
- Zauważyłem już dawno… Jestem dobrym obserwatorem. Megan… Ona jest wybitnie szybka. Ma dobry słuch i wzrok. Jest silna i zwinna. Ludzie tacy nie są! Ale czym ona jest…
         I sam nie doszedł do rozwiązania. Postanowił, że ją o to zapyta. Tylko jak?
~~
         Pełnia. Zawsze przyprawiała Remusa o dreszcze, bóle brzucha i inne tak samo przyjemne rzeczy. Siedział w pokoju i czekał. Była dwudziesta. Księżyc wzejdzie za pół godziny. Smutne. Niektórzy mają tak proste życie. Na przykład taki James. Remus bardzo mu zazdrościł. Miał wszystko: bogatych rodziców, duży dom, nowe szaty… Ale miał też wiernego psa, a sam… Miał takie łatwe życie. Peter też. Syriusz… Syriusz był bardzo podobny do Remusa. Też wiele przeżył pomimo swojego młodego wieku i Remus czuł, że kiedyś dzięki temu będą ze sobą bardzo blisko. Chociaż… Wyobrażał sobie, co by się stało, gdyby im powiedział o likantropii. Czy by się od niego odwrócili? Prychnął. Pytanie… Oczywiście, że by się odwrócili! Przecież jest tyle okropnych opowieści o wilkołakach rozpowiadanych przez ministerstwo! W zasadzie… Nie wiedział, jak zachowują się inne wilkołaki. Znał Greybacka. I tyle. Wiedział jak on sam się zachowuje, ale nic poza tym. Więc dlaczego mieliby uwierzyć, że jest normalny, skoro nie potrafił nawet powiedzieć, czy wszystkie wilkołaki się tak zachowują. Skoro nie wiedział, czy jest w stu procentach bezpieczny. Chociaż on wiedział. Nie jest bezpieczny. Jest okropnym zwierzęciem, bestią. Nie powinni się z nim zadawać. Tak. Powie im to. Da im do zrozumienia, że nie mogą się przyjaźnić, ale nie powie, czym jest. Na to sobie nie pozwoli. A jeżeli to nie zadziała, to zrazi ich do siebie. Mogą go znienawidzić. Muszą być bezpieczni. Nie może niczego im zrobić. Tak, tak zrobi. Lepiej żeby go nienawidzili, niż żeby coś im się stało. On wytrzyma, wytrzymał już wiele. A co z resztą? Lily, Eleanor… Dorcas, Megan, Erick, Damien… Tak, im też to powie. Musi, dla ich dobra.
~~
         Pełnia. Pełnia, pełnia, pełnia. Dla Remusa zawsze okropny czas. Nienawidził… A z resztą, po co mówić o tym, co miesiąc? Wiadomo – nienawidził pełni, bał się jej, bał się bólu. A kto się go nie boi? Chyba tylko masochiści.
         Siedział w pokoju i czekał. Czekał na mamę, która w tym miesiącu miała zastąpić ojca. Nie wiedział jak to zrobi. Zawsze płakała podczas jego przemian, a teraz musi go sprowadzić do piwnicy, jakby miała zaprowadzić własnego syna na śmierć. Później odebrać go stamtąd – poranionego, brudnego i śmierdzącego potem, moczem i krwią. Bo ostatnio jego przemiany uległy minimalnej zmianie – stały się brutalniejsze. Wcześniej… Były mniej drastyczne, a teraz, gdy księżyc skończył swoje comiesięczne żniwo pod postacią zadawania bólu wilkołakom, Remus nie potrafił sam wstać, zrobić czegokolwiek. Po pełni musiał odpoczywać przynajmniej jeden dzień, inaczej był nie do życia.

I live uptown 
I live downtown 
I live all around 

I had money 
I had none 
I had money 
I had none 
But I never been so broke that I couldn`t leave town 

I`m a changeling 
See me change 
I`m a changeling 
See me change 

I`m the air you breathe 
Food you eat 
Friends you greet 
In the swarming street 

See me change 
See me change 

I live uptown 
I live downtown 
I live all around 

I had money, yeah 
I had none 
I had money, yeah 
I had none 
But I never been so broke that I couldn`t leave town 

I`m the air you breathe 
Food you eat 
Friends you greet 
In the swarming street 
You gotta see me change 
See me change*

Piosenka zespołu The Doors leciała w radiu. Stara, sprzed roku. Ale w jakimś stopniu oddawała to… Zresztą nieważne. Remusowi nawet się podobała. Siedział po turecku na łóżku i czekał. Telefon zaczął dzwonić.
- Słucham? – Powiedział.
- Remus! Jak się czujesz, co u ciebie? – Głos Petera.
Super. Wiesz, za dwie godziny księżyc wschodzi, jutro obudzę się w po prostu świetnym stanie…
Przed pełnią był bardzo zgryźliwy. Przynajmniej chciał taki być.
- Dobrze, normalnie – powiedział, perfekcyjnie udając wesoły i pozytywnie zaskoczony głos. – Niedługo z mamą będziemy robić przyjęcie niespodziankę dla taty, bo wraca do domu.
- Co konkretnie będziecie robić? – Zainteresował się Pet.
- Ugotujemy jakieś ciasteczka, coś ciekawego na obiad… Wiesz, taki wystawny posiłek.
- To nie można ugotować czegoś zwykłego i wystawić na taras? Wiesz, prościej by było… A też byłby wystawny. No, okay, może wystawiony, ale to już blisko.
Remus się zaśmiał. Peter powiedział to dla śmiechu, nie był taki głupi. Przynajmniej Remus miał taką nadzieję.
- Głupi jesteś – powiedział.- Nie, ale będzie super. Lubię gotować, a tym bardziej z mamą.
- No widzisz, mamko! To świetnie!
- Zamknij się.
Usłyszał śmiech Petera.
- A co u ciebie? – Zignorował go.
- No, tak jak mówiłem, jestem w Japonii. Anime, znasz?
- Anime? Jasne! Oglądałem kilka, bardzo lubię.
- Ale te dziewczyny poprzebierane za postacie z tych chińskich bajek, to przesada. Niektóre wyglądają… Tragicznie!
- To. Nie. Są. Chińskie. Bajki. Zapamiętaj.
- Wybacz! Ale te laski są dziwne! Jak one wyglądają!
- Dobra! Nie przeżywaj. Kiedy wracasz? Może spotkalibyśmy się na pokątnej pod koniec wakacji? – Zapytał, zapominając o swoim postanowieniu opuszczenia przyjaciół.
- Wracam dwudziestego piątego sierpnia. Możemy się spotkać dzień po. Myślę, że mama się zgodzi.
- To ja podzwonię po chłopakach.
- Jasne. Kończę, idziemy do miasta. Nie, tylko nie to! Znowu te kobiety… - jęknął.
- Dasz radę. Pa, Peter.
- Pa.
Gdy wykonał swoje zadanie „podzwonienia po chłopakach” dochodziła dwudziesta pierwsza. Pukanie do drzwi przerwało ciszę w jego pokoju.
- Remmy? – Zapytała jego mama, smutnym głosem. – Chodź, kochanie…
Więc wyszedł. Szli w ciszy przez dom, a atmosfera była taka jak Remus przypuszczał – grobowa. Jakby Hope prowadziła go na ścięcie, albo miała go oddać Greybackowi. W zasadzie, można by to nawet tak nazwać, bo to on go przemienił. Podeszli do drzwi od piwnicy. Remus wszedł do środka, oparł się o framugę.
- Do jutra mamuś – pocałował ją.
- Zostaw ubrania na górze. Rano… - Zawahała się. Wiedziała, że nie może wejść, bo Remus będzie leżał nago. – Zrzucę ci je. Dobrze? – Zapytała, przytulając go.
- Dobrze – szepnął. Bał się.
         Czekanie na coś takiego zawsze jest okropne. To jak czekanie na wyrok w sądzie, na wieści od lekarza o naszym stanie zdrowia, na ciężką operację… Straszne. Siedział na zimnej podłodze i czekał. W piwnicy były dwa małe okienka. Dwa miejsca, przez które wpada światło księżyca. A co byłoby, gdyby nie było tu okienek? Nie przemieniłby się?
Nie zdążył się zastanowić, bo księżyc wyszedł zza chmur. Jego stary przyjaciel wróg. Jego ukochany kat. Perfidnie i z uśmiechem oświetlił Remusa swoim jasnym blaskiem. A Remus krzyczał z bólu. Piekł go każdy milimetr skóry, czuł się, jak gdyby stał w płomieniach. Bolała go każda kość, było to tak, jakby wszystkie nagle się złamały. Jednocześnie i w kilku miejscach. Połykał łzy pomieszane z potem. Krzyczał i chciał, żeby to się już skończyło. Potem zawył. Ale to nie był już Remus John Lupin. To był wilkołak.
~~
         Obudził się obolały. Ubrania leżały gdzieś obok, ale nie potrafił ich dosięgnąć. Na ścianach było pełno krwi, w nozdrzach miał zapach moczu, a cały aż lepił się od potu. Czuł obrzydzenie do samego siebie. Podsumowując – normalka.
         Udało mu się przewrócić na plecy. Rozłożył ramiona i czekał na nagły przypływ energii, chociaż wiedział, że takowy nie nadejdzie. Uśmiechnął się do własnych myśli. Spróbował się podnieść, ale jedyne, co mu się udało, to lekkie uniesienie barków i wydanie z siebie okropnego jęku pomieszanego z piskiem. Poddał się. Po kilku minutach kolejna próba. To samo. Następna – usiadł. Kolejna – klęczał. Jeszcze jedna – stał opierając się plecami o ścianę. Jakimś cudem ubrał się i doszedł do schodów. Spróbował na nie wejść, ale organizm odmówił posłuszeństwa; już i tak dużo mu się udało. Zwymiotował gdzieś obok schodów. Tak na „artystyczne wykończenie” swojej „zabawy” w piwnicy. Tak, krew, mocz, pot i wymiociny – idealnie.
- Mamo! – Krzyknął.
Po chwili usłyszał jej kroki, odryglowywanie drzwi i zobaczył ją. Krzywiła się, czyli musiało tu ślicznie pachnieć. On leżał na schodach.
- Remus! – Pisnęła. Podbiegła do niego i pomogła mu podejść na górę. Jakby był starcem, a miał zaledwie trzynaście lat.
~~
         Leżąc w swoim pokoju rozmyślał. Była niedziela. Spał bardzo długo. Wiedział, że w sobotę około trzynastej w południe wyszedł z piwnicy. Po trzech godzinach walki ze swoim ciałem udało mu się umyć, zjeść coś i wypić leki. Potem zasnął i obudził się o szóstej. Jego mamy już nie było – nie słyszał jej oddechu, kroków, czy bicia jej serca ani nie czuł też jej zapachu. Przewrócił się na brzuch i zaczął nucić pierwszą piosenkę, jaka przyszła mu do głowy. Po jakimś czasie wstał i zszedł do kuchni. Na stoliku leżała mała karteczka.
Jestem w mieście, wrócę dość późno. 
Muszę zrobić zakupy. 
Mam nadzieję, że czujesz się dobrze
Mimo wszystko kupię Ci czekoladę i jeszcze coś słodkiego. 
Tulę mocno

Mama

Uśmiechnął się. Odłożył kartkę i poszedł do lodówki. Wyciągnął z niej ser, kiełbasę, ogórki, masło i ketchup. Potem sięgnął po chleb, zrobił kanapki i włożył do mikrofalówki. Tak, zapiekanki zawsze były dobrym pomysłem. Potem zaparzył herbaty, dodał do niej dwie i pół łyżeczki cukru, i – zadowolony ze swojej pracy – usiadł na sofie.
- Tak bardzo zwyczajnie – mruknął. – Ciekawe jak wygląda teraz piwnica.
Zastanowił się przez chwilę.
- Nie… Mama na pewno tam nie posprzątała. Bez przesady.
Po zjedzeniu śniadania przemógł się i wszedł do piwnicy. Było czysto.
Przetarł twarz dłonią i pokręcił głową z niedowierzaniem i politowaniem. Kiedy wrócił na górę była siódma. Pomyślał, że mógłby zadzwonić do Megan. Bo w zasadzie czuje się dobrze, a przez cały dzień bez kogokolwiek w domu będzie mu się nudziło.
- Wcześniej, przed pierwszą klasą, nie przeszkadzałoby mi to. A teraz pan Lupin zasmakował przyjaźni i już sobie sam w domu przez cały dzień nie posiedzi – uśmiechnął się kąśliwie, jakby właśnie obraził kogoś innego. Zbyt często mówił sam do siebie. Zdecydowanie zbyt często.
         Zadzwonił i umówił się z nią na dziewiątą* pod kafejką bez nazwy, ponieważ była jedyną w Forks. Uśmiechnięty poszedł się przebrać. Potem uznał, że ma jeszcze dużo czasu, więc wyszedł z domu i postanowił kupić coś słodkiego dla niego i jego przyjaciółki. Szedł ulicą, kopiąc każdy napotkany kamyk. Cieszył się. Bardzo. Kupił chipsy, czekoladę i coś do picia. Jego torba stała się o wiele cięższa, ale to nic. I tak nie zwracał na to uwagi - wilkołactwo (!).
         Siedział na murku pod kafejką i czekał. Czy Megan to kolejna dziewczyna, która potrzebuje miliona godzin na przygotowanie się do zwykłego wyjścia na dwór? No dobrze, zwyczajne wyjścia na dwór (tj. żeby pograć w piłkę, czy skakać przez skakankę) już chyba odeszły do lamusa, no, ale bez przesady. Piętnaście po dziewiątej...
- Remus! - Krzyknął ktoś. Megan.
Spojrzał na nią. Miała spodnie w kolorze zielonym i czarną koszulę. On ubrał zwykłą białą koszulkę z wyciętym dekoltem i czarne spodnie.
- Wyglądasz, jakbyś był ubrany na galowo - powiedziała, wtulając się w niego.
- Przestań się czepiać - zaśmiał się w jej włosy. - Kupiłem jedzonko. - Stwierdził, kiedy odsunęli się od siebie.
- Świetnie - uśmiechnęła się.
Poszli do parku i usiedli na ławce.
- Ogółem... Co robiłaś tak głęboko w lesie wtedy? - Zapytał szybko.
Zmieszała się i odwróciła na chwilę wzrok. Nie wiedziała co powiedzieć.
- Byłam... Na grzybach.
- Nie wierzę.
- A co innego mogłabym robić, co?! - Spojrzała na niego wściekłym wzrokiem.
- Dobrze, spokojnie, hej... O co ci chodzi? - Uniósł ręce w poddańczym geście.
Znów odwróciła wzrok.
- Wybacz. Nie lubię się tłumaczyć. Nie lubię kiedy ktoś wie o mnie zbyt dużo. Nie miałam wcześniej przyjaciół.
Siedziała jak chłopak. Nie jakoś z "nogą na nogę" czy coś, tylko w lekkim rozkroku z łokciami opartymi na nogach.
- Nie jesteś jedyna - odrzucił głowę do tyłu.
Spojrzała na niego.
- Ja... Jestem dziwną dziewczyną.
- Zauważyłem...
- Nie psuj atmosfery. Właśnie zaczynam ci się zwierzać, więc się zamknij.
- Przepraszam.
- Miałam jedenaście lat. Mieszkałam we Francji i miałam świetne życie. Moi rodzice byli dość bogaci, często razem wychodziliśmy do miasta, z tatą grałam w różne gry planszowe, mama uczyła mnie gotować... Byliśmy taką szczęśliwą rodziną... Mój tata z zawodu był archeologiem. Pewnego razu musiał wyjechać do Rosji, gdzieś do jakiegoś starego miasteczka. Pojechałyśmy z nim. Przez kilka dni chodziłyśmy po wiosce, ja rozmawiałam z wieloma starszymi kobietami. Opowiadały różne historie, o wielkich wilkach, które atakują tutejszych mieszkańców. - Remusowi zrobiło się niedobrze - Akurat tego dnia byłam w domu jednej z takich kobiet. Rozmawiałyśmy i po chili usłyszałam krzyk mojej mamy z dworu. Wołała mnie. Wybiegłam i mama powiedziała, że z tatą coś się stało. Poszłyśmy tam, gdzie był. Leżał na ziemi, z rozciętą klatka piersiową. Nie było nikogo z jego zespołu, wszyscy poszli coś zjeść, a on został sam. Uklękłyśmy przy nim. Bałam się wtedy. Bałam się, że go stracę. Wtedy z lasu wybiegł wielki wilk i szarpnął moją mamę. Złamał jej bark. Krzyczała. A ja siedziałam oniemiała, bo nie mogłam się ruszyć ze strachu. Potem rozgryzł mojemu tacie gardło, a mamę szarpał na nogi. A mi nic nie zrobił. Zobaczyłam w jego oczach coś ludzkiego i wiedziałam, że to nie jest zwierze. Ale potem on ug... Uciekł - odwróciła wzrok. - Uciekł i zostawił mnie z martwymi ciałami moich rodziców.
Nie wiedział co powiedzieć.
- Potem trafiłam do domu dziecka. Nie zachowywałam się normalnie, chłopcy mnie bili. Dwóch, starszych, chciało mnie zgwałcić. Nie udało im się... Zaadoptował mnie Charlie. I teraz jestem w Hogwarcie.
Spojrzała na niego.
- N-nie musiałaś mi tego opowiadać - powiedział Remus. - Teraz nie wiem, co mam powiedzieć...
- Nic. Nie musisz. Komuś musiałam powiedzieć. Padło na ciebie, wybacz - uśmiechnęła się.
Uznał, że jej zycie było (i jest nadal) bardzo nie fair. Dlaczego tyle cierpiała? Nawet on, czy Syriusz... Do tego jest dziewczyną. Nie, zdecydowanie, zbyt wiele cierpienia, jak na jedną, małą osóbkę.
- Ale to wszystko wiele mnie nauczyło. Jestem wytrzymalsza psychicznie. - Uśmiechnęła się.
- Przez co mniej dziewczęca - powiedział, ale zaraz zrobiło mu się głupio.
- Pewnie tak... Kiedyś cie zaskoczę! Wcale nie jestem aż taka chłopięca! - Uklękła na ławce i potargała mu włosy.
         Potem siedzieli długo. Zjedli wszystko co Remus kupił. Rozmawiali... Tak, to było pierwsze i bardzo udane wyjście na dwór.



* (Tłumaczenie, uznałam, że nawet pasuje…)
Mieszkam w samym mieście
Mieszkam na przedmieściu
Mieszkam gdzie się da

Forsę mam w kieszeni
Albo dziurę mam
Forsę mam w kieszeni
Albo dziurę mam
Lecz nie byłem w takim dole
Żebym nie dał sobie rady

Jestem jak podrzutek
Patrzcie jak się rzucam
Jestem jak podrzutek
Patrzcie jak się rzucam

To ja - oddech twój
Pokarm twój
Twych przyjaciół rój
Gdy mówię stój!

Zmieniam się
Patrzcie więc

Mieszkam w samym mieście
Mieszkam na przedmieściu
Mieszkam gdzie się da

Forsę mam w kieszeni
Albo dziurę mam
Forsę mam w kieszeni
Albo dziurę mam
Lecz nie byłem w takim dole
Żebym nie dał sobie rady

Jestem jak podrzutek
Patrzcie jak się rzucam
Jestem jak podrzutek
Patrzcie jak się rzucam

To ja - oddech twój
Pokarm twój
Twych przyjaciół rój
Gdy mówię stój!

Zmieniam się
Patrzcie więc

W nocy weźmie mnie
Z miasta pociąg ten
Patrzcie zmieniam się, ciągle
zmieniam się

Zmieniam się, zmieniam się

*Umówiłem się z nią na dziewiątą… XD
Hahaha, jaka ja głupia! Szukałam specjalnie piosenki z lat 70’ tylko po to, żeby jej tutaj użyć, ale nie pomyślałam o najważniejszym! W tamtych czasach nie było telefonów komórkowych! Pomińmy to, nagnijmy rzeczywistość i uznajmy, że były, ok? =^.^=
Jeszcze raz przepraszam. Serio.
I MAM PROŚBĘ.
Czy znacie kogoś, albo sami umielibyście przetłumaczyć jedno zdanie na japoński uproszczony? Jedno, potrzebuję, bo z tłumacza, to wiadomo...
XD
Teraz przygotowuję się do wyjazdu w góry i informuję was, że przez przynajmniej dwa tygodnie nie będzie nowych postów. Niestety ;-;
Będę w Słowackim Raju i wejdę na Rysy od samego dołu! Nie mogę się odczekać...
Na pewno znajdę dużo weny tam, w górach X3
Chciałabym też kogoś poznać... :D
Nieważne.
Do napisania!
Lunaris



poniedziałek, 14 lipca 2014

Rozdział 16.

Wiecie, że komentarze pomagają koledze Wenowi? Cieszyłabym się, jeśli zostawialibyście po sobie ślad!
Czytam-komentuję. 

Szczerze? Remus nie mógł się doczekać, żeby wyjść na dwór z Megan. Nie, dlatego, że mu się podobała, czy coś (żebyście sobie nic nie pomyśleli), tylko po prostu. Nigdy, nigdy nie był z nikim na dworze. Bo i z kim? Nikt go nie lubił. A zresztą, nawet gdyby, mieszkał przecież w domu znajdującym się praktycznie w lesie. Przechodziła tutaj polna droga, ale i tak nikt nią nie chodził. Po co komu iść aż tutaj, skoro nikt nie przyjaźnił się z Lupinami? 
         Jego mama siedziała w salonie i czytała gazetę, a on był na podwórku. Siedział na drzewie i patrzał na mamę przez okno. Była taka spokojna, chociaż przybyło jej zmarszczek, schudła i miała więcej siwych włosów. Jego tata też zmizerniał, ale teraz znowu go nie było. Musiał wyjeżdżać na wizytacje do innych krajów, jako delegat z angielskiego Ministerstwa Magii. To było z jednej strony uciążliwe, ale z drugiej… Dzięki temu dużo zarabiał. Kupili sobie nawet telewizor, a jego mama w końcu miała pieniądze na leki dla siebie. Bardzo się cieszył.
         Siedział na drzewie i rozglądał się. Jutro pełnia. Potem spotka się z Megan. Potem napisze do chłopaków (w tym Damiena i Ericka). Potem – razem z mamą – zrobią mini przyjęcie niespodziankę dla taty, który wraca w następny piątek, czyli dokładnie za tydzień. Tak, już nie mógł się doczekać. Hope obiecała, że podczas pełni pójdzie do lasu, aby pozbierać ulubione kwiaty taty, które najpiękniej kwitną właśnie w tej kwadrze księżyca. W czwartek zrobią ciasto, babeczki i kilka dań, które tata uwielbia. Remus bardzo cieszył się tą wizją przyszłości. Spędzi z mamą dużo czasu. Uśmiechnął się do własnych myśli i zeskoczył z drzewa.
- Panie Lupin, jeszcze zrobi pan sobie krzywdę! – Powiedziała jego mama, podchodząc do niego.
- Dobrze wiesz mamo, że nic mi się nie stanie – uśmiechnął się.
- A poudawać zatroskanej mamusi nie mogę? Trochę mi żal, że nic ci się nie dzieje, bo nie mam po co się o ciebie martwić, a i tak to robię – usiadła na ławce obok drzewa, a Remus do niej dołączył.
- Jesteś przewrażliwiona, mamuś – pocałował ją w policzek.
- Może, ale się denerwuję. Martwię się o ciebie…
- Dlaczego? Poradzę sobie. Przeżyłem już trochę, chociaż mam dopiero czternaście lat.
- Już masz czternaście lat… Merlinie, jeszcze niedawno byłeś taki malutki… Uczyłam cię gotować… Pamiętasz jak tata uczyć cię rzeźbić w drewnie? Skaleczyłeś się wtedy w palec i przybiegłeś do mnie z płaczem mówiąc, że drzewa są niedobre, nie lubią cię i cię biją. – Uśmiechnęła się.
- Byłem dziwny – stwierdził Remus, także się uśmiechając.
- Albo, jak miałeś dziewięć lat i uznałeś, że chcesz iść nad jezioro, pomimo, że była dwudziesta. Tata się śmiał, ale poszedł z tobą, a ty po chwili wybiegłeś z wody przerażony.
- W wodzie jest dziwnie, jak jest już późno… - Chciał się wytłumaczyć, ale jego mama zaczęła się śmiać.
- To samo powiedziałeś wtedy, tylko dodatkowo płakałeś.
- Czy jedyną rzeczą, jaką potrafiłem zrobić, było płakanie?
- Nie, oczywiście, że nie! Bardzo ślicznie śpiewałeś i szybko uczyłeś się słów piosenek. Zostało ci to do teraz. – Spojrzała na niego, dotykając jego policzka. – Mimo wszystko, cieszę się. Chyba jednak dobrze cię wychowaliśmy. Jesteś przystojnym, mądrym i miłym chłopcem.
- Oj mamuś! Przestań tak mówić!
- Jak?
- W ogóle wspominać i zalewać mnie komplementami – odwrócił wzrok, uśmiechając się. – Emm…
- Tak? - W poniedziałek chciałbym wyjść na dwór… Mogę?
- Z kim? – Jego mama była zaskoczona. No tak, chyba jeszcze nigdy nie wychodził z kimkolwiek.
- Z koleżanką. Megan Night – zastanawiał się, co jego mama…
- Twoja dziew… - zaczęła z konspiracyjnym uśmiechem na ustach.
- Nie! – Zaczerwienił się. – Nie. Po prostu się przyjaźnimy!
- Okay, okay… Nie wnikam… - uniosła ręce. – Możesz iść, jasne. Ale poczekaj, jak ona ma na nazwisko?
- Night.
- Znam jej ojca, jest lekarzem. Leczył mnie.
- To jej opiekun. – Powiedział smutno.
- Opiekun? Co się stało z jej rodzicami?
- Nie żyją – mówił takim głosem, jakby informował mamę o pogodzie, albo podawał czas.  - Przykre.
Chwila ciszy.
- Chodźmy do lasu. Może znajdziemy jakieś rośliny. – Wstała i wyciągnęła do niego rękę. – Widziałeś, jak urosła ta,
którą mi wysłałeś? – Wskazała na coś, co wyglądało jak bluszcz i pięło się po ścianie ich domu.

„[…] Wilkorosty nie lubią ludzi. W ogóle nie lubią żadnych istot poza wilkami i tylko obok wilków rosną najlepiej. W naszych warunkach potrafią dorosnąć do trzech metrów wysokości, podczas gdy w naturalnym środowisku, nawet do ośmiu. „

- Wygląda ślicznie, nie sądzisz, mamo? – Zapytał.
- Tak. Masz rację.
Skierowali się, więc w stronę lasu. Było spokojnie. Remus lubił spokój, bo tak rzadko go miewał.
         Szli leśną drogą czując zapach lasu i słysząc śpiew ptaków. Tak, definitywnie Remus to uwielbiał. Takie mile spędzanie czasu z mamą było dla niego niesamowite. Co chwila śmiali się z czegoś.
- Zobacz – szepnęła jego mama, wyciągając rękę.
Kilka metrów od nich stał duży jeleń, łania i kilka małych jelonków. To wyglądało uroczo i nawet Remus, który nie za bardzo lubił takie słodkie określenia, nie potrafił znaleźć innego słowa, żeby to opisać.
         Odeszli powoli od mieszkańców lasu i skierowali się w przeciwną stronę. Szli pewnie z racji tego, że Hope znała ten las jak własną kieszeń, a Remus, jako wilkołak był świetnie obeznany w terenie.
- Mamo, tu gdzieś jest dyptam – powiedział.
- Skąd… - zaczęła Hope, ale po chwili przypomniała sobie o wyostrzonych zmysłach syna. – Gdzie dokładnie?
Remus wziął głęboki wdech i wskazał na małą polankę po ich prawej stronie.
- Idziemy – jego mama entuzjastycznie pociągnęła go za rękę.
Doszli do polanki i ich oczom ukazał się dywan z dużych, różowych kwiatów. W Remusa uderzył mocny balsamiczny zapach, był tak intensywny, że przyprawiał go o wymioty.
- Pójdę poszukać czegoś jeszcze… - powiedział, wycofując się.
- Dobrze, tylko uważaj – Hope się uśmiechnęła.
         Chodził pewnie po lesie, co jakiś czas nasłuchując, co się dzieje z jego mamą. Zawsze, kiedy wychodziła do lasu, martwił się o nią. A teraz nie było wiatru, więc każde silniejsze zwierzę mogło ją spokojnie i bez problemu wyczuć. Myśląc zwierzę, miał na myśli nienaturalnie wielkiego wilka, spragnioną pijawkę, napalonego diabła, albo zbłąkanego świętego. Tak, Remus dobrze wiedział, że wilkołaki, wampiry, demony i anioły uwielbiają ten las. Bo był przecież idealny. Gęsty, ciemny i daleko od osad ludzi. Rzadko kiedy ktoś tu chodził. Po prostu świetne miejsce spotkań dla nadnaturalnych.  Przeszedł go dreszcz obrzydzenia.
- Nigdy nie będę taki jak większość tych… Zwierząt – powiedział do siebie, przecierając twarz dłonią.
Ja już tak o nadnaturalnych mówimy…
Usłyszał coś. Coś… A może kogoś?
Wszedł na najbliższe drzewo i starał się jak najciszej oddychać.
- Nigdy! To jest obrzydliwe – usłyszał kobiecy głos.
- Przesadzasz Annabeth. Krew, to krew – tym razem męski, niski.
- A ja myślę, że nie. Piłeś kiedyś krew ludzką? – Kolejny męki głos, tym razem trochę wyższy.
- A po co? Nie jestem wampirem, tylko aniołem, jeśli nie zauważyłeś. Zresztą, po co tobie pić krew, wróżko?
- Nie mów tak do mnie. Przyczepiasz się, bo jestem elfem – Chyba się wkurzył.
- Od elfa, już blisko do irytującej wróżki, więc nie jest to bezpodstawne, Benjaminie – inny kobiecy głos. Niższy.
- Zamknij się Lilith.
Wysoki kobiecy głos należy do niejakiej Annabeth, czyli wampir. Elf ma na imię Benjamin. Ta ostatnia Lilith. A może to tylko przezwisko?
- Jasne. Ja piłam krew ludzką i zwierzęcą też. Ludzka jest o wiele lepsza. – Powiedziała Lilith.
- Po co piłaś krew? – Znowu ten niski głos. – Demony nie muszą…
- No i co? Jesteś bardzo wkurzający jak na anioła, Dave.
I kiedy Remus dopasował imiona do głosów, pojawili się pod drzewem, na którym siedział. Ich zapachy były tak różne, że od ich wdychania zakręciło mu się w głowie, ale na szczęście nie stracił równowagi.
- Co tutaj tak śmierdzi? – Zapytała Lilith. Była wysoką brunetką z bardzo kobiecymi kształtami.
- Psem. Wilkołakiem – wypluł Benjamin. Miał czarne włosy i łagodne rysy twarzy. No i szpiczaste uczy.
- Fu – podsumowała Annabeth. Jej długie blond włosy, sięgały prawie pasa, co sprawiało, że wyglądała na niższą, chociaż już i tak była niska.
- Tutaj przychodzi wiele nadnaturalnych. Nie dziwcie się – powiedział Dave, który miał mysie włosy i bardzo blade usta. Jak to anioły.
Po co tutaj wszedłem? Teraz nie ucieknę…
Załamał się. No i dodatkowo coś poczuł – swoją mamę.

O nie! Nie! 
- Mamo! Nie idź tu! – Mówił w jej głowie - Nie! Błagam, ni…
Nie zdążył, a raczej ona nie zdążyła niczego zrobić, bo weszła w pole ich wzroku i – co gorsza – węchu. 
- Kto to? – Zapytała Annabeth.
- A skąd mamy wiedzieć?! – Powiedział Dave z wyrzutem.
Lilith wstała i spojrzała na Hope.

- Nie patrz jej w oczy, to demon, mamo! 
Posłuchała.
 - Kim jesteś? – Zapytał Benjamin, podchodząc do jego matki.
- H-hope – powiedziała.
- Nazwisko?
- Lupin.
- Staraj się nie wsłuchiwać w jego głos. Elfy potrafią oczarować samymi... Słowami.
Hope zamknęła oczy. Teraz stała przy niej cała ich czwórka.
 - Co by z tobą zrobić… - zastanawiał się Dave.
- Róbcie z nią, co chcecie. Ja się już napiłam. – Stwierdziła Annabeth, odchodząc od nich.
- Ja nie będę marnować energii. Nie chcę – powiedziała Lilith.
Świetnie. Zostawcie ją z dwoma napalonymi zwierzętami. Tak. 
Nie pomyślał nawet o konsekwencjach. Zeskoczył z drzewa, lądując na ugiętych nogach. Czuł jak złość się w nim wzbiera, bo zobaczył, jak Benjamin całuję jego mamę w szyję, stojąc za nią. Dave stał przed nimi, a demon i wampir poszły gdzieś. Przynajmniej ma je z głowy. 
 - To dlatego tak tu śmierdzi psem! – Krzyknął Dave, patrząc na niego.
- Zostaw ją, wróżko – powiedział Remus, wiedząc, że to określenie zdenerwuje Benjamina.
- Dlaczego? Wybrałeś ją sobie za cel? No tak, przecież niedługo pełnia… Wilkołaki przed pełnią są podniecone… - opowiedział, odchodząc od jego mamy, która stała przerażona, nie mogąc się ruszyć.
- To moja mama głupku – powiedział przecierając twarz dłonią.
- Oh, synalek się znalazł – teraz ci dwaj stali obok niego.
Dave uśmiechnął się okropnie, a Benjamin podszedł do niego tak blisko, że Remus czuł jego oddech na sobie. Wtedy się zaczęło. Ale tak jak przy Lucjuszu i Bellatrix się powstrzymywał, tak teraz nawet nie próbował. Po prostu pozwolił wilkowi zawładnąć nim. Przemienił się z głośnym wyciem.
         Wilk miał jeszcze lepsze zmysły. Spojrzał na elfa i anioła. Ten pierwszy chciał go uderzyć, ale nie pozwolił mu. Wgryzł się z jego ramię i przewrócił go. Stał nad nim, trzymając jego ręce łapami. Uderzył go w twarz i Benjamin zemdlał. W tym samym czasie rzucił się na niego Dave. Ale tak samo jak poprzednik, nie zdążył nic mu zrobić.
- Rem… - usłyszał niedokończony wrzask mamy. Spojrzał na nią i zobaczył jak Annabeth wbija kły w jej szyję, a Lilith śmieje się głośno. Podbiegł do niej i jednym uderzeniem odciągnął ją od Hope. Potem krótkie ugryzienie i po sprawie. Został demon. Przez przypadek spojrzał jej w oczy.
- Przemienisz się z powrotem w człowieka. Już.
Zrobił to, co Lilith mu kazała. Dopiero teraz to zauważył. Ona była piękna! Idealna figura, śliczne oczy, melodyjny głos… Wszystko stanowiło niesamowitą całość. Złapała go za kołnierz koszuli i przyciągnęła do siebie. Jego mama zemdlała już kilka sekund temu.
                Lilith wpiła się w jego usta, a on nie protestował. Przecież tego właśnie pragnął. Objął ją w pasie i przyciągnął do siebie bliżej. Smakowała idealnie.
- Lupin, idioto! Zostaw ją, to przecież demon! – Usłyszał czyjś krzyk i oderwał się od jej ust. Megan.  
- Oh, nie przerywaj – powiedziała Lilith. Dotknęła szyi Remusa i pocałowała ją. On tylko przymknął oczy.
- Remus! Obudź się! Remmy…
Wtedy oprzytomniał. Odepchnął od siebie demona i przy okazji mocno pociągnął ją za włosy. Jęknęła z bólu i przewróciła się. Megan kopnęła ją w plecy z impetem, a gdy straciła przytomność, podeszła do Remusa i zaczęła nim szarpać.
- Co ty robisz?! Jak mogłeś dać się tak łatwo?! Głupek! – Puściła go. – Zabierajmy się stąd. Weź swoją mamę na ręce i chodź.
Remus był zbyt zdezorientowany i oszołomiony, więc wykonywał polecenia Megan jak robot. Szybko doszli do jego domu. Megan była… Szybka. Znowu to zauważył. Weszli do środka, Remus położył mamę na sofie. Obudziła się od razu, zerwała się i przytuliła Remusa, łapiąc go za szyję.
- Nic ci nie jest, kochanie – powiedziała z ulgą. Objął ją.
- Nic… - jego głos był… Dziwny. Hope pocałowała go w policzek i zwróciła uwagę na Megan.
- Dzień dobry… - bardziej zapytała niż powiedziała.
- Dzień dobry, pani Lupin. – Megan uśmiechnęła się i wyciągnęła rękę – Megan Night.
- Ah, to ty! Z tobą Remus miał iść na dwór, prawda? – Zapytała, z uśmiechem ściskając jej dłoń.
- Tak, proszę pani.
                Chwila rozmowy i już siedział z Megan w ogródku, pijąc mrożoną kawę.
- Jak ty się znalazłaś w tym lesie? – Zapytał z wyrzutem.
- Powinieneś się cieszyć, gdyby nie ja… Nie chcę wiedzieć, do czego Lilith by się zmusiła.
Nie mógł w to uwierzyć. Megan go uratowała. Megan… Nie wiedział, dlaczego, ale miał przeczucie, że nie jest w stu procentach normalna.




Witam po dość długiej przerwie!
Czy mi się tylko wydaje, czy ta czcionka się zmienia?
Kopiuj z worda... Tragedia.
Jestem zła na pewną osobę, ponieważ miało być dzisiaj bardzo miło, ale wyszło jak wyszło i siedzę w domu nudząc się.
Przykro.
No dobra, nie przynudzam, tylko żegnam was i do napisania!
Lunaris  





poniedziałek, 7 lipca 2014

Nominacja? :o

Podglądacze!
Pewna kochana osóbka (tak, tak, to Ty Nimfadoro Riddl-Tonks) nominowała mnie do Versatile Blogger Award! Czy tylko ja jestem zdziwiona tymże faktem? :o Uwielbiam Cię i dziękuję! ;)
Będąc nominowanym do Versatile Blogger Award należy:
1. Podziękować nominującemu;
2. Pokazać nagrodę Versatile Blogger Award na swoim blogu;
3. Ujawnić 7 faktów o sobie;
4. Nominować 7 (lub więcej) blogów;
5. Poinformować o tym fakcie autorów nominowanych blogów

Także ten, 7 faktów o mnie :3
1. Uwielbiam być sama. Może nie jestem samotniczką, ale uwielbiam siedzieć sama i przez to mówię, że "ładuję baterię samotności", przez co kilkoro moich znajomych się ze mnie śmieje :D
2. Pomimo iż oglądałam tylko kilka, uwielbiam anime.
3. Jestem nienormalna na punkcie gejów ( chociaż żadnego geja nie znam) i yaoi, przez co kilka osób zawsze na mnie krzyczy.
4. Piszę własną książkę fantasy
5. Jestem directioner, ale słucham różnej muzyki; od rapu po rock i R&B
6. Mam marzenie, żeby wyjechać w wakacje na kolonię, bo bardzo chcę poznać nowych ludzi, ale jakoś jestem zbyt nieśmiała żeby to zrobić :/
7. Szczerze - jestem nienormalna X3

Nominuję:
1. Lily Evans - Labirynt miłości Lily Evans 
4. Nimfadora Riddl-Tonks - Wspomnienia Bellatrix 
5. .A. Moony - "Będziemy na tyle silni, na ile będziemy zjednoczeni i na tyle słabi, na ile podzieleni."

I niestety to tyle, bo więcej nie czytam na tyle regularnie, żeby móc je tutaj umieścić :/
Nie jestem jakąś mega readerką (what?) blogów, więc cóż...
Nowy rozdział pojawi się niedługo ;)

Lunaris

wtorek, 1 lipca 2014

Rozdział 15.


Siedzieli na sofie w Pokoju Wspólnym, kiedy Lily podeszła do nich z pytaniem, czy przypadkiem nie widzieli jej różdżki. Oczywiście powiedzieli, że nie, bo niby skąd i dlaczego... Potem pan Potter-pomocny krzyknął, że znalazł zgubę i oddał ją właścicielce, która rzuciła mu się na szyję z wdzięcznym "Dziękuję ci!". James był w siódmym niebie. Śmiali się z niego. Ale przecież sami pomagali chować tą różdżkę.

***

Byli na błoniach. Ta część rodziny Black, która nie zbezcześciła swego rodu, siedziała niedaleko nich. Jakieś pięć, może siedem metrów od nich. Zadziwiająco blisko. Jeszcze skażą się jakąś przeciętnością, albo czymś tam... Wracając. Peter śmiał się z żartu, który powiedział Syriusz

- Wiecie na jakiej zasadzie w mojej rodzinie wybiera się mężów dla córek? - Zapytał.

- Nie - mruknął Jim.

- Im głupszy, brzydszy i bardziej lalusiowaty, tym lepiej. - Skończył i spojrzał wymownie w stronę Lucjusza Malfoya i zawieszonej na jego ramieniu Narcyzy Black. Wtedy było okropnie. Znaczy, zależy dla kogo. I z której strony by patrzeć. Malfoy wstał i podszedł do nich. Najwyraźniej usłyszał żarcik Syriusza. Kilka uwag na temat jaki to jego kuzyn jest głupi, a potem krótki wywód młodego Blacka-gryfona o tym, że to, co powiedział, wcale nie było o nim. Wcale, takie sarkastyczne wcale. Pobili się, oczywiście przyjaciele stanęli w obronie Syriusza. No i dostali szlaban. Jeden dzień czyszczenia toalet.
W taki sposób stracili wolną niedzielę.
A zakwasy w poniedziałek były wręcz... Wręcz... Wręcz... Nawet nie mam przymiotnika, żeby powiedzieć jakie one były, takie wręcz. 

***

Śniadania w Wielkiej Sali nigdy nie są nudne, bo zawsze coś się dzieje. Tak, wtedy też tak było. Remus napisał krótki liścik i podpisał się jako R.L. Zabawne, że te inicjały nawet do niego pasowały. Ale nie, nie były jego. Chodziło o Rudolfa, oczywiście. 

Peter podrzucił tę kartkę do stołu ślizgonów. 

Syriusz 'rozmawiał' z Bellatrix i zmusił ją, by usiadła na miejscu, gdzie na talerzu owa karteczka leżała. 

James przypadkowo zderzył się z Lestrange, kiedy 'wychodził' z Wielkiej Sali i 'wmówił' mu, że to rzeczywiście on napisał tę kartkę. 

Bella w tym czasie zdążyła na spokojnie przeczytać liścik, w którym to Rudolf mówi, jak bardzo chciałby ją pocałować, jak wyobraża sobie ich związek...

No i jak biedaczysko podszedł do niej, musiał szybko się wycofywać, ponieważ Bellatrix była bliska rzucenia na niego jakiegoś cruciatusa, albo innej avady. 

Nikt nie domyślił się, że maczali w tym palce akurat oni. 

***

Nikt nie wiedział. 

Nikt. 

A przynajmniej tak miało być. 

Jedna osoba się domyśliła, że wszystkie te dziwne rzeczy zaczęły się dziać akurat w tym roku. Kiedy przyleźli sobie tutaj Black, Potter, Lupin i Pettigrew. Kiedy wparowali z zamiarem opanowania szkoły. Może nie wszyscy świadomie z takowym zamiarem, ale jednak z zamiarem. 

Hagrid. 

Tak, on wiedział. 

I kiedy przyszli do niego pogadać, nazwał ich tak dziwnie. 

Jak? Huncwotami.

Huncwoci. 

Huncwoci. 

Przecież to tak świetnie brzmi! A jak wpada w ucho!

Dziękowali mu chyba przez miesiąc. 

Od wtedy tak się nazywają. Jim, Syri, Remmy i Pete. 

Huncwoci. 

***

Czyż nie jest to świetne? Że wszystko tak się ułożyło?
Jak sen. Jak coś, co nigdy nie miałoby prawa się wydarzyć, ale jednak się wydarzyło. Jak paradoks.
I to było dla Remusa tak bardzo nieprawdopodobne, że na prawdę myślał, że to był sen. Ale jednak po chwili zaczął się śmiać z własnej głupoty. Jest starszy o dziesięć miesięcy i nie może ich cofnąć.
Z resztą... Nawet gdyby mógł, nie zrobiłby tego.
Tak bardzo dziwne uczucie, które go wypełniało... To, że ma przyjaciół.
- Kurcze, przecież miałem być samotny! - Powiedział z szerokim uśmiechem.
A teraz siedział w swoim pokoju, w którym tyle rzeczy miało miejsce...
Greyback,  pierwsza pełnia... Bo przecież na początku nie mieli piwnicy. Z piwnicą w ich domu jest tak, jak z Wrzeszczącą Chatą w Hogsmeade. Dla niego.
Dumbledore... Tak, to chyba jedno ze szczęśliwszych wspomnień z tego pokoju. Chociaż jest jeszcze kilka wspomnień z jego rodzicami. Kiedy przychodzili tutaj i przytulali go na dobranoc. No i kiedy przychodzą tutaj, żeby pograć z nim w gry planszowe. Tak, z rodzicami łączy go niewyobrażalna więź.
Ale teraz akurat siedział sam i przypominał sobie swoją pierwszą klasę. I niestety do głowy wpadło mu wspomnienie z końca roku. Z peronu.

***

Pożegnali się już i każdy poszedł w stronę swoich rodziców. Pet do mamy. Była chudziutka tak jak on, nawet na twarzy, miała blond włosy, opadające falami za ramiona, zielone oczy i duże usta. Była dość blada. Przytuliła syna, a on powiedział coś do niej, po czym wskazał na swoich przyjaciół. Pewnie chciał, żeby mama ich zobaczyła. James podszedł do rodziców. Przytulił mamę, która miała takie same oczy jak on i podobny nos. Była tylko trochę wyższa od syna. Miała miły wyraz twarzy. Potem przywitał się z tatą, którego włosy były identyczne jak te jamesowe. To był wielki człowiek. Wysoki i dobrze zbudowany. Jim uśmiechnął się i także pokazał swoich przyjaciół rodzicom. Remus także podszedł do wytęsknionej rodziny. Mama od razu go przytuliła i uśmiechnęła się. Znowu schudła i ma więcej siwych włosów. Martwiła się o niego. Tata przywitał się z nim i zaczął wypytywać o szkołę. Wtedy Remus zobaczył Syriusza. Myślał, że przyjaciel koloryzował; że tak naprawdę ujrzy wesołą, chociaż w miarę wesołą rodzinę. Ale nie. Ojciec stał prosto, na baczność i patrzał srogo na syna. Matka złapała go za rękę tak mocno, że jej paznokcie wbiły się w skórę Syriusza. Skrzywił się. Powiedział kilka słów, a jego ojciec bardzo się zdenerwował. Remus słyszał. Zaczął go wyzywać i zagroził, że go wydziedziczy. Syriusz nigdy nie był pokorny, nawet wtedy, ale przestraszył się. Tak, strach był w jego oczach. Pan Black ostentacyjnie pogładził swój skórzany pasek.
Aluzja zrozumiana.
Będzie bolało. 


***

Potrząsnął głową próbując odrzucić to wspomnienie. Nie chciał wiedzieć, co stało się w domu państwa Black. Nie chciał, ale i tak się dowie. Syriusz się wygada. Na pewno.
Siedział na swoim łóżku i cieszył się z tego, co stało się w tym roku. To był najlepszy rok dla Remusa. Żaden nie będzie lepszy. Bo początek czegoś tak niezwykłego musi być godny zapamiętania.
Zadzwonił jego telefon. Dostał go od rodziców (po krótkiej "kłótni", że nie jest mu potrzebny i, że wydali na niego pieniądze).
- Słucham?
- Cześć Remus! - Usłyszał głos Megan.
- Megan? Coś się stało? - Zapytał.
- Nie, tylko mi się nudzi... Gdzie ty mieszkasz? Dlaczego tego nie wiem?! No?! Czemu?! - Tak bardzo było słychać, że udaje to zbulwersowanie.
- Oh, wybacz... Nie bij... - powiedział łamiącym się głosem. - Ja na obrzeżach Forks*
- Serio?
- Nie. Na żarty... - przetarł twarz dłonią.
- Bo ja - ostatnie słowo powiedziała dumnie - mieszkam w Forks - "w" podkreśliła.
- Serio? - Zapytał przejęty.
- Nie. Na żarty - powiedziała triumfalnie.
- Ojej... No dobrze, wybacz! To kiedy się spotkamy?
- A kto powiedział, że chcę się z tobą spotkać? - Jej głos był tak przekonujący, że Remus na prwadę uwierzył, że nie chce go widzieć.
- A... - zaczął.
- Merlinie! Przecież żartuję! Możemy w tę sobotę.
W pełnię księżyca? Nie...
- Wiesz, a może w poniedziałek? Bo jadę z rodzicami do cioci - wymyślił na poczekaniu.
- Dobrze, może być. Mi pasuje.
- No to, do poniedziałku.
- Do zo - powiedziała, rozłączając się.
Przez to przypomniał sobie o pełni za dwa dni.
I wspomnienie tej płaczącej Megan, wyglądającej jak dziecko, które nie wie, co robić, nawiedziło go.
***
Kiedy siedzieli tam, nad jeziorem i patrzyli jak kwiatek ze zdjęciem odpływa, Remusowi zrobiło się bardzo żal Megan. Przecież to takie niesprawiedliwe! Dlaczego jej rodzice nie żyją?! Tak nie powinno być!
Cieszył się i to bardzo, że Syriusz ją przytula. Że nie jest sama, że ma ich. 

Po chwili on, Jim i Pet wpadli na ten sam pomysł. Podeszli do Megan i Syriusza, i usiedli blisko nich. Megan tak bardzo płakała. Tak mocno... Potem, nagle, uspokoiła się i spojrzała na kwiatek. Wstała szybko (Remus dziwił się, dlaczego nie zakręciło jej się w głowie?) i wzięła dość duży kamyk z ziemi. Rzuciła go w jezioro ze złością i spływającymi po twarzy łzami. Miała całe rozmazane oczy.
- DLACZEGO?! - Krzyknęła głośno i upadła na kolana. Każdy z nich był już mocno przemoczony. Remus podszedł do niej, bo wiedział, że tylko on wytrzyma, jeśli Megan zacznie go bić. I nie mylił się. Gdy tylko ją objął zaczęła bić go po klatce piersiowej. On nawet się nie skrzywił. Robiło się już ciemno, a oni nadal siedzieli w deszczu. Potem, kiedy było już dobrze po ciszy nocnej, wrócili do Pokoju Wspólnego. Później chłopaki dziwili mu się, jak mógł w ogóle nie krzywić się, kiedy go biła. On powiedział, ze smutnym uśmiechem, że jest odporny no ból.
Kilka dni po tym wydarzeniu chłopcy byli chorzy i dziękowali Megan, bo nie musieli chodzić na lekcje. Remus nie mógł chorować, a Megan... Ją też ominęło. 

***
Pamiętał to dokładnie. I cieszył się. Cieszył się, że ma przyjaciół.. Nie tylko chodziło o Syriusza, Jamesa czy Petera. Ale także o Damiena, Ericka, Megan i Dorcas. Oni też byli jego przyjaciółmi.
Więc Greyback się mylił.
- I co teraz mi powiesz? - Krzyknął; był sam w domu. - Nic! Nie miałeś racji Fenri... Fenrir... - przypomniał sobie kartkę ze świąt. Rzucił się po nią. List.
Tęsknię.
I mam nadzieję, że w Hogwarcie Ci się podoba.
Tęsknię. 
F.G.



- Jak mogłem tego nie zauważyć?! Jak mogłem nie zainteresować się tym, kto to przysłał?! - Krzyczał. Był wściekły. - Dlaczego on mnie prześladuje?! Co ja mu zrobiłem?!
Przypomniał sobie słowa, które kiedyś od niego usłyszał. Już nawet nie pamiętał kiedy.
" - Będę cię gonił. A wiesz czemu? Bo jesteś jakiś inny. Wszyscy się załamują i odseparowują, a ty próbujesz pokazać, że można żyć normalnie nawet, jako wilkołak" - dotknął wtedy policzka Remusa i uciekł.
- No... Bo... Można żyć normalnie, będąc wilkołakiem. Tylko wy wszyscy nie chcecie tego zrozumieć. - Powiedział głosem małego dziecka, które zrobiło coś złego i teraz chciałoby przeprosić.
Oj jak bardzo takie myślenie kiedyś go pogrąży. Oj, jak bardzo...
Usiadł z powrotem na łóżko i patrzał, jak Nów wlatuje przez okno. Sowa usiadła przed nim i dziobnęła go przyjacielsko w nogę. Przecięła mu skórę, ale po chwili rana się zrosła.
- Jestem pewien, że można żyć normalnie - dotknął skóry w miejscu, gdzie powinna być rana.
Nadal mówił głosem dziecka. I czuł wzrastającą w nim frustracje, ale ignorował ją. Po co się denerwować? Przecież to nielogiczne i tylko marnuje nam czas. A sekund zmarnowanych na zapadaniu się w złość nie przywrócisz, oj nie.
Z nudów zaczął bawić się ze swoją sową. Nów uciekał, a Remus próbował go złapać.
Po godzinie sowa wyleciała przez okno w poszukiwaniu myszy. Patrzał na nią przez chwilę, a potem zwrócił uwagę na dwoje oczu w lesie. Miodowych oczu. Miodowych.  
Przestraszył się i to bardzo. I jeszcze bardziej zdenerwował, ale to było mniej ważne.
Skulił się pod oknem i złapał za włosy.
- To nie on. To nie jest on! Nie! Nie! - Krzyczał jak oszalały, kiwając się na boki. - Nie!
Gdy wyjrzał ponownie, oczu nie było. Ale frustracja pozostała. O wiele silniejsza od tej wcześniejszej. Nie do zignorowania.
Bo to nie mógł być on. Przecież... Nie, to na pewno nie był on.
Nie. Nie. Wydawało ci się. Nie. 
Przekonywanie samego siebie nic nie dało i złość wygrała.
Wybiegł z domu już bez koszulki.
- Remus! Gdzie idziesz, kochanie? - Zapytała jego mama, idąc z tatą za rękę.
Kilka sekund za późno zapytała.
Już zmieniał się w wilka, a rodzice stali przerażeni. Nigdy nie widzieli, jaki syn się przemieniał. Ale on ich nie zauważył. Chociaż, może nie chciał ich zauważyć? Bo przecież na pewno ich wyczuł...
Spojrzał na nich. Poza pełnią, podczas przemian zachowywał świadomość w stu procentach.
Podszedł powoli, o dziwo jego rodzice nie bali się. Przetarł głową (łbem?) rękę mamy, a potem spojrzał na tatę. Jako wilk był prawie tak wysoki jak mama.
- I tak można żyć normalnie- pomyślał, nadal patrząc w oczy tacie.
Nie Remusie. Nie można. 



*Wybaczcie za ten Zmierzch, ale nie miałam pomysłu na miasto. Mam nadzieję, że mnie nie zabijecie. :)

Wąchacze! Co tam u was?
Jeszcze zanim cokolwiek to: Moglibyście łaskawie komentować, bo jak wchodzę w statystyki danego  rozdziału to jest po 30-40 wyświetleń, ale komentuje tylko Lily Evans (której za to bardzo dziękuję). :/
Tak, pierwsza klasa już minęła (Remusowi i mnie też XD), więc myślę, że drugą pominę. Co o tym sądzicie? Pomijamy drugą i lecim do trzeciej? Bo w trzeciej będzie trochę więcej wydarzeń... To jak? ;)
Wiecie co? Widziałam takie ciekawe zdjęcie:
Pani Rowling i kilku innych pisarzy z zaznaczonymi stronami w książkach, gdzie był opis śmierci
I podpis:
"Bo my pisarze, jesteśmy najlepszymi zabójcami"
Ja też, do mojej książki wprowadzę taką postać, tylko po to, żeby potem ją zabić XD
Normalne? Nie sądzę :P
Okay, nie przynudzam, tylko żegnam was.
Do zo ;3
Lunaris
Ps. Ten rozdział ma dokładnie 1975 wyrazów i mieści się na 6 stronach w wordzie. Nadal nie wiem, czy taka długość jest dobra czy nie. Co o tym sądzicie?