Miłego czytania!
:D
____________________________________________________________________________________________________
Nie wiedział, jak długo spał, ale przeczuwał, że nie było to kilka godzin. Kiedy otworzył oczy, powitała go ciemność. Od razu wyczuł, że w pokoju jest jego kuzyn i, że owy kuzyn śpi. Mark leżał na łóżku równoległym do tego, które zajmował Remus. Młody Lupin westchnął głęboko i uśmiechnął się. Lubił zapach sypialni. To może brzmi bez sensu, ale tak było. Ten zapach kojarzył mu się ze spokojem, którego w jego życiu nie było zbyt wiele. Poza tym, ostatnio praktycznie wcale go nie miał. Poczuł lekkie ukłucie żalu, ale zignorował je, jak to Remus.
Pokój Marka był duży. Evelyn przyniosła tutaj dodatkowe łóżko dla Remusa i postawiła je na miejscu sofy, która tu stała. Teraz sofa była na strychu. Oczywiście zrobiła to zaklęciami, bo po co się męczyć. Chociaż Remus tego nie widział, ściany tutaj były granatowe (pomimo swoich wyostrzonych zmysłów nie potrafił rozróżniać kolorów, kiedy było tak ciemno). Po wejściu do pokoju uwagę zwracała wymyślna lampa stojąca obok szafki nocnej i łóżka Remusa (czyli w normalnych wypadku koło sofy). Łóżko stało przy ścianie równoległej do drzwi. Na tejże ścianie było duże okno z różnymi, dziwnymi rzeczami rozwalonymi na parapecie. Obok drzwi była wysoka szafa na ubrania. Równolegle do niej stało mahoniowe biurko. Nad łóżkiem właściciela pokoju wisiał telewizor, tak, że jeśli byłaby tu sofa, można by spokojnie oglądać telewizję. Rodzina Bowen była typowo nowoczesną, czarodziejską rodziną - używali mugolskich 'wynalazków' i nie wstydzili się tego.
Remus podniósł się na klęczki odchylił czarną roletę wiszącą na oknie. Zobaczył szarawe niebo z jedną, czerwoną smugą. Wschodziło słońce.
Z racji tego, że spał około dwa dni, nie zamierzał leżeć dłużej. Wstał cicho - tak, żeby nie obudzić śpiącego kuzyna - i, kiedy wziął swoje ubrania, wyszedł z pokoju. Wiedział, że może czuć się tu jak u siebie. A nawet powinien, bo przecież innego domu na chwilę obecną nie ma. Mógłby wrócić do Forks, ale z drugiej strony byłoby to niebezpieczne. Poszedł do łazienki, przebrał się, wrócił do sypialni i odłożył ubrania, po czym zszedł na dół do kuchni. Słońce zaczynało przebijać się przez drzewa i wlewać się do domu, tworząc długie cienie na podłodze. Pomimo wszystko w pokoju nadal panował półmrok, ale to Remusowi nie przeszkadzało. Podszedł do lodówki i obejrzał jej zawartość. W końcu uznał, że zadowoli się płatkami czekoladowymi i kawą. Kiedy zjadł, wypił i - oczywiście - posprzątał po sobie, postanowił wyjść na dwór. Spojrzał na okno. Słońce już wyjrzało ponad las.
Szybko ubrał ciepłą bluzę i buty. Kiedy wyszedł uderzyło w niego świeże powietrze. Odetchnął z ulgą. Poczuł się, jakby wszystkie jego problemy nagle zniknęły. Rozejrzał się. Na ulicy, gdzie mieszkała jego ciocia, było mało domów. Najbliższy znajdował się w odległości około kilometra i Remus ledwo go widział. Kiedy zagłębił się w las przysłoniła go poranna mgła. Zawsze lubił chodzić leśnymi dróżkami, lawirować między drzewami, skakać po gałęziach i śmiać się, kiedy ktoś przechodził, a on właśnie znajdował się na drzewie. Uśmiechnął się, kiedy zdał sobie sprawę jak podobna jest Evelyn do jego mamy. Też zamieszkała na obrzeżach miasta, też przy lesie. Wyglądem może nie przypominała Hope, ale charakterem już tak. Była pogodna, pomocna i uwielbiała przebywać ze swoją rodziną. Remus przypomniał sobie zawsze uśmiechniętą twarz matki. Pomimo, że jej oczy nie zawsze się uśmiechały, nie dawała po sobie poznać tego, że coś jest nie tak. Usłyszał jej głos, mówiący, że wszystko będzie dobrze, że poradzą sobie i, że on kiedyś "wyleczy się". Musiał oprzeć się o pień drzewa, bo inaczej przewróciłby się.
"- Będzie dobrze Remusie. Będzie dobrze - przytulając syna,
kiwała się na boki. - Poradzimy sobie - mówiła,
jakby chciała do tych słów przekonać samą siebie."
kiwała się na boki. - Poradzimy sobie - mówiła,
jakby chciała do tych słów przekonać samą siebie."
Jej głos zawsze wypełniała bezgraniczna miłość, ale Remus potrafił usłyszeć tam, także nutę smutku. Martwiła się. O pieniądze, o syna i o męża. O wszystko. A siebie zawsze zostawiała na koniec.
Jego tata był inny. Zawsze przeświadczony o tym, że dadzą sobie radę, a Remus - nawet jeśli nie uda im się go wyleczyć - przyzwyczai się do życia Dziecka Księżyca. Miał rację. Oni sobie radzili, a jego syn powoli przyswajał sobie umiejętności wilkołaka. Poza tym, Lyall nie praktykował ślepej wiary w to, że młody Lupin wyleczy się. Wiedział, że to jest niewykonalne. Wilkołactwo to coś na kształt choroby. Tyle, że demonicznej. Tak samo zresztą, jak wampiryzm. Lyall Lupin był człowiekiem wesołym, ale jednocześnie mocno stąpającym po ziemi. Miał zacięcie przywódcze i był urodzonym organizatorem. Niektóre z tych cech Remus po nim odziedziczył.
Gdyby nie fakt, że ziemia była mokra, usiadłby. Nie miało dla niego znaczenia to, że pomoczyłby spodnie, wiedział także, że nie przeziębi się. Ale pobrudziłyby się od trawy, a on nie chciał, żeby ciocia miała dodatkowe problemy. Nadal więc opierał się o drzewo.
Wspomnienia zalewały jego głowę, a on nie potrafił ich opanować. Pierwszy raz czuł się bezradny wobec swoich uczuć. Zawsze potrafił je ukryć, zamaskować, zdusić. Teraz po prostu stał i patrzał w przestrzeń, niezdolny do wykonania jakiegokolwiek ruchu.
Nagle usłyszał szelest. Odwrócił się w kierunku, z którego dobiegał dźwięk i zobaczył małą dziewczynkę. Miała blond włosy, sięgające do pasa, bladą cerę i dziwne, praktycznie czarne oczy. Ubrana była w białą sukienkę i kurtkę. Zastanawiał się, czy nie jest jej zimno.
- Bonjour! - Powiedziała słodkim głosem. Remus uśmiechnął się mimo woli.
- Bonjour.*
Zaczęła coś do niego mówić, ale Remus nie potrafił aż tak dobrze francuskiego. Uniósł rękę i powiedział:
- Je ne parle pas francais.**
Dziewczynka spojrzała na niego zdziwiona i przekrzywiła głowę.
- Je suis Britannique*** - uśmiechnął się.
- Potrafię mówić po angielsku - dziewczynka oddała uśmiech. Remus zdziwił się.
- Miło. Kim jesteś? - Zapytał i przykucnął, żeby zrównać się wzrostem z dzieckiem.
- Nazywam się Pauline Castain. Mieszkam niedaleko. A ty?
- Jestem Remus Lupin.
W tym momencie stało się coś dziwnego. Dziewczynka odsunęła się od Remusa, a jej oczy zrobiły się czarne. Nie tak jak dotychczas, teraz nawet białka były ciemne, Gdyby nie drzewo, zacząłby się cofać.
- A więc to ty! - Krzyknęła zupełnie innym, niskim i gardłowym głosem. - Wiedziałam, że to ty! On kazał mi cię znaleźć. Teraz ty też umrzesz!
Po jej twarzy, od skroni, rozciągała się teraz siatka ciemnych żył. Odrzuciła głowę do tyłu i rozpostarła ręce na boki. Po chwili uniosła się w powietrze.
Jego tata był inny. Zawsze przeświadczony o tym, że dadzą sobie radę, a Remus - nawet jeśli nie uda im się go wyleczyć - przyzwyczai się do życia Dziecka Księżyca. Miał rację. Oni sobie radzili, a jego syn powoli przyswajał sobie umiejętności wilkołaka. Poza tym, Lyall nie praktykował ślepej wiary w to, że młody Lupin wyleczy się. Wiedział, że to jest niewykonalne. Wilkołactwo to coś na kształt choroby. Tyle, że demonicznej. Tak samo zresztą, jak wampiryzm. Lyall Lupin był człowiekiem wesołym, ale jednocześnie mocno stąpającym po ziemi. Miał zacięcie przywódcze i był urodzonym organizatorem. Niektóre z tych cech Remus po nim odziedziczył.
Gdyby nie fakt, że ziemia była mokra, usiadłby. Nie miało dla niego znaczenia to, że pomoczyłby spodnie, wiedział także, że nie przeziębi się. Ale pobrudziłyby się od trawy, a on nie chciał, żeby ciocia miała dodatkowe problemy. Nadal więc opierał się o drzewo.
Wspomnienia zalewały jego głowę, a on nie potrafił ich opanować. Pierwszy raz czuł się bezradny wobec swoich uczuć. Zawsze potrafił je ukryć, zamaskować, zdusić. Teraz po prostu stał i patrzał w przestrzeń, niezdolny do wykonania jakiegokolwiek ruchu.
Nagle usłyszał szelest. Odwrócił się w kierunku, z którego dobiegał dźwięk i zobaczył małą dziewczynkę. Miała blond włosy, sięgające do pasa, bladą cerę i dziwne, praktycznie czarne oczy. Ubrana była w białą sukienkę i kurtkę. Zastanawiał się, czy nie jest jej zimno.
- Bonjour! - Powiedziała słodkim głosem. Remus uśmiechnął się mimo woli.
- Bonjour.*
Zaczęła coś do niego mówić, ale Remus nie potrafił aż tak dobrze francuskiego. Uniósł rękę i powiedział:
- Je ne parle pas francais.**
Dziewczynka spojrzała na niego zdziwiona i przekrzywiła głowę.
- Je suis Britannique*** - uśmiechnął się.
- Potrafię mówić po angielsku - dziewczynka oddała uśmiech. Remus zdziwił się.
- Miło. Kim jesteś? - Zapytał i przykucnął, żeby zrównać się wzrostem z dzieckiem.
- Nazywam się Pauline Castain. Mieszkam niedaleko. A ty?
- Jestem Remus Lupin.
W tym momencie stało się coś dziwnego. Dziewczynka odsunęła się od Remusa, a jej oczy zrobiły się czarne. Nie tak jak dotychczas, teraz nawet białka były ciemne, Gdyby nie drzewo, zacząłby się cofać.
- A więc to ty! - Krzyknęła zupełnie innym, niskim i gardłowym głosem. - Wiedziałam, że to ty! On kazał mi cię znaleźć. Teraz ty też umrzesz!
Po jej twarzy, od skroni, rozciągała się teraz siatka ciemnych żył. Odrzuciła głowę do tyłu i rozpostarła ręce na boki. Po chwili uniosła się w powietrze.
To nie jest człowiek. To demon.
A przysłał go Greyback.
A przysłał go Greyback.
Kiedy uświadomił sobie to wszystko, przypomniała mu się jeszcze jdna rzecz, którą kiedyś usłyszał od Megan.
"-Uczyłam się walki - powiedziała spokojnie. - Mój instruktor zawsze wpajał mi dwa słowa "wykorzystaj wszystko". Każda rzecz może być bronią, a ty musisz wykorzystywać każdą okazję do zadania śmiertelnego ciosu. Lub obezwładniającego. Jak wolisz - wzruszyła ramionami"
Rozejrzał się. Wiedział, że nie zabije demona zwykłym patykiem. Wstał i skoczył na gałąź, znajdującą się po jego prawej stronie. Odbił się, złapał innej gałęzi i kopnął demona najmocniej jak potrafił. Dziewczynka upadła na ziemię i jęknęła z bólu.
To nie jest człowiek. To nie jest dziecko.
Warknęła, a ten warkot pozbawiony był jakichkolwiek ludzkich cech. Remus, który nigdy nie uczył się walki był przerażony. Dziewczynka skoczyła i ułamała bardzo gruby konar drzewa. Wyglądałoby to zabawnie, bo ona była mała, a gałąź dłuższa od niej, ale w obecnej sytuacji było to zatrważające. Remus poczuł przyspieszone bicie serca. Demon zamachnął się. Remus miał swoją szybkość i zwinność. Uskoczył więc i pomyślał, że lepiej byłoby zmienić się w wilka. Zrobił to.
Kiedy wylądował na czterech łapach, zaśmiał się w duchu. Dziewczynka puściła gałąź i teraz stała przed nim. Rzuciła się na niego, ale on znowu odskoczył. Chciał zranić to stworzenie, ale nie udało mu się. Demon złapał go za głowę i rzucił nim w bok. Zabolało.
- Teraz wezwę mojego pana, a ty tu leż, psie - powiedziała.
Remus na początku to właśnie robił - leżał. Ale kiedy zauważył, że dziecku zaraz uda się porozumieć z Greybackiem, rzucił się na nie. Nie spodziewała się. Kiedy wgryzł się w jej kark, a krew demona rozlała mu się w ustach, ledwie powstrzymał odruch puszczenia jej. Krew demona była wstrętna i paliła mu podniebienie jak gorące i ostre jedzenie. Demon wydał z siebie dziwny dźwięk i Remus puścił go. Wtedy mała, jasnowłosa dziewczynka zniknęła.
Remus przemienił się z powrotem w człowieka. Ledwie transformacja dobiegła końca, a on już klęczał na ziemi i wymiotował. Miał popalone podniebienie i skórę w miejscach, gdzie spadła krew demona. Klęczał jeszcze długi czas, a kiedy skończył wymiotować zawartością żołądka i żółcią, pozostały jeszcze nieprzyjemne skurcze żołądka. Następne kilka minut spędził na kolanach, wymiotując na sucho. Całe śniadanie znajdowało się teraz przed nim. Otarł usta wierzchem dłoni i wstał, zataczając się. Spojrzał na swoje ubranie. Nie było aż tak źle. Jego bluza miała tylko małe rozcięcie na początku rękawa. Nie było go widać, a w tym miejscu materiał był podłożony dwa razy, więc było w porządku. Spodnie miał czyste, pomimo długiego klęczenia na ziemi. Otrzepał się z piasku i skierował w stronę domu cioci.
***
Kiedy wszedł do domu, mały Louis siedział na blacie w kuchni.
- Cześć Remus! - Powiedział, po czym zeskoczył i przytulił kuzyna. - Gdzie byłeś?
- W lesie - odpowiedział wymijająco. Poniekąd to była prawda.
- Jadłeś śniadanie? - Zapytał, wracając do kuchni.
- Tak, ale znowu coś zjem, Zrobiłem się głodny - Remus poszedł za nim.
Zrobił sobie kanapki i podgrzał parówki w mikrofalówce. Louis zalał herbatę. usiedli przy stole.
- Mama powiedziała nam, co się stało. To jest... - oczy mu się zaszkliły. - Okropne. Nie mogę uwierzyć.
- Nie tylko ty - mruknął.
Louis spojrzał na niego smutnym wzrokiem.
- Ale zostaniesz u nas i będzie fajnie! - Ucieszył się.
Remus nie mógł się nie zaśmiać.
- Oczywiście.
Po niedługim czasie dom zaczął odżywać. Wszyscy powoli się budzili i przychodzili do kuchni, żeby zjeść śniadanie. Kiedy przyszła Danielle (która wstała ostatnia), Evelyn powiedziała, że musi iść do pracy. Pracowała na dwa etaty - jeden w Ministerstwie Magii, a drugi w mugolskiej kawiarni. Zarabiała dość dużo, więc nie musiała martwić się o pieniądze, jak to robiła jej siostra.
- Remus - powiedział Mark. - Zostawmy dom pod opieką Danielle i chodźmy do miasta. Moja sistra jest na tyle dorosła, że sobie poradzi. - Uśmiechnął się.
Remus dobrze wiedział, że Mark tak nie uważa, bo często wytykał siostrze, jak bardzo dziecinna jest. Ale w obecnej sytuacji idealnie władał frazesami, przyprawiając Danielle o rumieńce.
- No nie wiem. Na pewno sobie poradzisz? - Zapytał Remus. Tani trik "nie dasz sobie rady!".
- Oczywiście! Przecież nie ma nic trudnego w zajmowaniu się domem. Tylko uważajcie na siebie - Powiedziała.
Chłopcy uśmiechnęli się i wyszli z domu. Remus czuł się lepiej, kiedy miał obok siebie Marka. Było mu raźniej.
***
Wsiedli do autobusu i pojechali do centrum miasta. Błądzili po ulicach Reims, aż w końcu uznali, że są głodni.
- No, to mamy dwie opcje - powiedział jego kuzyn. - Może jestem tylko czarodziejem, ale znam to miasto bardzo dobrze. Możemy iść do zwykłej restauracji, ale możemy pójść także do Blood Moon. To bar nadnaturalnych.
Remus spojrzał na niego. Nie wiedział, że istnieją takie miejsca, gdzie przebywają tylko nadnaturalni.
- Nie wiem. Nie znam się - powiedział.
- No, to chodźmy zjeść coś do zwykłej restauracji, a potem pójdziemy do baru. Co o tym sądzisz?
Remus zamyślił się.
- Wpuszczą nas? Mamy dopiero czternaście...
Mark przerwał mu śmiechem.
- Wystarczy, że nie jesteś człowiekiem i wyglądasz dość dorosło.
Spojrzeli po sobie u uśmiechnęli się w ten dziwny sposób, w jaki uśmiechają się do siebie przyjaciele, kiedy uda im się zrobić coś niesamowitego.
- Wpuszczą - powiedzieli równocześnie.
***
Szli jakąś starą i wąską uliczką. Mark ciągle mówił i opowiadał różne historie. Teraz snuł opowieść o tym, jak to pierwszy raz znalazł się w Blood Moon. Remus dowiedział się, że jego kuzyn wcale nie jest taki święty, za jakiego go uważał. Okazało się, że kilka miesięcy temu wdał się w bójkę z bandą białych demonów (ludzi zmienionych w demony, które nie były takie, jak dziewczynka, którą widział, tylko były czymś jak wilkołaki, wampiry czy inne rasy) i, kiedy udało mu się powalić ich na ziemię (było ich tylko trzech), zaczął uciekać. Wybierał stare uliczki i często zakręcał. Wtedy dotarł w to miejsce, w którym aktualnie się znajdowali. Był to jakby ślepy zaułek. Wylot wąskiej uliczki na mały placyk. Mur odgradzał go z każdej strony. Po środku była mała fontanna, naokoło drzewa. Kilka metrów przed nimi były duże drzwi, a nam drzwiami krwistoczerwony, jakby świecący napis "Blood Moon".
- Ten napis to wspólna robota czarwonika i czarodzieja - powiedział Mark. Remus zdziwił się.
- To to są dwie rasy? - Zapytał.
Kuzyn spojrzał na niego jak na idiotę.
- Oczywiście - powiedział, podchodząc do rogu uliczki.
Wynurzył się stamtąd wysoki mężczyzna z białymi włosami i jasnymi oczami. Miał idealnie białe zęby.
- Rasy? - Zapytał uprzejmym głosem.
- Wilkołako-czarodziej i czarodziej - Mark zaśmiał się.
Anioł spojrzał na Remusa i uśmiechnął się. Remus zrobił to samo.
- Idźcie - mężczyzna kiwnął głową.
Przeszli przez placyk.
- Witaj w typowym, nadnaturalnym świecie - powiedział Mark, otwierając drzwi.
Wnętrze było ciemne. Środek pomieszczenia przecinał czerwony dywan, prowadzący do baru, a po lewej i prawej porozstawiane były stoliki, odgrodzone szarymi parawanami. Ściany i podłoga były czarne. Remus zauważył, że w głębi są schody, ale odgrodzone były bramką.
- Tam na górze jest sala taneczna. Ale o tej porze jest zamknięta. Nie radzę przychodzić tutaj na imprezy. Dzieją się dziwne rzeczy - Remus nie pytał, skąd czternastolatek wie, co dzieje się na imprezach. Raczej w ich wieku nie chodzi się do klubów.
Usiedli przy jednym z wolnych stolików. Kiedy podeszła do nich kelnerka, Remus zauważył, że ma ona całe niebieskie oczy. Całe. Bez białek, czy źrenic. Zamówili kawę.
- To była fearie.**** Pomieszanie elfa z wróżką. Często mylą ich z elfami. Nie lubią tego.
Remus kiwnął głową.
- Facet, który nas tu wpuścił...
- Był aniołem. To wiem. Aż taki głupi nie jestem. - Remus przerwał kuzynowi, który uśmiechnął się pobłażliwie.
Kiedy kelnerka przyniosła im kawy, Mark zaczął wymieniać wszystkie rasy, jakich przedstawiciele znajdowali się w klubie.
- Tamten gościu - wskazał na mężczyznę, który rozmawiał z kelnerką. - Jest właśnie czarownikiem.
Remus wytrzeszczył oczy.
- Skąd wiesz?
- Przypatrz się. Jak znowu wysunie język... - wtedy czarownik to zrobił. I Remus nie zobaczył zwykłego, ludzkiego języka, tylko... Taki, jak u węża.
- Mają cechy zwierząt.****
Nastąpiła chwila ciszy, podczas której każdy z chłopców wziął kilka łyków swojej kawy.
- Tam - wskazał podbródkiem na grupę wytatuowanych nastolatków. - Siedzą nefilim. Nocni Łowcy.**** To rasa pół aniołów, pół ludzi. Stworzył ich Razjel. Żeby bronili ludzi i innych nadnaturalnych. Poza nimi jest wiele organizacji, które to robią. Czasem współpracują. Ale raczej na nich uważaj. Myślą, że są lepsi. - Mark wzruszył ramionami.
Jeden z Nocnych Łowców spojrzał na kogoś. Jakąś dziewczynę siedzącą przy stoliku. Mruknął coś do kolegi i razem patrzeli na nią przez chwilę, z wyraźną dezaprobatą na twarzy.
- A ta dziewczyna? - Wskazał na nią.
- To sukkub. Różnie o nich mówią. Jeśli wpiszesz to w wyszukiwarkę, wyskoczy ci kobieta, która uwodzi mężczyzn i karmi się ich snami. Ale to brednie. Tak samo jak to, że wampiry nie mogą wejść do domu bez zaproszenia, że są 'uczulone' na czosnek, że wilkołaki nie potrafią zmieniać się w wilki... Sukkuby to istoty ciemności. Żywią się krwią, albo snami. Jak sobie tam chcą. Potrafią się materializować. To coś jak białe demony. Tylko trochę inne. Mają kilka cech wampirów, na przykład słońce im szkodzi. A. No i sukkuby to kobiety. Inkuby to mężczyźni. Białe demony tak jak obdarzeńcy, mają miliony odgałęzień.
- Obda...
- Potem. - Mark machnął ręką. - Oni - wskazał znowu na nefilim. - Patrzą tak na nią, bo jest demonem. Białym, ale jednak. A oni głównie zabijają demony.
- Ale te złe! Czarne! A oni...
- Tak, ale już ci mówiłem, że Nocni Łowcy są dziwni.
Remus uśmiechnął się.
- Skąd tyle o tym wiesz?
- Jak się tu przychodzi, to się wie. Ludzi rozmawiają.
- Ludzie, jak ludzie - mruknął Remus.
Mark się zaśmiał.
Wtedy ktoś wszedł do baru. Dwie osoby. Byli ubrani w płaszcze, każdy miał czerwoną chustę przewiązaną w pasie. Mieli broń. Remus widział noże przypięte do pasa, pistolety, krótki miecz... Mieli też coś na obu przedramionach. Z jednej strony było pokryte metalem, a z drugiej był mechanizm. I ten symbol na pasku. Trójkąt ze skrzydełkami... Remus skądś go znał.
- Kto to? - Mruknął, bo w sali zapanowała cisza.
- Asasyni. Zabójcy. Podobnie jak Nocni Łowcy, bronią ludzi.
Nagle przed oczami Remusa zrobiło się ciemno. Opadł na oparcie. W głowie usłyszał donośny głos.
-Nic nie jest prawdziwe, wszystko jest dozwolone.
***
Otworzył oczy. Oślepiło go słońce i biel. Wszędzie było biało. Zerwał się. Kołdra opadła na podłogę. Zabolała go głowa. Rozejrzał się.
- Nie... - mruknął. Usłyszał kroki.
- Remus! Obudziłeś się! Spałeś prawie trzy tygodnie, kochany! - Przed nim stałą kobieta. Pielęgniarka. Pani Pomfrey.
- To... Oni... ŻYJĄ?! - Krzyknął.
- Kto...
- Moi rodzice.
Pielęgniarka spojrzała na Remusa i dotknęła jego głowy.
- Oczywiście. Musiałeś mieć koszmary. Zatrułeś się czymś. To dlatego tak spałeś.
Remus opadł na łóżko. Leżał w poprzek.
To wszystko było snem. Dopiero teraz obudził się po pełni.
Dzień dobry!
A jeszcze zanim.
*- Dzień dobry
**- Nie mówię po francusku.
***- Jestem brytyjczykiem (nie wiem czy to jest poprawnie, bo z tłumacza XD)
****- TAK, CZYTAŁAM, UWIELBIAM, KOCHAM, JESTEM NOCNYM ŁOWCĄ, FANKĄ MAGNUSA I ALECA.
O.
I jak?
Miło, nie? XD
No. Teraz będzie fajnie, jeśli chodzi o Remusa. Lepiej.
Taka dramaturgia się przydała. :3
Co myślicie?
;)
Lunaris
Kiedy wylądował na czterech łapach, zaśmiał się w duchu. Dziewczynka puściła gałąź i teraz stała przed nim. Rzuciła się na niego, ale on znowu odskoczył. Chciał zranić to stworzenie, ale nie udało mu się. Demon złapał go za głowę i rzucił nim w bok. Zabolało.
- Teraz wezwę mojego pana, a ty tu leż, psie - powiedziała.
Remus na początku to właśnie robił - leżał. Ale kiedy zauważył, że dziecku zaraz uda się porozumieć z Greybackiem, rzucił się na nie. Nie spodziewała się. Kiedy wgryzł się w jej kark, a krew demona rozlała mu się w ustach, ledwie powstrzymał odruch puszczenia jej. Krew demona była wstrętna i paliła mu podniebienie jak gorące i ostre jedzenie. Demon wydał z siebie dziwny dźwięk i Remus puścił go. Wtedy mała, jasnowłosa dziewczynka zniknęła.
Remus przemienił się z powrotem w człowieka. Ledwie transformacja dobiegła końca, a on już klęczał na ziemi i wymiotował. Miał popalone podniebienie i skórę w miejscach, gdzie spadła krew demona. Klęczał jeszcze długi czas, a kiedy skończył wymiotować zawartością żołądka i żółcią, pozostały jeszcze nieprzyjemne skurcze żołądka. Następne kilka minut spędził na kolanach, wymiotując na sucho. Całe śniadanie znajdowało się teraz przed nim. Otarł usta wierzchem dłoni i wstał, zataczając się. Spojrzał na swoje ubranie. Nie było aż tak źle. Jego bluza miała tylko małe rozcięcie na początku rękawa. Nie było go widać, a w tym miejscu materiał był podłożony dwa razy, więc było w porządku. Spodnie miał czyste, pomimo długiego klęczenia na ziemi. Otrzepał się z piasku i skierował w stronę domu cioci.
***
Kiedy wszedł do domu, mały Louis siedział na blacie w kuchni.
- Cześć Remus! - Powiedział, po czym zeskoczył i przytulił kuzyna. - Gdzie byłeś?
- W lesie - odpowiedział wymijająco. Poniekąd to była prawda.
- Jadłeś śniadanie? - Zapytał, wracając do kuchni.
- Tak, ale znowu coś zjem, Zrobiłem się głodny - Remus poszedł za nim.
Zrobił sobie kanapki i podgrzał parówki w mikrofalówce. Louis zalał herbatę. usiedli przy stole.
- Mama powiedziała nam, co się stało. To jest... - oczy mu się zaszkliły. - Okropne. Nie mogę uwierzyć.
- Nie tylko ty - mruknął.
Louis spojrzał na niego smutnym wzrokiem.
- Ale zostaniesz u nas i będzie fajnie! - Ucieszył się.
Remus nie mógł się nie zaśmiać.
- Oczywiście.
Po niedługim czasie dom zaczął odżywać. Wszyscy powoli się budzili i przychodzili do kuchni, żeby zjeść śniadanie. Kiedy przyszła Danielle (która wstała ostatnia), Evelyn powiedziała, że musi iść do pracy. Pracowała na dwa etaty - jeden w Ministerstwie Magii, a drugi w mugolskiej kawiarni. Zarabiała dość dużo, więc nie musiała martwić się o pieniądze, jak to robiła jej siostra.
- Remus - powiedział Mark. - Zostawmy dom pod opieką Danielle i chodźmy do miasta. Moja sistra jest na tyle dorosła, że sobie poradzi. - Uśmiechnął się.
Remus dobrze wiedział, że Mark tak nie uważa, bo często wytykał siostrze, jak bardzo dziecinna jest. Ale w obecnej sytuacji idealnie władał frazesami, przyprawiając Danielle o rumieńce.
- No nie wiem. Na pewno sobie poradzisz? - Zapytał Remus. Tani trik "nie dasz sobie rady!".
- Oczywiście! Przecież nie ma nic trudnego w zajmowaniu się domem. Tylko uważajcie na siebie - Powiedziała.
Chłopcy uśmiechnęli się i wyszli z domu. Remus czuł się lepiej, kiedy miał obok siebie Marka. Było mu raźniej.
***
Wsiedli do autobusu i pojechali do centrum miasta. Błądzili po ulicach Reims, aż w końcu uznali, że są głodni.
- No, to mamy dwie opcje - powiedział jego kuzyn. - Może jestem tylko czarodziejem, ale znam to miasto bardzo dobrze. Możemy iść do zwykłej restauracji, ale możemy pójść także do Blood Moon. To bar nadnaturalnych.
Remus spojrzał na niego. Nie wiedział, że istnieją takie miejsca, gdzie przebywają tylko nadnaturalni.
- Nie wiem. Nie znam się - powiedział.
- No, to chodźmy zjeść coś do zwykłej restauracji, a potem pójdziemy do baru. Co o tym sądzisz?
Remus zamyślił się.
- Wpuszczą nas? Mamy dopiero czternaście...
Mark przerwał mu śmiechem.
- Wystarczy, że nie jesteś człowiekiem i wyglądasz dość dorosło.
Spojrzeli po sobie u uśmiechnęli się w ten dziwny sposób, w jaki uśmiechają się do siebie przyjaciele, kiedy uda im się zrobić coś niesamowitego.
- Wpuszczą - powiedzieli równocześnie.
***
Szli jakąś starą i wąską uliczką. Mark ciągle mówił i opowiadał różne historie. Teraz snuł opowieść o tym, jak to pierwszy raz znalazł się w Blood Moon. Remus dowiedział się, że jego kuzyn wcale nie jest taki święty, za jakiego go uważał. Okazało się, że kilka miesięcy temu wdał się w bójkę z bandą białych demonów (ludzi zmienionych w demony, które nie były takie, jak dziewczynka, którą widział, tylko były czymś jak wilkołaki, wampiry czy inne rasy) i, kiedy udało mu się powalić ich na ziemię (było ich tylko trzech), zaczął uciekać. Wybierał stare uliczki i często zakręcał. Wtedy dotarł w to miejsce, w którym aktualnie się znajdowali. Był to jakby ślepy zaułek. Wylot wąskiej uliczki na mały placyk. Mur odgradzał go z każdej strony. Po środku była mała fontanna, naokoło drzewa. Kilka metrów przed nimi były duże drzwi, a nam drzwiami krwistoczerwony, jakby świecący napis "Blood Moon".
- Ten napis to wspólna robota czarwonika i czarodzieja - powiedział Mark. Remus zdziwił się.
- To to są dwie rasy? - Zapytał.
Kuzyn spojrzał na niego jak na idiotę.
- Oczywiście - powiedział, podchodząc do rogu uliczki.
Wynurzył się stamtąd wysoki mężczyzna z białymi włosami i jasnymi oczami. Miał idealnie białe zęby.
- Rasy? - Zapytał uprzejmym głosem.
- Wilkołako-czarodziej i czarodziej - Mark zaśmiał się.
Anioł spojrzał na Remusa i uśmiechnął się. Remus zrobił to samo.
- Idźcie - mężczyzna kiwnął głową.
Przeszli przez placyk.
- Witaj w typowym, nadnaturalnym świecie - powiedział Mark, otwierając drzwi.
Wnętrze było ciemne. Środek pomieszczenia przecinał czerwony dywan, prowadzący do baru, a po lewej i prawej porozstawiane były stoliki, odgrodzone szarymi parawanami. Ściany i podłoga były czarne. Remus zauważył, że w głębi są schody, ale odgrodzone były bramką.
- Tam na górze jest sala taneczna. Ale o tej porze jest zamknięta. Nie radzę przychodzić tutaj na imprezy. Dzieją się dziwne rzeczy - Remus nie pytał, skąd czternastolatek wie, co dzieje się na imprezach. Raczej w ich wieku nie chodzi się do klubów.
Usiedli przy jednym z wolnych stolików. Kiedy podeszła do nich kelnerka, Remus zauważył, że ma ona całe niebieskie oczy. Całe. Bez białek, czy źrenic. Zamówili kawę.
- To była fearie.**** Pomieszanie elfa z wróżką. Często mylą ich z elfami. Nie lubią tego.
Remus kiwnął głową.
- Facet, który nas tu wpuścił...
- Był aniołem. To wiem. Aż taki głupi nie jestem. - Remus przerwał kuzynowi, który uśmiechnął się pobłażliwie.
Kiedy kelnerka przyniosła im kawy, Mark zaczął wymieniać wszystkie rasy, jakich przedstawiciele znajdowali się w klubie.
- Tamten gościu - wskazał na mężczyznę, który rozmawiał z kelnerką. - Jest właśnie czarownikiem.
Remus wytrzeszczył oczy.
- Skąd wiesz?
- Przypatrz się. Jak znowu wysunie język... - wtedy czarownik to zrobił. I Remus nie zobaczył zwykłego, ludzkiego języka, tylko... Taki, jak u węża.
- Mają cechy zwierząt.****
Nastąpiła chwila ciszy, podczas której każdy z chłopców wziął kilka łyków swojej kawy.
- Tam - wskazał podbródkiem na grupę wytatuowanych nastolatków. - Siedzą nefilim. Nocni Łowcy.**** To rasa pół aniołów, pół ludzi. Stworzył ich Razjel. Żeby bronili ludzi i innych nadnaturalnych. Poza nimi jest wiele organizacji, które to robią. Czasem współpracują. Ale raczej na nich uważaj. Myślą, że są lepsi. - Mark wzruszył ramionami.
Jeden z Nocnych Łowców spojrzał na kogoś. Jakąś dziewczynę siedzącą przy stoliku. Mruknął coś do kolegi i razem patrzeli na nią przez chwilę, z wyraźną dezaprobatą na twarzy.
- A ta dziewczyna? - Wskazał na nią.
- To sukkub. Różnie o nich mówią. Jeśli wpiszesz to w wyszukiwarkę, wyskoczy ci kobieta, która uwodzi mężczyzn i karmi się ich snami. Ale to brednie. Tak samo jak to, że wampiry nie mogą wejść do domu bez zaproszenia, że są 'uczulone' na czosnek, że wilkołaki nie potrafią zmieniać się w wilki... Sukkuby to istoty ciemności. Żywią się krwią, albo snami. Jak sobie tam chcą. Potrafią się materializować. To coś jak białe demony. Tylko trochę inne. Mają kilka cech wampirów, na przykład słońce im szkodzi. A. No i sukkuby to kobiety. Inkuby to mężczyźni. Białe demony tak jak obdarzeńcy, mają miliony odgałęzień.
- Obda...
- Potem. - Mark machnął ręką. - Oni - wskazał znowu na nefilim. - Patrzą tak na nią, bo jest demonem. Białym, ale jednak. A oni głównie zabijają demony.
- Ale te złe! Czarne! A oni...
- Tak, ale już ci mówiłem, że Nocni Łowcy są dziwni.
Remus uśmiechnął się.
- Skąd tyle o tym wiesz?
- Jak się tu przychodzi, to się wie. Ludzi rozmawiają.
- Ludzie, jak ludzie - mruknął Remus.
Mark się zaśmiał.
Wtedy ktoś wszedł do baru. Dwie osoby. Byli ubrani w płaszcze, każdy miał czerwoną chustę przewiązaną w pasie. Mieli broń. Remus widział noże przypięte do pasa, pistolety, krótki miecz... Mieli też coś na obu przedramionach. Z jednej strony było pokryte metalem, a z drugiej był mechanizm. I ten symbol na pasku. Trójkąt ze skrzydełkami... Remus skądś go znał.
- Kto to? - Mruknął, bo w sali zapanowała cisza.
- Asasyni. Zabójcy. Podobnie jak Nocni Łowcy, bronią ludzi.
Nagle przed oczami Remusa zrobiło się ciemno. Opadł na oparcie. W głowie usłyszał donośny głos.
-Nic nie jest prawdziwe, wszystko jest dozwolone.
***
Otworzył oczy. Oślepiło go słońce i biel. Wszędzie było biało. Zerwał się. Kołdra opadła na podłogę. Zabolała go głowa. Rozejrzał się.
- Nie... - mruknął. Usłyszał kroki.
- Remus! Obudziłeś się! Spałeś prawie trzy tygodnie, kochany! - Przed nim stałą kobieta. Pielęgniarka. Pani Pomfrey.
- To... Oni... ŻYJĄ?! - Krzyknął.
- Kto...
- Moi rodzice.
Pielęgniarka spojrzała na Remusa i dotknęła jego głowy.
- Oczywiście. Musiałeś mieć koszmary. Zatrułeś się czymś. To dlatego tak spałeś.
Remus opadł na łóżko. Leżał w poprzek.
To wszystko było snem. Dopiero teraz obudził się po pełni.
Dzień dobry!
A jeszcze zanim.
*- Dzień dobry
**- Nie mówię po francusku.
***- Jestem brytyjczykiem (nie wiem czy to jest poprawnie, bo z tłumacza XD)
****- TAK, CZYTAŁAM, UWIELBIAM, KOCHAM, JESTEM NOCNYM ŁOWCĄ, FANKĄ MAGNUSA I ALECA.
O.
I jak?
Miło, nie? XD
No. Teraz będzie fajnie, jeśli chodzi o Remusa. Lepiej.
Taka dramaturgia się przydała. :3
Co myślicie?
;)
Lunaris