Czytam-Komentuję trwa!
Obudził się otoczony białą pościelą i z dziurą w życiorysie. Nie wiedział, jak się tu znalazł. Ktoś go przyniósł? Sam przyszedł? Wiedział, że jest w skrzydle szpitalnym, że jest poranek i, że słońce razi go w oczy. Promienie przebijały się przez nieskazitelnie czystą szybę, a on leżał z ręką na czole i starał się przypomnieć sobie, co się stało po tym, kiedy obudził się. Bo musiał się obudzić po pełni, chociaż teraz nie był pewny nawet tego. I gdzie jest pielęgniarka? Zawsze czekała na niego przy łóżku, bo w magiczny sposób wiedziała, kiedy się obudzi. Więc… Nie rozumiał. A może po prostu tym razem nie przyszła. Postanowił nie dociekać. Obok jego łóżka leżały leki. Wypił je, więc szybko. Smakowały gorzej niż zwykle, skrzywił się. Chociaż może to on był bardziej wyczerpany? Wzruszył ramionami, wstając. Usiadł na łóżku i wyjrzał za okno. Słońce świeciło mocno, a liście, które były wszędzie, jeszcze wczoraj, zniknęły. Wstając i wychodząc ze skrzydła szpitalnego, przypominał sobie, co robił przed pełnią. Wszystko pamiętał – wszedł do tunelu, usiadł na sofę, schował ubrania pod obluzowaną deskę w podłodze, zobaczył książkę, przekartkował ją i odłożył. Później był ból. Dobrze, ale co potem? Tutaj zaczynały się schody. W przenośni i naprawdę, bo właśnie doszedł do schodów. Chwiejnym krokiem wszedł po nich, ledwie powstrzymując morderczą siłę grawitacji. Potem wrócił do sypialni. Zastał tam swoich przyjaciół siedzących na podłodze i jedzących czekoladę. Uśmiechnął się.
- Wróciłeś – powiedział James z uśmiechem. – Chcesz czekolady? – Podał mu
opakowanie.
- Zawsze – jedno słowo wystarczyło, by wywołać salwę śmiechu wśród i tak już
roześmianych chłopców. Usiadł naprzeciw nich i pochłonął małe okienko
czekolady. Jej smak rozlał mu się w ustach. Uwielbiał tą satysfakcje, jaką zapewniała
czekolada. Jak można jej nie lubić?! Syriusz
patrzał na niego z przekrzywioną głową.- Co się tak patrzysz, Syriusz? – Zapytał go.- Nic. Tak po prostu. – Jego przyjaciel wzruszył ramionami.
- Pobrudziłeś się – Peter wziął chusteczki z etażerki, o którą się opierał i
podpełzł do Remusa. Wytarł mu twarz, co ten przyjął ze śmiechem. Później wrócił
na swoje miejsce, usiadł, przyciągając kolana do brzucha i uśmiechnął się jak
małe dziecko. James ze śmiechu przewrócił się na plecy, miażdżąc opakowanie
chipsów.
- Hej, idioto! I co? Teraz mamy jeść pogniecione?! – Krzyknął Syriusz,
brutalnie odsuwając Jamesa (który przeturlał się na brzuch, nadal się śmiejąc)
i biorąc do rąk opakowanie. Patrzał na nie, jak na zmarłego przyjaciela;
przytulił je do siebie, łkając cicho. Peter usiadł za Syriuszem i poklepał go
po plecach.
- Jak mogłeś, James? – Jęknął. – Biedny Syriusz już nigdy nie pozbędzie się tej
traumy! I co teraz? No?
James nadal leżał na brzuchu śmiejąc, się i najwidoczniej nie zamierzał odpowiadać
na tą lawinę pytań, która spłynęła na niego od Petera. Remus po prostu patrzał
na nich, jak na idiotów. Bo, przecież nimi byli. Cichcem wziął opakowanie
czekolady, patrząc to na Petera, to na Jamesa. Syriusz był zajęty rozpaczaniem
nad chipsami. Zjadł resztę czekolady, brudząc sobie przy tym ręce i buzię.
Postanawiając zatrzeć ślady zbrodni, wstał – nie zwracając uwagi na płaczącego
Syriusza, śmiejącego się Jamesa i patrzącego w przestarzeń Petera – i poszedł
do łazienki. Umył się, po czym krzyknął do przyjaciół, że chce się wykąpać. W
zasadzie nie chciał tego robić, ale uznał, że kąpiel dobrze mu zrobi. Kąpiel
zawsze jest dobrym pomysłem. Więc nalał sobie gorącej wody, pomieszał kilka
płynów do kąpieli i – po wejściu do wanny – bawił się pianą. To była jedna z
rzeczy, do których nigdy nikomu się nie przyzna. Uwielbiał bawić się pianą w
wannie. Robił z niej zamki, bałwany, motylki… Tworzył sztukę. I zbijał bańki.
Zachowywał się jak dziecko, ale co miał poradzić. Nie potrafił tego nie robić.
Każdy z nas jest dzieckiem w pewnym stopniu. Po zrobieniu kilku niepowtarzalnych
i godnych samego Leonarda da Vinci rzeźb – chociaż nie był pewien, czy da Vinci
w ogóle coś wyrzeźbił – wyszedł z wanny, ubrał się i wrócił do przyjaciół. A w
zasadzie przyjaciela, bo Syriusz i James gdzieś zniknęli. Peter siedział na
swoim łóżku i czytał czasopismo. Remus spojrzał na niego.
- Gdzie reszta? – Zapytał.
- James na wygnaniu, a Syriusz w kącie pod kocem – powiedział, jakby to było
normalne, nie odrywając wzroku od gazetki.
Spojrzał w róg pokoju i rzeczywiście zobaczył Syriusza. A raczej cos, co
prawdopodobnie było Syriuszem, z uwagi na to, że wyglądało bardziej jak duży, zwinięty
koc. Podszedł i kopnął to lekko. Drgnęło wydając cichy, zbolały jęk. Wzruszając
ramionami, odszedł.
- Gdzie dokładnie poszedł pan Potter?
Peter spojrzał na niego jak na chorego psychicznie.
- Na wygnanie. Co mnie obchodzi, gdzie jest dokładnie?
- Nie odpowiada się pytaniem na pytanie – mruknął Remus i wyszedł z
dormitorium.
**
Jamesa znalazł siedzącego na gzymsie okna na pierwszym piętrze. Podszedł do
niego po cichu i przestraszył go, jednocześnie łapiąc w pasie, żeby przypadkiem
nie spadł. Gdyby spadł, Remus musiałby uciekać przed aurorami, a w efekcie
pewnie i tak trafiłby do Azkabanu. Wolał tego uniknąć, więc jednak zabezpieczył
kolegę przed niechybną śmiercią.
- Co robisz?! – Zapytał z wyrzutem, odwracając się.
- Straszę cię – stwierdził Remus.
James zrobił minę z serii „naprawdę? Nie wiedziałem…”, po czym ustał przed
Remusem.
- Mogę już wrócić? – Zapytał.
- Nie wiem. Peter siedzi na łóżku i czyta jakąś gazetę, a Syriusz udaje koc.
James nie zwrócił uwagi na zajęcie Syriusza ani nie zaśmiał się. Ta rozmowa
wyglądała na całkiem poważną, nie licząc komicznego doboru słów. Obydwoje w tym
samym momencie wzruszyli ramionami i skierowali się z powrotem do sypialni. Gdy
wrócili, nie zastali wielkich zmian. Jedynie Peter czytał inną gazetę. Syriusz
nadal „wtapiał się w otoczenie”. Wszystko z powodu pogniecionych chipsów.
***
Następnego dnia James i Syriusz pogodzili się. Ten drugi wyszedł spod koca
dopiero, kiedy przyjaciele zasnęli. Przynajmniej tak uważał Remus, bo kiedy
kładli się spać, Syriusz nadal siedział w kącie, ale kiedy się obudzili, spał w
swoim łóżku. Syriusz był dziwny.
- Hej, chodźmy skrótem – zaproponował właśnie „człowiek-koc”, kiedy wychodzili
z Sali transmutacji i zmierzali na błonia.
- Nie. Nigdy – odpowiedzieli mu przyjaciele równocześnie.
Syriusz pociągnął nosem, ale nie odpowiedział.
Było
już dość późno. Około siedemnastej. Zaczynało się robić szaro, więc na błoniach
nie było praktycznie nikogo. Rozsiedli się na ławce pod starym dębem i
rozmawiali, śmiejąc się wesoło.
- Mam pomysł! – Krzyknął nagle James, zrywając się na równe nogi. – Ale on jest
niebezpieczny i zły.
Przyjaciele uśmiechnęli się. Oprócz jednego – Remusa. Ten patrzył na Jima
nieufnie.
- Dawaj – Syriusz ponaglił go.
- Hipogryfy. Hagrid wyprowadził je nad jezioro i zostawił same sobie.
W jego oczach były bardzo widoczne ogniki podniecenia. Po sekundzie pojawiły
się także w oczach Syriusza, który stanął obok Jima. Peter jakby się wahał, ale
po chwili też wstał. Tylko Remus nadal siedział.
- Nie możemy tego zrobić – powiedział.
- Oh, przestań. Nie wierzę, że w regulaminie jest napisane „Nie latać na
hipogryfach”. To przecież absurdalne i nikt oprócz nas by na to nie wpadł –
spojrzał na Remusa jak na głupka.
- No weź, Remmy – jęknął Peter.
- Będzie fajnie! – Dodał James.
Remus westchnął, wywrócił teatralnie oczami, ale wstał i poszedł za
przyjaciółmi. Ukryli się w krzakach niedaleko małego stadka hipogryfów.
- Ja biorę czarnego – szepnął Syriusz.
- Ja białego – dodał James.
- Ja brązowego – stwierdził Peter.
- Ja ciasteczkowego – powiedział Remus z entuzjazmem.
Przyjaciele spojrzeli na niego wzrokiem typu „zawsze słodycze, co?” i wyszli
zza krzaków. Każdy ustał przed swoim hipogryfem, ukłonił mu się i dosiadł go.
Wilkołaki nie latają!
Wystrzelili. Każdy w tym samym kierunku. Lecieli szybko, nad
jeziorem, skręcając i wlatując pomiędzy góry. Remus zastanawiał się, czy tego
nie dałoby się podciągnąć pod opuszczanie terenu szkoły, ale niedane mu było
dojść do kresu tych rozważań, ponieważ jego hipogryf zaczął wzbijać się wyżej i
wyżej. Remus spojrzał w dół przestraszony. Jego przyjaciele lecieli kawałeczek
pod nim.
Wyolbrzymiasz Remus.
Wiatr rozwiewał im włosy, ale nie sprawiał, że było im zimno. Co
prawda Remus dostał gęsiej skórki, ale nie z zimna, lecz z podniecenia.
Niesamowicie było lecieć na tak wielkim i potężnym stworzeniu.
- Taaa!! – Usłyszał krzyk Syriusza.
- To lepsze niż latanie na miotle! – Krzyknął James.
- I lepsze niż siedzenie w balonie! – Dodał Peter również krzycząc.
Wylądowali gdzieś na polanie w Zakazanym Lesie. To już na pewno było łamanie
regulaminu, ale Remus nie zastanawiał się nad tym. Usiedli na kamieniach
rozsypanych tu i ówdzie. Pachniało lasem. Możaby powiedzieć, że Remus czuł w
ustach smak roślin.
***
Huncwoci
mieli szczęście, że Remus był z nimi. Miał świetną orientacje w terenie, a
przecież teraz, w ich sytuacji, trzeba było wrócić. Siedzieli na hipogryfach i
jechali stępem. Remus prowadził.
- Która godzina? – Zapytał Peter.
- Skąd mamy wiedzieć? – Odpowiedział James.
- Około dwudziestej – usłyszeli tajemniczy, niski głos spomiędzy drzew. Usłyszeli kroki pomiędzy drzewami. Po
chwili przed nimi ukazał się centaur.
Miał ciemnobrązową sierść i proste włosy ściągnięte w kitka, w tym samym
kolorze, oraz jasne, niebieskie oczy. Na prawym nadgarstku miał przewiązany
czarny rzemyk.
- Kim jesteście i co tu robicie? – Zapytał.
Pierwszy odzyskał głos Remus.
- Jesteśmy uczniami Hogwartu. A… Hipogryfy tu wylądowały.
- To wasze hipogryfy? – Podszedł do jednego z nich i pogłaskał go.
- Pożyczone od gajowego – powiedział Syriusz wymijająco. – Jak się nazywasz?
Centaur spojrzał na niego.
- Kvasir. A wy?
Przedstawili się po kolei. Kvasir zatrzymał wzrok na Remusie.
- Ty jesteś dzieckiem księżyca, prawda? Widziałem to w gwiazdach. To, że coś ci
się stanie. Tobie i twoim bliskim – stwierdził centaur, tajemniczym głosem. –
Musisz uważać, na tego, który ciebie pragnie. On przysporzy ci jeszcze wielu
problemów. – Powiedział. – Teraz żegnam się z wami, uczniowie Hogwartu. Do
zobaczenia.
Popędził galopem w las. Remusowi serce biło szybciej. Miał ochotę nakrzyczeć na
Kvasira. Albo coś poszarpać.
- Co to znaczy, że jesteś dzieckiem księżyca? – Zapytał zaciekawiony James.
- N-nie wiem – odpowiedział Remus. – Chodźmy już. Jest późno.
Zaczęli, więc jechać szybciej, żeby w jak najszybszym tempie dostać się na błonia.
Przypomnieli sobie, bowiem o tym, że nie wiedzą, kiedy Hagrid zamierza odebrać
hipogryfy znad jeziora. Jeśli już tego nie zrobił.
***
Wypadli naprzeciwko jeziora, po kilkunastu minutach. Odstawili hipogryfy (na
szczęście reszta jeszcze tam stała) i wrócili do sypialni. Remus zasnął szybko.
***
Na śniadaniu kolejnego dnia, zjawili się o zwykłej porze. Było dużo uczniów.
Usiedli koło siebie, a James po chwili odebrał gazetę od sowy, która przynosiła
mu ją codziennie.
- Zobaczcie! – Podsunął ją do przyjaciół.
Greyback namierzony.
Fenrir Greyback – najbardziej bestialski wilkołak w czarodziejskim świecie – był
widziany przez pewną czarownicę w okolicach miasta Forks.
„- Wyglądał strasznie” – mówi kobieta. „- Miał postrzępione ubrania, sklejone
od krwi włosy i oczy… Szaleńca.”
Aurorzy przybyli na miejsce kilka minut po otrzymaniu zgłoszenia.
Nie udało im się jednak złapać wilkołaka.
Remus
się przeraził. Niedaleko Forks… Poczuł
falę gorąca. Był przerażony.
- Hej, Potter! – Krzyknął ktoś. To Severus Snape. Wróg Jamesa.
Nienawidzili się od pierwszej klasy. Wtedy James powiedział coś o jego włosach,
Severus oddał mu tym samym… James uznał, że nie warto zadawać się z kimś takim.
Chyba Snape myślał tak samo o Jamesie. Snape podszedł do nich.
- Oddawaj moją książkę do eliksirów – powiedział.
- Jaką książkę, człowieku? Ja nie mam nic twojego – James uniósł ręce.
- Jak to nie?! A komu musiałem jej użyczyć, bo swojej nie miał?! –
Rzeczywiście, na ostatnich eliksirach, Slughorn dosiadł Jamesa do Severusa, bo
nie miał książki. Przez twarz Jamesa przeszedł dziwny skurcz.
- Nie ma jej. Ale powinieneś poszukać w jeziorze.
Remus spojrzał na niego ze zdziwieniem.
- Ty… - Snape wyciągnął różdżkę i przysunął ją do gardła Jamesa. – Zaraz ty
możesz znaleźć się w jeziorze!
- Hej, Severus, uspokój się. James na pewno ci jej nie wrzucił do jeziora –
powiedział Remus.
- Kto pozwolił ci się odzywać, psie?! Nie patrz na mnie, bo zarażę się twoją
chorobą – powiedział z odrazą. Remus spojrzał na niego zdziwiony. Jego wilk tak
się przestraszył i zdenerwował, że zaczął się wyrywać. A Remus był w zbyt
wielkim szoku, żeby go powstrzymać.
Oczy mnie bolą!!
I kark... Ale skończyłam!
Co sądzicie o tej notce?
Chciałabym się wam pochwalić!
DOSTAŁAM SIĘ DO ETAPU REJONOWEGO, Z JĘZYKA POLSKIEGO!
Jej!!
Chociaż... Muszę przeczytać 8 lektur... ;-;
Tragedia XD
Pozdrawiam!
Lunaris