Siemka Wąchacze!
Rozdział jest uczczeniem nowego szablonu, a jest krótki... Bo jest mi przykro. Bo jest mało komentarzy, a niby 12 obserwatorów i niby ponad 8000 wyświetleń. Tylko co z tego, skoro bez moich odpowiedzi są po trzy komentarze? Nie liczę tych, które wymuszam na koleżankach (wiem, że nie chce wam się komentować, a jednej z was nawet czytać). Więc cóż, rozdział krótszy, chociaż i tak mi się nawet podoba.
A co sądzicie o szablonie? Świetny, nie? * .*
Czytajcie i komentujcie! Rozdział dosłownie na pięć minut. Ale wiadomo.
Trochę informacji odnośnie wszystkiego znajdziecie w bocznej kolumience. Jakby ktoś coś tam ten. XD
_________________________________________________________________________________
Za dużo informacji. Za dużo nadnaturalnych jak na jeden raz.
Peter był wręcz skonfundowany tym wszystkim, co powiedziała im profesorka. Za dużo jak na jedną lekcje i jak dla niego. Zawsze żył w przekonaniu, że nadnaturalni są... No inni. Nie tyle, że trzeba ich zabijać. Ale są inni. A tu nagle pojawia się pani Auditore i mówi te wszystkie rzeczy. Nie potrafił tego zrozumieć. Poza tym, Syriusz po tej lekcji powiedział, że coś zrozumiał i, że muszą porozmawiać. Nie byłoby to dziwne, ale powiedział to tylko do niego i Jamesa.
Usiadł - a w zasadzie opadł - na swoje łóżko i zakopał się w kołdrze. Nie lubił myśleć na takie mistyczne i okultystyczne tematy, bo zawsze sprawiało to, że czuł się źle. Teraz też tak było i bardzo go to irytowało. Położył się i nawet nie zdał sobie sprawy z tego, że zasnął.
***
- Gdzie on jest? - Zapytał zirytowany Syriusz.
- Tak go jest umawiać się z Peterem... - Burknął James.
Stali na korytarzu i czekali na swojego kolegę. Był wieczór, piątek. Niewiele osób wychodziło o tej porze z pokoi. Huncwoci zauważyli, że w piątek wieczorem wszyscy odsypiają i niewiele jest osób, które miały by ochotę błąkać się po zamku. Black westchnął.
- Bez nas on jest kompletnie nieogarnięty. Co on by zrobił, gdyby nas nie było?
- Umarłby - Sapnął Peter, opierając się o ścianę za nim. Biegł. - Zasnąłem! Przepraszam. - Wymamrotał.
Przyjaciele zaśmiali się cicho.
- Dobra, ważne, że przyszedłeś. - Powiedział Syriusz.
- Gdzie Remus?
Spojrzeli na niego głupio.
- Mówiliśmy, że go nie... - Zaczął James.
- Wiem. Dlatego pytam, czy wiecie gdzie jest. Żebyśmy go nie spotkali.
- Nie pomyślałem o tym... - Przyznał Black.
- Ha. A ja sprawdziłem. W zasadzie dowiedziałem się przypadkiem. Zostawił kartkę w sypialni. Jest w bibliotece i raczej szybko z niej nie wyjdzie. - Powiedział Peter tryumfalnie.
- To, po co robisz problemy?? - James zdenerwował się.
- Chciałem wam pokazać, że to nie jest bezpieczne i, że powinniście bardziej uważać.
Peter ostatnimi czasy stał się bardziej śmiały. Już nie chodził za nimi, ale teraz często droczył się z przyjaciółmi i brał żywszy udział w wymyślaniu żartów. Chłopcy przyjęli to z zaskoczeniem, ale także ze szczęściem. Cieszyli się, bo każdy z nich miewał czasem uczucie, jakby Peter był smutny. Jakby go nie doceniali. Tylko, że było inaczej. To on nie chciał nic mówić. A teraz to się zmieniło i każdy z nich miał tyle samo do powiedzenia.
- Dobra. - Syriusz machnął olewająco ręką. - Słuchajcie. Wywód Auditore o nadnaturalnych. Słuchaliście?
- Jak mógłbym nie - Powiedział Jim. - To było świetne, tym bardziej, że normalnie się o tym nie mówi.
Peter westchnął.
- Słuchałem. Ale nie lubię tych tematów.
- To będziesz musiał się do nich przyzwyczaić, bo będziemy w nich po uszy - Syriusz spojrzał prosto na niego.
- Dlaczego?
Pettigrew zastanawiał się, co jego przyjaciel znowu wymyślił i dlaczego nie chce, żeby Remus - najmądrzejszy z nich - brał w tym udział.
- Bo... Remus. Zauważyliście jego zniknięcia, jego rany, jego oczy, zwinność...
James zaczynał rozumieć.
- Ma wyczulone zmysły... - dodał.
Peter spojrzał na nich z lekka przestraszony.
- Chyba nie myślicie, że... No on nie... Czym niby?
- A na czyj temat wie tak wiele?
James spojrzał na przyjaciela zdziwiony.
- Wilkołaki... - wyszeptał.
Syriusz pokiwał głową.
- Tylko wiecie. Nie mamy jasnych dowodów, podstaw. Mamy tylko przypuszczenia. Musielibyśmy sprawdzić to dokładniej, porównać z tym, co zauważamy u Remusa... Nie możemy oskarżyć go o coś, co nawet nie jest pewne.
- Mądre to, Syriusz - powiedział Peter.
Black zaśmiał się.
- To była jedna z dłuższych i inteligentniejszych przemów, jakie wygłosiłem w całym życiu. Czyli to jest naprawdę ważne!
- Ale jeśli chcemy... Coś z tym zrobić, to trzeba będzie trochę poszukać. - Zauważył James.
- No i wypadałoby zadać sobie pytanie... Dlaczego nam nie powiedział - Odezwał się Syriusz, ponurym głosem.
Nastała niezręczna chwila ciszy, którą przerwał Peter.
- Ale czy wy byście powiedzieli? Boi się, że go nie zaakceptujemy. Jak większość społeczeństwa czarodziejów.
Syriusz pokręcił głową.
- Ale jesteśmy jego przyjaciółmi...
- Ja go rozumiem. Chce mieć normalne życie i nie wierzy w to, że można go akceptować - Powiedział dyplomatyczne James.
Syriusz westchnął. Nadal nie był zbyt przekonany.
- No to... Co chcemy zrobić? Na pewno przyda nam się profesorka Auditore.
- I biblioteka. - Jęknął Peter.
Każdy z nich lekko westchnął. Tylko Remus lubił bibliotekę. A im się to teraz nie przyda. Nawet wręcz przeciwnie.
***
Nie lubił czegoś nie rozumieć. Tym bardziej, jeśli chodziło o jego przyjaciół. Od jakiegoś czasu jego wszystkie myśli kręciły się wokół Remusa. Nie mógł zrozumieć, dlaczego nie powiedział im o tym. Dlaczego to ukrywał. Przecież to nie było aż takie straszne. Byli sobie tak bliscy, Syriusz myślał, że ufają sobie. Był zły na Remusa, chociaż jego przyjaciele tłumaczyli mu to, co kierowało Lupinem. Ale on i tak nie chciał przyjąć tego do wiadomości. Gryfoni są wierni i on też taki będzie. Oczywistym jest, że zostanie przy Remusie. Ale skoro ten nie ufał im na tyle, żeby wyznać prawdę, to czy będzie ufał w innych sprawach?
Z drugiej strony podejście do nadnaturalnych w ich czasach było okropne. Zrozumiałym więc było, że Remus bał się im powiedzieć. Wszyscy wiedzą, z jakiej rodziny pochodzi Syriusz. Blackowie są rodem z tradycjami. Z okropnymi tradycjami. Z bestialskimi tradycjami. Tylko tego na drzewie genealogicznym nikt nie dopisał. Bez problemu mógł sobie wyobrazić, jak zareagowałby jego brat, rodzice, kuzynostwo… Każdy z nich chciałby pozbyć się wilkołaków, wampirów i tym podobnych, z powierzchni ziemi. To rozumiał. Ale James i Peter? Przecież oni ani ich rodziny nie wykazywały szczególnej nienawiści do nadnaturalnych. Może Remus uważał, że każdy jest taki jak rodzina Blacków? Syriusz chciał to wiedzieć.
Postanowił odwiedzić profesorkę Auditore. Ona – z tego, co usłyszał na lekcji – znała się na nadnaturalnych. Dlaczego by nie sięgnąć do niej po radę? Szedł ciemnymi korytarzami, kompletnie nie zwracając uwagi na otoczenie. Zostały jeszcze dwie godziny do ciszy nocnej. Miał trochę czasu. Zresztą, cisza nocna nie obowiązuje Syriusza Blacka. Z takiego wychodził założenia.
Idąc, nadal rozmyślał o Remusie i o nadnaturalnych. Kto w ogóle ich tak nazwał? Przecież czarodzieje też nimi byli. Dlaczego więc uważają się za kogoś lepszego, skoro są równi? To przecież nie miało sensu. Tylko, że tak samo robili nefilim. Mieli dokładnie takie samo myślenie. Dlaczego niektórzy uważają się za lepszych? Syriusz z bólem uznał, że chyba jest za młody, żeby to zrozumieć. Zabawne było to, że nienawidził, kiedy ktoś takimi słowami wykręcał się od odpowiedzi. A nagle on uznaje, że czegoś rzeczywiście nie potrafi zrozumieć. Przerywając swoje rozmyślania, zapukał do drzwi gabinetu profesorki Obrony przed Czarną Magią.
- Proszę! – Usłyszał podniesiony głos nauczycielki.
Wszedł do środka.
Gabinet pani Auditore był przestronnym pomieszczeniem. Drzwi wejściowe były na środku ściany. Po ich lewej stronie stała szafa, a po prawej półka na książki. Na ścianach w kolorze beżowym wisiały obrazy i jedno lustro. Przy lewej ścianie stała kolejna szafka, na której leżały porozrzucane kartki z symbolami i runami, zapisane także słowami w języku, którego Syriusz nie znał. Naprzeciw niego stało biurko, za nim dwa okna i kolejna półka na książki, a przed nim dwa duże fotele. Uśmiechnął się.
- Dzień dobry – powiedział.
- Dzień dobry, Syriuszu. Co cię tu sprowadza? – Zapytała profesorka, odgarniając rude loki z twarzy. Odkryła tym gestem swoją lekko okrągłą twarz z delikatnymi piegami, małym nosem, pełnymi ustami i ładnymi, czekoladowymi oczami. To była ładna kobieta, która mogła mieć maksymalnie 25 lat.
- Chciałem z panią porozmawiać o… Nadnaturalnych – powiedział w końcu.
Nauczycielka przyjrzała mu się. Czuł się jakby prześwietlała go wzrokiem. Nie lubił, kiedy ktoś tak robił. Nienawidził, bo kojarzyło mu się to z jego matką.
- Będziemy się tego uczyć na lekcji – powiedziała powoli.
Speszył się. Co powiedziałby Remus?
- Ale mnie to bardzo interesuje! Jak pani zaczęła to opowiadać… Ja po prostu chciałem dowiedzieć się więcej – modlił się w duchu, żeby to wystarczyło.
- No dobrze – uśmiechnęła się po chwili. – Usiądź – wskazała na krzesło.
Syriusz westchnął. Udało się.
- Czego chciałbyś się dowiedzieć? – Zapytała.
Obrał już taktykę. Nie będzie prosto z mostu pytał o wilkołaki. Black był bowiem pewien, że nauczyciele wiedzą o… Przypadłości Remusa. Dlatego zadał inne pytanie.
- Dlaczego czarodzieje i nefilim tworzą jakby własne społeczności?
Profesorka zastanowiła się.
- Nie da się tego wytłumaczyć. Wielu naukowców i filozofów próbowało to wyjaśnić. Najzabawniejsze w tym wszystkim jest to, że istnieje normalne prawo dla wszystkich, politycy, urząd. Państwo. Wszystko. Ale poza tym każda z ras ma swoje szkoły, ministerstwa i tym podobne. My mamy szkoły magii, Ministerstwo, Pokątną… Nefilim mają instytuty i Clave. Czarownicy Spiralne Labirynty, czyli szkoły. Wampiry swoją radę. Wilkołaki Praetor Lupus. I wiele innych rzeczy, o których może nawet nie wiem. To jest skomplikowane.
Syriusz słuchał tego z szeroko otwartymi oczami. Jak to możliwe, że nigdy tego nie zauważył? Szybko jednak ogarnął się i uczepił tematu wilkołaków.
- Praetor Lupus? Co to?
- Wilcza Straż. Coś jak wiedźmini… - Kiedy nauczycielka spostrzegła jego pytający wzrok, dodała – albo nasi aurorzy.
Pokiwał głową, która zaczynała go boleć. Słuchał tego wszystkiego, tylu nowych nazw i wiadomości i przy okazji starał się to uporządkować, oraz wytłumaczyć. Za dużo.
- Wilkołaki nie mają nic poza tym? Szkół… Nic? – Zapytał.
- Nie. Tworzą tylko sfory. Oczywiście najbardziej znaną jest sfora Mortis. Śmierci. Od Greybacka. Ale niektóre wilkołaki żyją same. Są samotnymi wilkami.
- Likantropia… Kto był pierwszym wilkołakiem?
- Mówiłam już, że likantropia była chorobą demoniczną. Potomkowie tych chorych dziedziczyli wilkołactwo, ale już nie, jako chorobę, a jako rasę. Demony, które spowodowały tą epidemię wymarły. Teraz wilkołaki to rasa, a likantropia nie jest uznawana za chorobę. Bo nie da się z niej wyleczyć.
Profesorka wstała. Syriusz patrzał, jak podchodziła do półki za biurkiem i sięgała z niej kilka książek. Rozłożyła je na blacie. - To wszystko jest o wilkołakach, ale naukowo. Napisane przez likantropów, ale nie tylko – tych książek było siedem. Każda z wybitnie mroczą okładką. – Ta – wskazała na zieloną, z czarnym wilkołakiem na okładce – jest pióra człowieka. W świecie mugoli… Przyziemnych… Nazwij ich jak chcesz. Tam też są ci, którzy wiedzą o nas. Muszą być.
Syriusz zaczął powoli przeglądać książki.
- Wilkołak. Pół człowiek pół wilk – zaczęła mówić Aurelia. Syriusz rzucił na nią okiem i uśmiechnął się pod nosem. Połknęła haczyk .
* - Moje wymysły. Zapomnijcie, jak to wyglądało w innych książkach i pamiętajcie, że to moja historia X3 (wiem, że Spiralny Labirynt to nie była szkoła. Wiem :D )
piątek, 20 marca 2015
niedziela, 1 marca 2015
Rozdział 27.
Kolejnych kilka dni, wyglądało typowo - lekcje, wypracowania, chwila odpoczynku. Huncwoci
nie lubili nudy, ale jednocześnie przez ten marazm nie mieli chęci na robienie czegokolwiek.
- Musimy to zmienić, serio. Zaczyna się robić zbyt spokojnie - stwierdził James pewnego wieczoru.
- Jutro sobota. Ogarnijmy coś - powiedział Peter, znudzonym głosem.
- Coś? To musi być niesamowite i z rozmachem! - Krzyknął Syriusz, któremu nagle wróciły siły.
Remus patrzał na nich spod pół-przymkniętych powiek. Nie chciał robić czegokolwiek. Chciał skupić się na nauce i zadaniach domowych. Dlaczego oni cały czas musieli coś robić? Nie mogli być normalnymi uczniami?
- Zrobimy imprezę! - Krzyknął Syriusz.
Chyba nie mogli.
- Jaką imprezę, Syriusz?! Gdzie?! Proszę Cię, przesadzaj. - Mruknął Remus.
- Nie przesadzam. Ty wróciłeś, a my tego nie uczciliśmy!
Remus westchnął. Na prawdę nie miał ochoty na imprezę. Po co?
- No Remmy... To przecież świetny pomysł! - James dołączył do swojego najlepszego przyjaciela.
- Będzie super! - Następny, któremu wróciła energia. Peter zerwał się z łóżka i podszedł do Remusa. - Zgódź się! - Pettigrew potrząsnął nim.
- No dobra. Ale gdzie wy...
- Tu - Syriusz wypowiedział to głosem małego dziecka. - Damy radę. To wszystko się przeniesie w jedno miejsce... - Wskazał na łóżka i etażerki.
Remus był z lekką przerażony. Perspektywa czegoś takiego była okropna.
- P-powedzmy, że się zgadzam. Ktoś poza nami tez będzie? - Zapytał niepewnie.
Huncwoci zamyślili się.
- No Damien, Erick, Megan... - zaczął wymieniać Syriusz.
- Lily, Eleanor, Dorcas... - Dodał James.
- I ta... Agatha. Można by też ogarnąć Kingsley’a - Powiedział Peter.
Remus spojrzał na nich zdziwiony.
- W porządku. Ale ja nic nie organizuję. - Uniósł ręce do góry.
Przyjaciele parsknęli śmiechem.
- Jasne, Remmy! - Krzyknęli jednocześnie.
***
Wszystko było gotowe. Meble z pokoju zostały ustawione pod ścianami, Syriusz zorganizował odtwarzacz, Peter zajął się jedzeniem, a Remus i James efektami. Teraz wystarczało poczekać, aż wszyscy się zjawią. Takie oczekiwanie zawsze jest najgorsze. Trzeba być wybitnie cierpliwym, żeby to wytrwać bez stresu…
- KIEDY ONI PRZYJDĄ?! – Krzyknął James po dwudziestu minutach oczekiwania.
- Umówiliśmy się na dwudziestą, jest dziewiętnasta dziesięć, Jim – mruknął Remus. Leżał na łóżku i czytał książkę. Wyglądał tak, jakby to wszystko go nie obchodziło.
- Ale ja już chcę… - Czarnowłosy zrobił minę zbitego psa.
- Właśnie! Tu wszystko tak czeka, stoi i też się nudzi… - żachnął się Syriusz.
- Przesadzacie. – Remus spojrzał spod pół przymkniętych powiek na Petera, który dekorował ciasteczka. – Czemu to robisz, Peter?
Pettigrew oderwał się od swojego zajęcia i spojrzał na Remusa.
- Chcę żeby było ładnie – powiedział.
Jego przyjaciele zaśmiali się.
- Ty chyba będziesz cukiernikiem, co? – Podsunął Syriusz, podchodząc do Petera i uderzając go lekko w ramie.
- Może. Albo po prostu kucharzem. To chyba najbardziej do mnie pasuje. Raczej aurorem nie zostanę – uśmiechnął się.
- Taa… To chyba nie dla ciebie – zaśmiał się James. – Ja będę aurorem! – Uderzył się w pierś. – A ty Syriusz?
Brunet spojrzał na niego.
- Nie wiem. Może auror to nie jest taki zły zawód… Ale nie wiem – wzruszył ramionami. – Remmy?
Remus zastanowił się. Jaki zawód mógłby wybrać? Czy cokolwiek było dla niego odpowiednie? Może inaczej. Czy ktokolwiek dałby mu pracę?
- Nigdy się nad tym nie zastanawiałem – powiedział. – Nie mam pojęcia.
Wszyscy wzruszyli ramionami.
- Będziemy mieć potem jakieś spotkania w sprawach zawodu, nie? – Zapytał James.
- Tak – mruknął Remus.
- To miło. Może ci to pomoże, Remm.
Remus tylko odburknął coś niezrozumiale.
Ktoś zapukał do ich drzwi. Syriusz rzucił się, by je otworzyć i po chwili wrócił z Megan. Miała na sobie krótkie spodenki i koszulkę na ramiączkach. Pomimo zimy.
- Wiecie, że możemy mieć kłopoty, bo cisza nocna zaczyna się o dziesiątej? – Powiedziała, siadając na podłodze i opierając się o ścianę.
- To nie był mój pomysł. Ja uważam, że to, co tu się dzieje i dziać będzie, to tragedia – stwierdził Remus.
- O! A jeszcze przed chwilą nam pomagałeś! Ty zdrajco! – Peter wskazał na niego palcem.
- Pomagałem, bo tego wymagaliście. Miałem patrzeć jak sami się męczycie z tymi meblami? Wtedy od razu byście mnie zabili – westchnął.
Megan zaśmiała się.
Po niedługim czasie ich dormitorium wypełnione było ludźmi. Każdy, kto miał przyjść, przyszedł. Było miło. Muzyka wypełniała pokój, jednakże nie była nachalnie głośna, więc raczej nikt nie powinien mieć problemów.
- A teraz wznieśmy soczkowy toast – powiedział Syriusz, stając na wyczarowanym przez Remusa podeście. Peter w tym czasie lawirował między przyjaciółmi, rozdając im soczki z liczi i cytryny (żeby miały kolor, co najmniej likieru). – Ponieważ ta impreza zorganizowana została pod pretekstem powrotu Remusa…
- Wcale nie chodziło o to, że było nudno, nie… - Powiedział James na tyle głośno, żeby wszyscy słyszeli, ale na tyle cicho, żeby można było uznać to za uwagę do Syriusza. Wszyscy parsknęli śmiechem.
- … Pociągnijmy to dalej i wznieśmy toast za to, że Remmy wrócił do nas zdrowy. Tak – Syriusz uniósł swoją szklaneczkę i wypił jej zawartość za jednym razem.
Kiedy Syriusz skończył mówić, zza jego pleców wystrzeliły kolorowe fajerwerki – to właśnie te „efekty” przygotowywali James i Remus. Między innymi te. Remus uśmiechnął się.
Cała impreza trwała do dwunastej w nocy. Wszyscy świetnie się bawili. Nawet Agatha, która na początku stała ze swoimi koleżankami, wyraźnie negatywnie nastawiona to całego przedsięwzięcia. Później i ona zaczęła tańczyć, tak jak każdy.
- To jednak wyszło – szepnął Remusowi do ucha James, kiedy wszyscy bawili się w najlepsze, a oni stali z boku.
- Taa… Ale ja nadal się boję.
- Czego?
- Że profesorka przyjdzie. Że ktoś jej powie.
James spojrzał na niego badawczo.
- Niby kto miałby? Nikt z innego domu nie wie, a nasi nie powiedzą, bo nas lubią. Poza tym… Też chcą unikać awantur.
- Nie wiem. Po prostu nie chcę, żeby to wszystko wyszło na zewnątrz.
- Nie wyjdzie – James poklepał go po ramieniu. – Będzie dobrze, zobaczysz. Chodź tańczyć.
- Zapraszasz mnie do tańca? – Remus zakrył sobie usta dłonią, jak to robią te dziwne dziewczyny na filmach. James zaśmiał się.
- Tak, mój drogi – ukłonił się u podał mu swoją rękę. Remus chwycił ją i po chwili tańczyli obok siebie, śmiejąc się wesoło.
Można upić się soczkiem z liczi.
***
Kiedy wszyscy poszli, Huncwoci byli tak zmęczeni, że nie chciało im się nawet odsuwać mebli na swoje miejsce. Po prostu położyli się na jakby wspólnym łóżku złożonym z dwóch osobnych i zasnęli.
Rano Remus jak zwykle obudził się pierwszy. Poszedł do łazienki, ogarnął się i kiedy wyszedł spojrzał na zegarek. Była ósma. Remus zastanowił się, dlaczego tak szybko się obudził. Ogólnie rzecz biorąc, nie był rannym ptaszkiem. Wstawał szybko tylko wtedy, kiedy miał coś ważnego do zrobienia. Ale co miał zrobić? Nie pamiętał.
Obudził swoich przyjaciół, – co oni przyjęli głośnymi jękami niezadowolenia - po czym zaczęli sprzątać. Zajęło im to trzy i pół godziny – dla porównania przygotowanie trwało półtorej –, więc kiedy skończyli znów położyli się spać.
***
Syriusz nie spał dobrze po sprzątaniu dormitorium. Można by powiedzieć, że wręcz przeciwnie – spało mu się okropnie. Nękały go koszmary. Śniło mu się, że matka go wydziedzicza, że bije go znienawidzonym przez niego skórzanym i grubym paskiem. W zasadzie to pierwsze było tylko przewidywaniem przyszłości, zaś drugie – wspomnieniem. Nie dziwnym, więc było, że wstał po godzinie snu. Wygramolił się z łóżka i uśmiechnął, patrząc na swoich przyjaciół. Spali słodko, jeden obok drugiego. Kiedy tylko James (obok którego spał Syriusz) poczuł, że ma wolną przestrzeń, od razu zmienił pozycję. Syriusz zaśmiał się cicho i przebrał się, po czym wyszedł z pokoju. Był głodny, więc skierował się do kuchni. Nie było sensu iść do Wielkiej Sali, ponieważ pora śniadaniowa dawno minęła.
Kiedy wychodził, spotkał Ericka.
- Cześć Erick! – Przywitał go z uśmiechem. – Wyspany?
- Nawet… Razem z chłopakami spaliśmy chyba do jedenastej. A i tak jesteśmy trochę zmęczeni – zaśmiał się.
- No tak… Trochę to wczoraj trwało.
- Taa… Chyba w przyszłości będziecie organizować takie imprezy, ale na cały dom, co? Czuję to. Macie do tego smykałkę. Wyszła wam, ta wczoraj.
Syriusz spojrzał na niego uradowany
- Może. Nie, no… Na pewno! – Klasnął w dłonie.
Erick zaśmiał się.
- A co z waszym pokojem? Już posprzątany?
- Tak. Ogarnęliśmy go jakaś godzinę temu.
- Ile wam to zajęło.
- Trzy i pół godziny mojego życia zmarnowane! – Syriusz wyrzucił ręce w górę.
- No tak – Erick poklepał go po ramieniu. – Ej, Syriusz. Przypomnisz Remusowi, żeby się ze mną spotkał?
Syriusz spojrzał na niego zdziwiony.
- Jasne.
Erick uśmiechnął się w odpowiedzi i poszedł w swoją stronę.
Syriusz poszedł do kuchni. Od jakiegoś czasu nękała go dziwna myśl – z Remusem jest coś nie tak. Co miesiąc znika i za każdym razem ma inne wytłumaczenie. Wraca zmęczony, z rozcięciami na rękach, czasem na twarzy. Często ma siniaki. Poza tym jest bardzo zwinny i szybki, nie wspominając już o jego niebywałym słuchu. Co jest nie w porządku? Może jego rodzice znęcają się nad nim? Nie… To niemożliwe. Widział przecież jego rodziców na peronie. Wyglądali na szczęśliwą rodzinę. Poza tym Remus do nich pisze i zawsze wyraża się o nich w miły sposób. Ale i tak coś mu nie pasowało. Nie był przecież idiotą. Potrafił zauważyć takie rzeczy. Tylko, o co chodziło?
***
- Gdzie Syriusz? – Zapytał James, siadając przy stoliku w Pokoju Wspólnym.
- Tutaj! Ha-ha! – Krzyknął Black, siadając obok niego i kładąc nogi na stole.
Remus spojrzał na niego z dezaprobatą.
- Weź to – wskazał na niego.
- Przestań. Zresztą i tak musisz iść. Erick kazał ci przypomnieć.
Wilkołak uderzył się mocno w głowę. To to była ta ważna rzecz! Miał się z nim spotkać rano!... O dwunastej, dobrze… No, ale rano.
- Dzięki, że mi przypomniałeś, Syri.
- Nie ma, za co – Syriusz wzruszył ramionami.
Remus stał pod drzwiami do sypialni Ericka i czekał, aż ktoś mu otworzy. W końcu doczekał się.
- Cooo – Damien nie ukrył ziewnięcia. Wyglądał zabawnie. Miał na sobie duży sweterek i czarne spodnie, ale poza tym jego długie do linii ramion, blond włosy z czarnymi odrostami, były we wielkim nieładzie, a na jego policzkach rozlewały się rumieńce. Przecierał oczy dłonią.
- Spałeś? – Zapytał Remus retorycznie.
- Taa… Co się stało?
- Jest Erick? – Remus zajrzał do sypialni.
- E-e. Poszedł na błonia.
- Oh. Dzięki Damien!
- Spoko. Idę spać – mruknął i odwrócił się, zamykając drzwi.
Remus biegł na błonia, jednocześnie wzrokiem przeczesując korytarz. Erick mógł przecież już wracać. Miał nadzieję, że uda mu się go znaleźć i, że chłopak nie będzie na niego zły. Wybiegł z zamku i od razu zobaczył Ericka. Podszedł do niego.
- Przepraszam – powiedział.
Erick spojrzał na niego pobłażliwie.
- Jasne. Przecież byliście zajęci, poza tym zmęczeni. Mogłeś zapomnieć – uśmiechnął się. – Jak się czujesz?
Remus bardzo lubił Ericka właśnie za to. Był bardzo wyrozumiały, a poza tym szczery i opiekuńczy.
- Dobrze. Teraz mów, co się stało.
Erick westchnął.
- Moja mama jest chora. A ze względu na pewne… Niedogodności… Nie może jechać do szpitala. Mój tata jest uzdrowicielem, więc wie, co robić, ale nie ma podstawowego składniku eliksiru. Nie chce zostawiać mamy w domu, żeby nic jej się nie stało, kiedy będzie na Pokątnej, więc potrzebuje mnie. – Wyjaśnił Erick. – Musimy znaleźć tojad. Ja nawet nie wiem, gdzie go szukać, ale ty słuchasz na zielarstwie.
- Tak. Ale… Musimy wejść do… - Remus spojrzał w stronę Zakazanego Lasu.
- Wiem. Właśnie, dlatego biorę ciebie, a nie Damiena. On by nie dał rady. Dzisiaj jest zbyt zmęczony. Wczoraj daliście ten soczek z liczi. Okazało się, że Dam jest uczulony i teraz źle się czuje. Ale nie pójdzie do pielęgniarki, bo musiałby powiedzieć, co się stało.
- Naprawdę? – Remus się zaśmiał. – Kurcze, to źle. Ale raczej mu przejdzie. Wracając, to wiesz… Ten las jest… Zakazany…
- No.
Remus spojrzał na niego badawczo.
- Chodźmy – odpowiedział zanim niepewność wzięła górę.
Erick uśmiechnął się i razem poszli do Lasu.
Młody Lupin zdziwił się, jak bardzo ciemno było w lesie, pomimo tego, że świeciło słońce. Było tu zimno, pachniało zgnilizną, a wokół roznosiły się nieprzyjemne dźwięki.
- Nie jest to szczególnie przyjemne – mruknął Erick, kiedy kropelka wody, wpadła mu za kołnierz kurtki.
- Zgadzam się.
Podobno wilkołaki mogą wyczuć tojad. Bo to działa na nie odstraszająco. Remus węszył, więc w poszukiwaniu rośliny. Po jakimś czasie znalazł trop.
- Chodźmy. – Wskazał na jedno z rozwidleń. Erick pomaszerował za nim.
-A jak coś nas zaatakuje? – Zapytał.
- Cóż. Jakoś sobie poradzimy.
Dalej szli w ciszy.
W końcu znaleźli roślinę. Tylko był problem. Remus pamiętał z lekcji obrony przed czarną magią, że Błotoryje chętnie jedzą tojad. Teraz, kiedy stał razem z Erickiem niedaleko tej rośliny, zobaczyli, że z gęstwin zarośli wychodzi około dziesięć tychże stworzeń.
- Pamiętasz, jakie zaklęcia na nie działają? – Zapytał Erick.*
- Orchideus, avifoures, ebublio, inflantus… I boją się iskier, więc relashio też ma sens. – Wyrecytował Remus.
Obydwoje wyciągnęli różdżki i stanęli do walki o tojad.
Zabicie Błotoryja wcale nie było takie proste, jak mogłoby się wydawać. Te stworzenia miały grubą skórę, pokrytą łuskami, więc trzeba było dobrze celować i rzucać jak najmocniejsze zaklęcia, żeby umarły.
- Avifoures! – Krzyknął Remus, skupiając całą swoją uwagę na jednym z dwóch atakujących go Błotoryjów.
Kątem oka widział, jak Erick odsuwa się od trzech napastników i dotyka krwawiącego uda. Te stworzenia mają ostre zęby.
- Inflantus! – Jeden z błotoryjów umarł. Został mu jeszcze jeden i trzy pozostałe, które jak na razie patrzały na wszystko z boku. Poza tym Erick nadal walczył z dwoma.
- Orchideus! Ebublio! Inflantus! – Kolejny napastnik umarł.
Kiedy rozprawili się ze wszystkimi, zerwali tojad, włożyli go do puszki, którą Erick wziął ze sobą i pobiegli w stronę wyjścia.
- Erick, nic ci nie jest? – Zapytał Remus, patrząc na krew na spodniach kolegi.
- Nie. Jest dobrze. Uleczyłem się – Erick uśmiechnął się.
Nagle coś wyskoczyło z krzaków i powaliło Ericka na ziemię. Remus spojrzał na to stworzenie. Był to erkling. Wysoki na trzy stopy, patyczkowaty stwór, posługujący się czymś na kształt pukawki. Zza krzaków wyszedł kolejny i Remus cofnął się o krok.
- Cóż. Jakoś sobie poradzimy.
Dalej szli w ciszy.
W końcu znaleźli roślinę. Tylko był problem. Remus pamiętał z lekcji obrony przed czarną magią, że Błotoryje chętnie jedzą tojad. Teraz, kiedy stał razem z Erickiem niedaleko tej rośliny, zobaczyli, że z gęstwin zarośli wychodzi około dziesięć tychże stworzeń.
- Pamiętasz, jakie zaklęcia na nie działają? – Zapytał Erick.*
- Orchideus, avifoures, ebublio, inflantus… I boją się iskier, więc relashio też ma sens. – Wyrecytował Remus.
Obydwoje wyciągnęli różdżki i stanęli do walki o tojad.
Zabicie Błotoryja wcale nie było takie proste, jak mogłoby się wydawać. Te stworzenia miały grubą skórę, pokrytą łuskami, więc trzeba było dobrze celować i rzucać jak najmocniejsze zaklęcia, żeby umarły.
- Avifoures! – Krzyknął Remus, skupiając całą swoją uwagę na jednym z dwóch atakujących go Błotoryjów.
Kątem oka widział, jak Erick odsuwa się od trzech napastników i dotyka krwawiącego uda. Te stworzenia mają ostre zęby.
- Inflantus! – Jeden z błotoryjów umarł. Został mu jeszcze jeden i trzy pozostałe, które jak na razie patrzały na wszystko z boku. Poza tym Erick nadal walczył z dwoma.
- Orchideus! Ebublio! Inflantus! – Kolejny napastnik umarł.
Kiedy rozprawili się ze wszystkimi, zerwali tojad, włożyli go do puszki, którą Erick wziął ze sobą i pobiegli w stronę wyjścia.
- Erick, nic ci nie jest? – Zapytał Remus, patrząc na krew na spodniach kolegi.
- Nie. Jest dobrze. Uleczyłem się – Erick uśmiechnął się.
Nagle coś wyskoczyło z krzaków i powaliło Ericka na ziemię. Remus spojrzał na to stworzenie. Był to erkling. Wysoki na trzy stopy, patyczkowaty stwór, posługujący się czymś na kształt pukawki. Zza krzaków wyszedł kolejny i Remus cofnął się o krok.
Zaklęcie, zaklęcie…
Gorączkowo myślał, jak je unieszkodliwić. Przypomniało mu się jedno z zaklęć, jakie podawała pani Auditore na lekcji. Pullus.- Pullus! – Krzyknął. Nic się nie stało. Po kolejnych dwóch próbach został postrzelony z broni jednego z erklingów. Okazało się, że jest to zwykły kawałek zaostrzonego drewna. Ale i tak zabolało. Erklingi zbliżały się do niego, a on nadal nie wiedział jakiego zaklęcia użyć. Postanowił spróbować jeszcze raz. Skupił się na tym, co chciał uzyskać, spojrzał na stworzenia…
- PULLUS! – Ryknął.
Zaklęcie zadziałało lepiej niż myślał. Biały płomień wystrzelił z jego różdżki i powalił napastników. Remus wyminął ich i podbiegł do Ericka, leżącego na ziemi.
- Erick, ej, Erick! – Poklepał go po twarzy. Na szczęście przyjaciel otworzył oczy. – Jak się czujesz?
- Boli mnie klatka piersiowa – mruknął.
- Volnera Samatur – szepnął Remus, celując różdżką w Ericka. Ten jęknął cicho. – Anapneo.
- Oo… Już lepiej – Erick westchnął głęboko. – Uciekajmy, zanim jeszcze coś nas zaatakuje.
Kiedy wybiegli z lasu, był już wieczór. Remus oparł się o jedno z drzew i odetchnął głęboko.
- Wracajmy do Pokoju. Chcę już odpocząć – mruknął.
Poszli, więc.
Udało im się bez większych problemów dojść do portretu Grubej Damy.
- Dziękuję ci Remmy. Dziękuję za pomoc – Erick przytulił go.
- Nie ma, za co.
***
Remus bardzo lubił lekcje obrony przed czarną magią. Były przydatne – o czym już sam kilkakrotnie się przekonał – i przyjemne. Huncwoci szli pod klasę pani Auditore, rozmawiając wesoło. Doszli równo z dzwonkiem. Jak zawsze.
Lekcja zapowiadała się ciekawie. Profesorka przyniosła ze sobą kilka zwiniętych pergaminów i dwie stare księgi.
- Dzisiaj, moi drodzy, porozmawiamy o innych rasach. Tak zwanych nadnaturalnych. – Remus wzdrygnął się. – Niektórzy mogą uważać, że to nie są ludzie, tylko zwierzęta. Tak nawet traktuje się och w naszym podręczniku. Ale ja wam powiem, że tak nie jest. To są istoty obdarzone specjalnymi zdolnościami. Każda z ras ma swoją historię i każda jest niesamowita. Bo czym jesteśmy my? Ludźmi, którzy dostali dar władania magią. Ale to samo otrzymali czarownicy. Bo są czarodzieje i czarownicy. Tylko, że my musimy używać różdżek, nie odprawiamy rytuałów… Czarownicy nie potrzebują artefaktów. Może nielicznie używają specjalnych, rzeźbionych noży. Poza tym, oni lubują się w magii rytualnej, przyzywają demony… Bo właśnie od czarnych demonów powstali. Od Lilith. I właśnie. Czarne demony są stworzeniami. Nie mają klasyfikacji ludzkiej. Za to białe demony już tak. Biały demon, to człowiek z mocami demonów. Może wniknąć do naszego ciała i zawładnąć nim. Może posługiwać się czarnomagicznymi artefaktami, żeby mieć większą moc. Odłamem białych demonów są Inkuby i Sukkuby. To połączenie wampira i demona. Poźniej są wampiry i wilkołaki, które powstały przez choroby demoniczne. Dalej Nefilim, potomkowie Rzjela. Pół ludzie-pół anioły. Anioły… Dzieci Archaniołów lub jak kto woli Aniołów… Prawdziwych, tych bożych, świętych. Anioły jako nadnaturalni są dziećmi tych właśnie Archaniołów i ludzi. Często ludzie zastanawiają się, dlaczego Nefilim nie mają skrzydeł, nie są jak potomkowie innych aniołów. To dlatego, że pierwszy Nefilim, Jonathan, nie był synem Razjela. On tylko wypił jego krew. – Remus słuchał jak urzeczony tego, co mówiła profesorka. Z tego co widział reszta klasy tak samo. – To jest różnica. Nefilim mają anielską moc, mają swoje runy. Anioły też mają moce, ale poza tym mają skrzydła, które wyrastają im z barków, kiedy tylko chcą. Kolejna rasa… Elfy leśne. Nie wiadomo dokładnie jak one powstały. Ale też należą do nadnaturalnych. Potem są wróżki. Faerie, czyli dzieci wróżek i elfów...
- Proszę pani, ale elfy są szkodnikami… - Powiedział jakiś chłopak z Ravenclawu.
- Tak. Ale to są elfy zwykłe. Małe, ze skrzydełkami. Elfy leśne to ludzie. Są ludźmi w pewnym stopniu. Kontynuując. O faerie nie wiemy zbyt wiele, bo są skryte i swoją historię zatrzymują dla siebie. Wiemy tylko tyle, że pochodzą od elfów leśnych i wróżek. Na kolejnych lekcjach będziemy omawiać każdą z ras po kolei. Poza tymi, które teraz wymieniłam, jest ich do omówienia jeszcze kilka a o wiele więcej istnieje. Tylko są albo bardzo rzadkie, albo dobrze się ukrywają.
*Uznajmy, że na terenie szkoły oni mogą bezkarnie używać zaklęć. Bo w książce chyba nie mogli.
Oto i kolejna notka! ;D
Mam dla was także świetne wieści...
DOSTANĘ SZABLON!
Na Land of Grafic od Lulu. Pięknie będzie ;*
Do napisania!
Lunaris
Mam dla was także świetne wieści...
DOSTANĘ SZABLON!
Na Land of Grafic od Lulu. Pięknie będzie ;*
Do napisania!
Lunaris
Subskrybuj:
Posty (Atom)