środa, 15 października 2014

Rozdział 22.

Czytam-Komentuję trwa!


Obudził się otoczony białą pościelą i z dziurą w życiorysie. Nie wiedział, jak się tu znalazł. Ktoś go przyniósł? Sam przyszedł? Wiedział, że jest w skrzydle szpitalnym, że jest poranek i, że słońce razi go w oczy. Promienie przebijały się przez nieskazitelnie czystą szybę, a on leżał z ręką na czole i starał się przypomnieć sobie, co się stało po tym, kiedy obudził się. Bo musiał się obudzić po pełni, chociaż teraz nie był pewny nawet tego. I gdzie jest pielęgniarka? Zawsze czekała na niego przy łóżku, bo w magiczny sposób wiedziała, kiedy się obudzi. Więc… Nie rozumiał. A może po prostu tym razem nie przyszła. Postanowił nie dociekać. Obok jego łóżka leżały leki. Wypił je, więc szybko. Smakowały gorzej niż zwykle, skrzywił się. Chociaż może to on był bardziej wyczerpany? Wzruszył ramionami, wstając. Usiadł na łóżku i wyjrzał za okno. Słońce świeciło mocno, a liście, które były wszędzie, jeszcze wczoraj, zniknęły. Wstając i wychodząc ze skrzydła szpitalnego, przypominał sobie, co robił przed pełnią. Wszystko pamiętał – wszedł do tunelu, usiadł na sofę, schował ubrania pod obluzowaną deskę w podłodze, zobaczył książkę, przekartkował ją i odłożył. Później był ból. Dobrze, ale co potem? Tutaj zaczynały się schody. W przenośni i naprawdę, bo właśnie doszedł do schodów. Chwiejnym krokiem wszedł po nich, ledwie powstrzymując morderczą siłę grawitacji. Potem wrócił do sypialni. Zastał tam swoich przyjaciół siedzących na podłodze i jedzących czekoladę. Uśmiechnął się.
- Wróciłeś – powiedział James z uśmiechem. – Chcesz czekolady? – Podał mu opakowanie.
- Zawsze – jedno słowo wystarczyło, by wywołać salwę śmiechu wśród i tak już roześmianych chłopców. Usiadł naprzeciw nich i pochłonął małe okienko czekolady. Jej smak rozlał mu się w ustach. Uwielbiał tą satysfakcje, jaką zapewniała czekolada. Jak można jej nie lubić?!  Syriusz patrzał na niego z przekrzywioną głową.- Co się tak patrzysz, Syriusz? – Zapytał go.- Nic. Tak po prostu. – Jego przyjaciel wzruszył ramionami.

- Pobrudziłeś się – Peter wziął chusteczki z etażerki, o którą się opierał i podpełzł do Remusa. Wytarł mu twarz, co ten przyjął ze śmiechem. Później wrócił na swoje miejsce, usiadł, przyciągając kolana do brzucha i uśmiechnął się jak małe dziecko. James ze śmiechu przewrócił się na plecy, miażdżąc opakowanie chipsów.

- Hej, idioto! I co? Teraz mamy jeść pogniecione?! – Krzyknął Syriusz, brutalnie odsuwając Jamesa (który przeturlał się na brzuch, nadal się śmiejąc) i biorąc do rąk opakowanie. Patrzał na nie, jak na zmarłego przyjaciela; przytulił je do siebie, łkając cicho. Peter usiadł za Syriuszem i poklepał go po plecach.
- Jak mogłeś, James? – Jęknął. – Biedny Syriusz już nigdy nie pozbędzie się tej traumy! I co teraz? No?
James nadal leżał na brzuchu śmiejąc, się i najwidoczniej nie zamierzał odpowiadać na tą lawinę pytań, która spłynęła na niego od Petera. Remus po prostu patrzał na nich, jak na idiotów. Bo, przecież nimi byli. Cichcem wziął opakowanie czekolady, patrząc to na Petera, to na Jamesa. Syriusz był zajęty rozpaczaniem nad chipsami. Zjadł resztę czekolady, brudząc sobie przy tym ręce i buzię. Postanawiając zatrzeć ślady zbrodni, wstał – nie zwracając uwagi na płaczącego Syriusza, śmiejącego się Jamesa i patrzącego w przestarzeń Petera – i poszedł do łazienki. Umył się, po czym krzyknął do przyjaciół, że chce się wykąpać. W zasadzie nie chciał tego robić, ale uznał, że kąpiel dobrze mu zrobi. Kąpiel zawsze jest dobrym pomysłem. Więc nalał sobie gorącej wody, pomieszał kilka płynów do kąpieli i – po wejściu do wanny – bawił się pianą. To była jedna z rzeczy, do których nigdy nikomu się nie przyzna. Uwielbiał bawić się pianą w wannie. Robił z niej zamki, bałwany, motylki… Tworzył sztukę. I zbijał bańki. Zachowywał się jak dziecko, ale co miał poradzić. Nie potrafił tego nie robić. Każdy z nas jest dzieckiem w pewnym stopniu. Po zrobieniu kilku niepowtarzalnych i godnych samego Leonarda da Vinci rzeźb – chociaż nie był pewien, czy da Vinci w ogóle coś wyrzeźbił – wyszedł z wanny, ubrał się i wrócił do przyjaciół. A w zasadzie przyjaciela, bo Syriusz i James gdzieś zniknęli. Peter siedział na swoim łóżku i czytał czasopismo. Remus spojrzał na niego.
- Gdzie reszta? – Zapytał.
- James na wygnaniu, a Syriusz w kącie pod kocem – powiedział, jakby to było normalne, nie odrywając wzroku od gazetki.
Spojrzał w róg pokoju i rzeczywiście zobaczył Syriusza. A raczej cos, co prawdopodobnie było Syriuszem, z uwagi na to, że wyglądało bardziej jak duży, zwinięty koc. Podszedł i kopnął to lekko. Drgnęło wydając cichy, zbolały jęk. Wzruszając ramionami, odszedł.
- Gdzie dokładnie poszedł pan Potter?
Peter spojrzał na niego jak na chorego psychicznie.
- Na wygnanie. Co mnie obchodzi, gdzie jest dokładnie?
- Nie odpowiada się pytaniem na pytanie – mruknął Remus i wyszedł z dormitorium.
**
Jamesa znalazł siedzącego na gzymsie okna na pierwszym piętrze. Podszedł do niego po cichu i przestraszył go, jednocześnie łapiąc w pasie, żeby przypadkiem nie spadł. Gdyby spadł, Remus musiałby uciekać przed aurorami, a w efekcie pewnie i tak trafiłby do Azkabanu. Wolał tego uniknąć, więc jednak zabezpieczył kolegę przed niechybną śmiercią.
- Co robisz?! – Zapytał z wyrzutem, odwracając się.
- Straszę cię – stwierdził Remus.
James zrobił minę z serii „naprawdę? Nie wiedziałem…”, po czym ustał przed Remusem.
- Mogę już wrócić? – Zapytał.
- Nie wiem. Peter siedzi na łóżku i czyta jakąś gazetę, a Syriusz udaje koc.
James nie zwrócił uwagi na zajęcie Syriusza ani nie zaśmiał się. Ta rozmowa wyglądała na całkiem poważną, nie licząc komicznego doboru słów. Obydwoje w tym samym momencie wzruszyli ramionami i skierowali się z powrotem do sypialni. Gdy wrócili, nie zastali wielkich zmian. Jedynie Peter czytał inną gazetę. Syriusz nadal „wtapiał się w otoczenie”. Wszystko z powodu pogniecionych chipsów.
***
Następnego dnia James i Syriusz pogodzili się. Ten drugi wyszedł spod koca dopiero, kiedy przyjaciele zasnęli. Przynajmniej tak uważał Remus, bo kiedy kładli się spać, Syriusz nadal siedział w kącie, ale kiedy się obudzili, spał w swoim łóżku. Syriusz był dziwny.
- Hej, chodźmy skrótem – zaproponował właśnie „człowiek-koc”, kiedy wychodzili z Sali transmutacji i zmierzali na błonia.
- Nie. Nigdy – odpowiedzieli mu przyjaciele równocześnie.
Syriusz pociągnął nosem, ale nie odpowiedział.
      Było już dość późno. Około siedemnastej. Zaczynało się robić szaro, więc na błoniach nie było praktycznie nikogo. Rozsiedli się na ławce pod starym dębem i rozmawiali, śmiejąc się wesoło.
- Mam pomysł! – Krzyknął nagle James, zrywając się na równe nogi. – Ale on jest niebezpieczny i zły.
Przyjaciele uśmiechnęli się. Oprócz jednego – Remusa. Ten patrzył na Jima nieufnie.
- Dawaj – Syriusz ponaglił go.
- Hipogryfy. Hagrid wyprowadził je nad jezioro i zostawił same sobie.
W jego oczach były bardzo widoczne ogniki podniecenia. Po sekundzie pojawiły się także w oczach Syriusza, który stanął obok Jima. Peter jakby się wahał, ale po chwili też wstał. Tylko Remus nadal siedział.
- Nie możemy tego zrobić – powiedział.
- Oh, przestań. Nie wierzę, że w regulaminie jest napisane „Nie latać na hipogryfach”. To przecież absurdalne i nikt oprócz nas by na to nie wpadł – spojrzał na Remusa jak na głupka.
- No weź, Remmy – jęknął Peter.
- Będzie fajnie! – Dodał James.
Remus westchnął, wywrócił teatralnie oczami, ale wstał i poszedł za przyjaciółmi. Ukryli się w krzakach niedaleko małego stadka hipogryfów.
- Ja biorę czarnego – szepnął Syriusz.
- Ja białego – dodał James.
- Ja brązowego – stwierdził Peter.
- Ja ciasteczkowego – powiedział Remus z entuzjazmem.
Przyjaciele spojrzeli na niego wzrokiem typu „zawsze słodycze, co?” i wyszli zza krzaków. Każdy ustał przed swoim hipogryfem, ukłonił mu się i dosiadł go.
Wilkołaki nie latają!
Wystrzelili. Każdy w tym samym kierunku. Lecieli szybko, nad jeziorem, skręcając i wlatując pomiędzy góry. Remus zastanawiał się, czy tego nie dałoby się podciągnąć pod opuszczanie terenu szkoły, ale niedane mu było dojść do kresu tych rozważań, ponieważ jego hipogryf zaczął wzbijać się wyżej i wyżej. Remus spojrzał w dół przestraszony. Jego przyjaciele lecieli kawałeczek pod nim.
Wyolbrzymiasz Remus.
Wiatr rozwiewał im włosy, ale nie sprawiał, że było im zimno. Co prawda Remus dostał gęsiej skórki, ale nie z zimna, lecz z podniecenia. Niesamowicie było lecieć na tak wielkim i potężnym stworzeniu.
- Taaa!! – Usłyszał krzyk Syriusza.
- To lepsze niż latanie na miotle! – Krzyknął James.
- I lepsze niż siedzenie w balonie! – Dodał Peter również krzycząc.
Wylądowali gdzieś na polanie w Zakazanym Lesie. To już na pewno było łamanie regulaminu, ale Remus nie zastanawiał się nad tym. Usiedli na kamieniach rozsypanych tu i ówdzie. Pachniało lasem. Możaby powiedzieć, że Remus czuł w ustach smak roślin.
***
      Huncwoci mieli szczęście, że Remus był z nimi. Miał świetną orientacje w terenie, a przecież teraz, w ich sytuacji, trzeba było wrócić. Siedzieli na hipogryfach i jechali stępem. Remus prowadził.
- Która godzina? – Zapytał Peter.
- Skąd mamy wiedzieć? – Odpowiedział James.
- Około dwudziestej – usłyszeli tajemniczy, niski głos spomiędzy drzew. Usłyszeli kroki pomiędzy drzewami. Po chwili przed nimi ukazał się centaur.
Miał ciemnobrązową sierść i proste włosy ściągnięte w kitka, w tym samym kolorze, oraz jasne, niebieskie oczy. Na prawym nadgarstku miał przewiązany czarny rzemyk.
- Kim jesteście i co tu robicie? – Zapytał.
Pierwszy odzyskał głos Remus.
- Jesteśmy uczniami Hogwartu. A… Hipogryfy tu wylądowały.
- To wasze hipogryfy? – Podszedł do jednego z nich i pogłaskał go.
- Pożyczone od gajowego – powiedział Syriusz wymijająco. – Jak się nazywasz?
Centaur spojrzał na niego.
- Kvasir. A wy?
Przedstawili się po kolei. Kvasir zatrzymał wzrok na Remusie.
- Ty jesteś dzieckiem księżyca, prawda? Widziałem to w gwiazdach. To, że coś ci się stanie. Tobie i twoim bliskim – stwierdził centaur, tajemniczym głosem. – Musisz uważać, na tego, który ciebie pragnie. On przysporzy ci jeszcze wielu problemów. – Powiedział. – Teraz żegnam się z wami, uczniowie Hogwartu. Do zobaczenia.
Popędził galopem w las. Remusowi serce biło szybciej. Miał ochotę nakrzyczeć na Kvasira. Albo coś poszarpać.
- Co to znaczy, że jesteś dzieckiem księżyca? – Zapytał zaciekawiony James.
- N-nie wiem – odpowiedział Remus. – Chodźmy już. Jest późno.
Zaczęli, więc jechać szybciej, żeby w jak najszybszym tempie dostać się na błonia. Przypomnieli sobie, bowiem o tym, że nie wiedzą, kiedy Hagrid zamierza odebrać hipogryfy znad jeziora. Jeśli już tego nie zrobił.
***
Wypadli naprzeciwko jeziora, po kilkunastu minutach. Odstawili hipogryfy (na szczęście reszta jeszcze tam stała) i wrócili do sypialni. Remus zasnął szybko.
***
Na śniadaniu kolejnego dnia, zjawili się o zwykłej porze. Było dużo uczniów. Usiedli koło siebie, a James po chwili odebrał gazetę od sowy, która przynosiła mu ją codziennie.
- Zobaczcie! – Podsunął ją do przyjaciół.
Greyback namierzony.
Fenrir Greyback – najbardziej bestialski wilkołak w czarodziejskim świecie – był widziany przez pewną czarownicę w okolicach miasta Forks.
„- Wyglądał strasznie” – mówi kobieta. „- Miał postrzępione ubrania, sklejone od krwi włosy i oczy… Szaleńca.”
Aurorzy przybyli na miejsce kilka minut po otrzymaniu zgłoszenia.
Nie udało im się jednak złapać wilkołaka.
Remus się przeraził. Niedaleko Forks… Poczuł falę gorąca. Był przerażony.
- Hej, Potter! – Krzyknął ktoś. To Severus Snape. Wróg Jamesa.
Nienawidzili się od pierwszej klasy. Wtedy James powiedział coś o jego włosach, Severus oddał mu tym samym… James uznał, że nie warto zadawać się z kimś takim. Chyba Snape myślał tak samo o Jamesie. Snape podszedł do nich.
- Oddawaj moją książkę do eliksirów – powiedział.
- Jaką książkę, człowieku? Ja nie mam nic twojego – James uniósł ręce.
- Jak to nie?! A komu musiałem jej użyczyć, bo swojej nie miał?! – Rzeczywiście, na ostatnich eliksirach, Slughorn dosiadł Jamesa do Severusa, bo nie miał książki. Przez twarz Jamesa przeszedł dziwny skurcz.
- Nie ma jej. Ale powinieneś poszukać w jeziorze.
Remus spojrzał na niego ze zdziwieniem.
- Ty… - Snape wyciągnął różdżkę i przysunął ją do gardła Jamesa. – Zaraz ty możesz znaleźć się w jeziorze!
- Hej, Severus, uspokój się. James na pewno ci jej nie wrzucił do jeziora – powiedział Remus.
- Kto pozwolił ci się odzywać, psie?! Nie patrz na mnie, bo zarażę się twoją chorobą – powiedział z odrazą. Remus spojrzał na niego zdziwiony. Jego wilk tak się przestraszył i zdenerwował, że zaczął się wyrywać. A Remus był w zbyt wielkim szoku, żeby go powstrzymać. 




Oczy mnie bolą!!
I kark... Ale skończyłam!
Co sądzicie o tej notce?
Chciałabym się wam pochwalić!
DOSTAŁAM SIĘ DO ETAPU REJONOWEGO, Z JĘZYKA POLSKIEGO!
Jej!!
Chociaż... Muszę przeczytać 8 lektur... ;-;
Tragedia XD
Pozdrawiam!
Lunaris

piątek, 10 października 2014

Rozdział 21.

Akcja Czytam-Komentuję nigdy nie przestanie trwać! 
Nigdy, nigdy!! 
+Rozdział z lekka innowacyjny!


- Dlaczego?! 
Stali na wysokim zboczu. Pod nimi było wielkie i nieprzebyte morze, którego fale bezlitośnie uderzały o klif. Było ciemno; wiatr wiał bardzo mocno, tak, że nawet dwoje wilkołaków otulało się szczelnie szatami. 
- Dlaczego? - Powtórzył drugi z kpiną w głosie. - Dlatego, że jesteś inny. Że chcesz żyć normalnie, chociaż to niemożliwe. Wiesz - Podszedł bliżej do rozmówcy; teraz stał kilka centymetrów od niego. - Większość chłopców nie przeżywa nawet przemiany. Nie mówiąc już o normalnym życiu. 
Podniósł się szybko. Nadal czuł na skórze zimno od wiatru i wilgoć od wody. A może to przez otwarte okno i pot? Nie zastanawiał się. Wstał i poszedł do łazienki. Jego przyjaciele nadal smacznie spali. Umył się dokładnie, po czym ubrał szaty szkolne, spakował się - wcześniej sprawdzając po dwa razy, czy na pewno ma wszystkie prace domowe - i wyszedł z sypialni. Postanowił ich dzisiaj nie budzić. Niech radzą sobie sami. Uśmiechnął się.
Starał się nie zamartwiać, jak to miał w zwyczaju. Ale było wiele powodów do zamartwiania. Jeden z nich właśnie stał przed nim. W czarnej spódniczce przed kolana, kabaretkach, czarnych butach, białej koszuli i szacie. Z czarno-pomarańczowymi włosami spiętymi w luźny kok i z szkarłatno-złotymi oczami. Z mocno czerwonymi ustami i zbyt długimi kłami. Z paznokciami pomalowanymi na czarno. Ten powód machał energicznie rękami, o mało nie uderzając go przy tym. Tłumaczył mu, jak to został zaatakowany w Zakazanym Lesie przez centaura, z którym teraz się przyjaźni.
- Megan! - Krzyknął do tego powodu. - Opanuj się na chwilę, bo zaraz mnie zabijesz tą ekspresją.
Ona uśmiechnęła się w odpowiedzi i uderzyła go w ramię.
- Jutro pełnia - powiedziała, patrząc na niego smutno. - Już się nie możesz doczekać, co?
- Tak - westchnął. Musiał wymyślić powód, dla którego tym razem zniknie od przyjaciół.
Chora mama?
Nie, to już było.
Chory tata?
To już też wykorzystał.
Tragedia rodzinna?
Przecież już umarła mu babcia, dziadek trafił do szpitala, ciocia została pobita, wujka zaatakowały wampiry... Najlepsze było to, że nie miał babci, dziadka, wujka, a jedyna ciotka, mieszkała we Francji z jego kuzynką i kuzynem, i na pewno nie została pobita.
- Mam pomysł. Pójdziemy do Lasu, zrzucę cię z klifu, pójdziesz do piguły, powiesz jej, że przyjaciołom ma wcisnąć bajeczkę, że jesteś w Mungu - Megan była wyraźnie zadowolona ze swojego pomysłu. Remusowi wydawał się absurdalny. Chociaż patrząc z drugiej strony...
- Zobaczymy - machnął ręką.
Weszli do Wielkiej Sali. Stoły były prawie puste, jedynie kilka rannych ptaszków odważyło się wstać tak wcześnie. Do ósmej było prawie półtorej godziny. Najwięcej osób siedziało przy stole Hufflepuffu. Z pięć od krukonów i dwie osoby ze Slyth'u. Przy stole Gryffindoru siedziały dwie osoby - Megan Night i Remus Lupin.
- Dlaczego im nie powiesz? - Zapytała nagle Megan.
Remus spojrzał na nią z mieszaniną zdziwienia i strachu na twarzy.
- Bo się ode mnie odwrócą - powiedział, zanim zdążył pomyśleć, jak samolubnie to brzmi.
Jego przyjaciółka uśmiechnęła się.
- Nie sądzę. To twoi przyjaciele - powiedziała, wzruszając ramionami. - Wiem, jakie przekonania panują w ich rodzinach, ale jeśli na prawdę cię kochają, zostaną. Tak robią przyjaciele. Poza tym - wzięła do ręki gruszkę i ugryzła ją z uśmiechem - tak byłoby prościej też dla ciebie.
Remus sam tak myślał. Ale z drugiej strony wiedział, że może być zupełnie inaczej, Megan wcale mu nie pomogła. Nawet sprawiła, że poczuł się gorzej.
- Dzięki - powiedział zmęczonym głosem. - Teraz znowu będę o tym wszystkim myślał.
Spojrzała na niego smutno.
- Przepraszam - wstała i usiadła obok niego. Wcześniej siedziała naprzeciwko.
Położyła mu rękę na ramieniu.
- A może nic nie rób? - Zaproponowała. - Pozwól im samym się domyślić? Jeśli są twoimi przyjaciółmi, znają cię dobrze. W trzeciej klasie będziemy dokładnie omawiać wilkołaki. Wtedy może zrozumieją. Zobaczysz, jak to się potoczy.
Zdziwiony powoli odłożył widelec z nadzianym na nim kurczakiem. Spojrzał na Megan i przytulił ją mocno.
- Dziękuję - powiedział głosem stłumionym przez jej szatę.
Kiedy odsunął się od niej zaczęli się śmiać. Zjedli śniadanie do końca i poszli na błonia. Usiedli w tym miejscu, w którym kilka dni temu przyznali się sobie, czym są. Siedzieli rozmawiając.
- Hej, zaraz lekcja - powiedziała Megan, zrywając się.
- Obrona. Lecimy - Ostatnie słowo Remus krzyknął do niej, kiedy biegł. Pod klasę dotarli przed dzwonkiem.
***
Nauczycielka Obrony Przed Czarną Magią nie potrafiła prowadzić lekcji. Ale to nie zrażało Remusa i nadal, uparcie zgłaszał się, udzielał i bardzo, bardzo starał. Dzisiaj jednak nie było mu dane nawet słuchać tego, co mówi pani Auditore, ponieważ jego przyjaciele mieli pretensje.
- Nie obudziłeś nas - zaczął James.
- Wolałeś uciec i Merlin jeden wie, co robić z Megan Night - dodał Syriusz.
Remus chciał się tłumaczyć, że on nic nie robił, że po prostu chciał zostawić ich samych, bo obudził się szybko, ale nie pozwolono mu.
- I prawie się spóźniliśmy.
Bo rzeczywiście. Megan i Remus stanęli przed klasą równo z dzwonkiem. Wszyscy ze zniecierpliwieniem czekali na nauczycielkę. Remus obejrzał się i zobaczył ją, idącą wolnym krokiem, ale po sekundzie z bocznego korytarza kawałek przed nią, wypadli James, Syriusz i Peter, Za ten niebywały pokaz umiejętności szybkiego biegania, zostali nagrodzeni piętnastoma ujemnymi punktami. Teraz on musiał to odrobić. Tylko w jaki sposób, w momencie, kiedy jego przyjaciele nie pozwalają mu na to?
- Przepraszam - machnął ręką. - Nie sądzicie, że powinienem skupić się na lekcji, żeby odrobić te stracone przez was punkty?
I już nie słuchał ich minimalnych zaczepek ani innych głupich rzeczy jakie robili.
Oczywiście pod koniec lekcji Gryffindor wyszedł na plus. Dwadzieścia punktów w górę.
***
Jeśli miała być szczera wobec samej siebie, to nie wiedziała, czy powiedziała prawdę przyjacielowi. Może jednak źle postąpiła mówiąc mu, żeby pozostawił wszystko w rękach losu, Merlina i Boga. Ta trójka wcale nie była zgranym tercetem. Nie zastanawiała się nad tym jednak. Przez tyle lat nieustannego cierpienia uznała, że nie warto. Nauczyła się ignorować wszystko. Żarty jej przyjaciół. Swoje wspomnienia, Flirt jakichś przygłupów, którzy chcieli się z nią umówić. Smutek. Żal. Ból. Nawet ból fizyczny umiała ignorować. Każdą rzecz, która sprawia, że jesteś człowiekiem ona potrafiła odesłać z kwitkiem. Tak samo, jak potrafiła udawać. Każde uczucie. Remus też to potrafił. Bo też przeżył wiele złego. Ale nie tyle co ona.
Z cichym westchnieniem znudzenia usiadła na łóżko. Pokój miała sama. Zabawne.
Zdjęła uwierające kabaretki i spódniczkę, zamieniając je na ulubione, czarne spodnie. Koszuli i krawatu też się pozbyła, a na ich miejsce ubrała szary sweterek. Włosy wyczesała i ponownie spięła w kok. Założyła brązowe buty emu, których bynajmniej nie nosiła jako butów wyjściowych. Nie podobały się jej. Pomimo swojego z lekka chłopięcego charakteru Megan nie potrafiłaby wyjść do ludzi brzydko ubrana. Zawsze starała się dobierać ubrania jak najlepiej i w stylu jak najbardziej adekwatnym do jej nastroju. Jednego dnia była odstraszającą gotką, drugiego zmysłową dziewczyną ubraną w skórę, kolejnego hipisem, punkiem... Czasem nawet ubierała się na sportowo. Wszystko zależało od jej nastroju i tego, co chciała uzyskać. Tym razem po prostu stawiała na wygodę, a poza tym nie miała w planach spotkania z kimkolwiek. Wyszła z sypialni i skierowała się w stronę kuchni, uprzednio biorąc do ręki pierwszą, lepszą mangę yaoi, jaka wpadła jej w ręce. Były porozrzucane po jej pokoju tak jak mangi-horrory i książki fantasy. Wszystko to stanowiło część jej samej. Odwracając mangę tyłem zobaczyła, że jest to Sweet and gentle heat. Nie lubiła tego. Myślała, że wzięła ACID Town, ale cóż. Okładki tych mang bardzo się różniły i po chwili Megan zaśmiała się z własnej głupoty. Jedna z okładek (tej, którą trzymała w rękach) była kolorowa i wesoła, a od ACID Town biła rozpacz i przygnębienie. Pokiwała głową i zaczęła czytać, jednocześnie idąc. Kiedy dotarła pod kuchnię uśmiechnęła się i zamknęła czytaną mangę. Przerwała właśnie Barnaby'emu i Kotetsu we wspólnej kąpieli, ale cóż. Była głodna! Weszła do środka i od razu została obskoczona przez skrzaty.
- Czego Panienka potrzebuje? - Zapytał jeden, piskliwym glosikiem.
- Chciałam poprosić o duży kubek gorącej czekolady i jakieś dobre ciastka do mojej sypialni. Mogę? - Znała odpowiedź, ale i tak z zasad grzeczności zapytała. Skrzaty pokiwały energicznie głowami. Megan uśmiechnęła się. Nie lubiła wykorzystywać innych, ale skrzaty po to były. Poza tym chyba to lubiły.
Wróciła się więc do pokoju, wznawiając lekturę. Barnaby chyba się cieszył, bo mógł dokończyć kąpiel ze swoim kochankiem.
Kiedy wróciła do pokoju jej uczta już na nią czekała. Usiadła więc, odkładając mangę i wzięła do ręki książkę. Zatopiła się w lekturze zapominając o świecie.
***
Remus siedział z przyjaciółmi w Pokoju Wspólnym. Ale była to inna grrupka niż zazwyczaj. Huncwoci, Erick i Damien, Dorcas, Lily, Eleanor i Agatha. 
- Hmm... Gdzie Megan? - Zapytał Damien. 
- Siedzi w pokoju odcięta od świata i ostentacyjnie pokazuje, że ma straszne życie - powiedziała Agatha. 
- Skąd wiesz? - Zainteresował się Syriusz. 
- Tak przypuszczam - wzruszyła ramionami i odrzuciła włosy do tyłu. 
- Pójdę po nią - stwierdziła Eleanor. Wstała i poszła po koleżankę. 
Rozmawiali i śmiali się ze wszystkiego w około. Po chwili przyszła Megan i El. 
- Przerwaliście mi - stwierdziła z udawaną złością. 
***
Szedł korytarzem do Wrzeszczącej Chaty. Czuł się jak zwykle rzed pełnią - źle. Zbierało mu się na wymioty. Kiedy doszedł do ciemnego pomieszczenia, z zakrawionymi ścianami i skrzypiącą podłogą usiadł na sofie, która zaskrzypiała mówiąc, że nie jest to bezpieczne. Zdjął koszulę i spodnie i wcisnął je pod obluzowaną deskę podłogi. Przetarł twarz dłonią. Jego uwagę przytuła książka leżąca na stole. Z zakrwawioną okładką i z tego, czego po chwili udaje mu się dowiedzieć, także stronami. Książka miała tytuł "Kredo". Przeglądał strony powoli ze strachem spowodowanym opisanymi w niej czynnościami. Po przekartkowaniu całej, zobaczył, że w okładce z tyłu znajduje się schowek. Otworzył go. W środku był naszyjnik w kształcie... Czegoś co przypominało trójkąt ze skrzydełkami. I z napisem "Nic nie jest prawdziwe, wszystko jest dozwolone"



Siemka! Co tam? 
Mnie boli głowa. Przepraszam, za przestawienie terminu ;-;
I chyba pomyliłam imiona tych gości z mangi... Zresztą. Nieważne XD
Mam nadzieję, że się podobało ;)
Lunaris

sobota, 4 października 2014

Przepraszam najmocniej

Siemka podglądacze!
Nowa notka miała pojawić się 3, jednakże z powodu minimalnych problemików  nie udało mi się jej dokończyć. Dzisiaj jestem w Gdańsku (właśnie siedzę w samochodzie przed Auchan), więc kolejny rozdział pojawi się jutro do maksymalnie 13 :)
Przepraszam za niekonsekweność :/

Lunaris